Bitwa pod Wiedniem była jedną z największych bitew w dziejach Europy. Obok Grunwaldu w historii Polski nie było zwycięstwa, które wywołałoby większe uznanie w Europie i na świecie. Od Wysp Brytyjskich po azjatyckie stepy mówiono o polskim królu Janie III Sobieskim – pogromcy Turków i wielkim wodzu. Oczywiście Polacy spodziewali się wdzięczności Austriaków. O tym jednak, że na wdzięczność Habsburgów nie ma co liczyć, Sobieski mógł przekonać się krótko po zwycięstwie. Cesarz Leopold nie chciał godnie uczcić wkładu wojsk polskich w zwycięstwo pod Wiedniem. Zgodził się jedynie na to, by Sobieski 13 września jako pierwszy wkroczył do stolicy Austrii, gdzie został entuzjastycznie powitany. I na tym koniec.
Leopold I traktował polskich sojuszników chłodno i z wyniosłością. Cesarz Austrii nie zdjął kapelusza, gdy po bitwie prezentowano mu syna Sobieskiego – królewicza Jakuba; nie uczynił też żadnego gestu, gdy podczas przeglądu wojsk pochylały się przed nim zwycięskie polskie sztandary.
Potem było już tylko gorzej. Austriacy nie dostarczyli polskim wojskom prowiantu i nie pozwolili wejść rycerzom do miasta. Zdarzały się nawet przypadki otwierania ognia do wygłodniałych Polaków, gdy ci próbowali dostać się do Wiednia po żywność. Austriacy utrudniali nawet pozyskanie statków potrzebnych do przewiezienia rannych do zorganizowanego w Preszburgu szpitala. Zachowanie Austriaków było o tyle dziwne, iż to przecież Polakom zawdzięczali przepędzenie Turków spod ich stolicy.
Rozgoryczony król, zaskoczony niewdzięcznością wiedeńczyków, pisał do królowej Marysieński:
„Stoimy tu, nad brzegami Dunaju, jak kiedyś lud izraelski nad babilońską wodą, płacząc nad końmi naszymi, nad niewdzięcznością tak nigdy niesłychaną”.
Lew Lechistanu z pewnością przypominał sobie wtedy, jakie były kulisy polskiej odsieczy Wiednia. Odsieczy, do której o mały włos, a wcale by nie doszło…
Sobieskiego na tron Rzeczypospolitej wyniosła w dużej mierze sława zwycięzcy Turków w bitwie pod Chocimiem (w roku 1673). Nikt zresztą z europejskich monarchów nie cieszył się bardziej z elekcyjnego wyboru polskiej szlachty niż Król Słońce, czyli Ludwik XIV. Przyczyna była prosta – Lew Lechistanu zapowiadał się na wiernego sojusznika Francuzów. I tak początkowo było. Jan III Sobieski w pierwszych latach swoich rządów, zawiązawszy sojusz z Francją i Szwecją, bardziej zainteresowany był północnymi granicami Rzeczypospolitej, a ściśle mówiąc inkorporacją Prus Książęcych (i słusznie) niż wojną z Imperium Osmańskim. Niestety, nic z tych zamierzeń nie wyszło, także za sprawą szlachty niechętnej przyszłej wojnie z elektorem brandenburskim.
Niepowodzenie bałtyckich planów Sobieskiego było jedną z przyczyn skierowania uwagi monarchy na południowe rubieże Rzeczypospolitej, wokół których było coraz bardziej gorąco.
W 1679 roku Sejm Rzeczypospolitej Obojga Narodów udzielił poparcia Sobieskiemu dla antytureckiej polityki i dla pozyskania sojuszników w planowanej rozprawie z Turkami. Polski król złożył wtedy propozycję sojuszu cesarzowi Austrii Leopoldowi I, który jednak odniósł się do tego z dużą rezerwą. Cesarz Austriaków był bowiem przekonany, że Turcja prędzej uderzy na Rzeczpospolitą lub na Rosję niż na Austrię.
Sytuacja zmieniła się radykalnie we wrześniu 1682 roku, gdy przeciwko Austrii zbrojnie wystąpili Węgrzy. Wspierani przez Turcję Madziarzy wybrali na swojego króla (górnych Węgier) Emeryka Thököly’ego, który stał się lennikiem sułtana. Oznaczało to ni mniej ni więcej tylko wojnę między Imperium Osmańskim a Cesarstwem Austriackim. Taki obrót sprawy był z kolei na rękę Królowi Słońce, który życzył sobie widzieć ostateczną klęskę znienawidzonych Habsburgów, z którymi Francja toczyła długie i krwawe wojny. Ludwik XIV postanowił, że za wszelką cenę nie dopuści do sojuszu Wiednia z Warszawą.
Jego plan miał zrealizować francuski poseł w Warszawie, markiz Franciszek Vitry de I’Hopital. Francuski dyplomata dysponował potężnym orężem – przebiegłością i pieniędzmi, które w połączeniu z przekupstwem większości polskich magnatów zdawał się gwarantować realizację planu.
I rzeczywiście, stronnictwo francuskie wśród posłów Rzeczypospolitej, opowiadające się przeciwko sojuszowi z Habsburgami, szybko rosło w siłę podsypywane francuskimi złotem. Jednak Sobieski postanowił przeciwdziałać. Polski król prowadził już pertraktacje traktatowe z wysłannikiem Leopolda I w Jaworowie i Warszawie pod koniec 1682 roku i na początku roku 1683 . Szybko zwołał też sejm na 27 stycznia 1683 roku. Oczywiście bardzo energicznie działał też i markiz Vitry de I’Hopital, który w pewnym momencie postanowił… przekupić polskiego monarchę (skoro łatwo poszło z magnatami).
I tutaj trafiła kosa na kamień. Jak pisze austriacki historyk Sachslehner, francuski poseł zaoferował polskiemu królowi ni mnie ni więcej tylko:
„sto tysięcy liwrów, o ile ten zrezygnuje z sojuszu z cesarzem, lecz polski władca bez wahania odrzucił propozycję posła, mówiąc, że pieniądze nie są w stanie skłonić go do działania, którego nie potrafiłby pogodzić z własnym poczuciem obowiązku”.
Była to kwota, która z pewnością na Sobieskim zrobiła wrażenie. Sto tysięcy liwrów to równowartość 62 kilogramów złota. Można by rzec – iście królewska łapówka.
Na szczęście rodzina Sobieskich do biednych nie należała, a i królowi na sercu leżało, by Rzeczpospolita była podmiotem, a nie przedmiotem polityki międzynarodowej. Jan III postanowił ukrócić działania francuskiego posła, który nad Wisłą zachowywał się jak udzielny władca. Skoro można było kupić Polaków przez Francuzów, to czemu nie spróbować kupić Francuzów przez Polaków? Nic prostszego.
Wkrótce agentom Sobieskiego udało się przekupić dwóch pracowników francuskiego poselstwa, dzięki którym polski monarcha wiedział o każdym ruchu markiza. Agenci króla Jana III znaleźli też sposób na to, by sprawdzać listy wysyłane do Paryża pocztą przez Gdańsk. Brakowało jedynie twardych dowodów. Aby je zdobyć, Polacy posunęli się nawet do napadu na kurierów księcia elektora brandenburskiego, z których usług korzystał de Vitry. W ten sposób w polskie ręce wpadła tajna korespondencja kompromitująca polskich dostojników biorących pieniądze od markiza Vitry.
Podczas posiedzenia Sejmu 16 marca 1683 roku wydawało się, że markiz Vitry ma zwycięstwo w kieszeni. Podczas obrad członkowie potężnej „partii francuskiej” rozpowszechniali broszury i ulotki nawołujące do niezawierania sojuszu z Habsburgami.
Sobieski odpowiedział na atak „partii francuskiej” bardzo inteligentnie. Najpierw posłowie zapoznali się z raportem Samuela Proskiego – polskiego rezydenta w Stambule, który donosił o zakrojonych na szeroką skalę zbrojeniach Wysokiej Porty. Następnie król nakazał odczytać przechwycone, skopiowane i odszyfrowane (sic!) listy francuskiego ambasadora do Ludwika XIV, w których wymienione są sumy wypłacone przekupnym senatorom. List dodatkowo opatrzony był upokarzającym komentarzem o do cna skorumpowanej polskiej szlachcie, z którą za pieniądze można robić „co się żywnie podoba”.
Przechwycone listy obciążyły wielu czołowych polskich dostojników – podskarbiego Jana Andrzeja Morsztyna (który oprócz poezji barokowej nie mniej cenił poezję pieniądza), hetmana wielkiego koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego, wojewodę ruskiego Stanisława Jabłonowskiego i wielkiego hetmana litewskiego Kazimierza Jana Sapiechę. Szlachta po odczytaniu listów francuskiego posła była oburzona.
Wymienieni podczas obrad Sejmu senatorowie mieli się z pyszna – jawili się w kontekście realnego tureckiego zagrożenia jako wrogowie i zdrajcy Ojczyzny. Dalszy rozwój wypadków nie był już dla nikogo zaskoczeniem.
Poeta Morsztyn został usunięty z urzędu i stanął przed sejmowym trybunałem. Ostatecznie uniknął kary, gdyż nie udało się rozszyfrować jego listów pisanych do Francuzów. Morsztyn zawdzięczał to zapobiegliwości żony, która zawczasu spaliła klucz szyfrowy. Podskarbi musiał jednak opuścić kraj; udał się z rodziną do Paryża. Za niepowodzenie misji w Warszawie stanowiskiem zapłacił również markiz de Vitry, którego odwołania zażądał sam Sobieski.
Jakie sumy wydała Francja na polskich przekupnych magnatów? Tego nie wiadomo, ale wziąwszy pod uwagę „królewską ofertę” 100 tys. liwrów, musiała to być góra pieniędzy, która w przypadku realizacji planu Ludwika XIV i tak by się Francji opłaciła. Wyjątkowo tym razem się nie udało. Lew Lechistanu nie żałował z kolei pieniędzy na swoich agentów i szyfrantów.
Sobieski oczywiście wykorzystał nastroje wśród szlachty i szybko przeforsował sojusz z cesarzem. Ostatecznie traktat z Austrią został podpisany 1 kwietnia 1683 roku (następnie antydatowany na 31 marca ze względu na funkcjonujący już w XVII wieku…prima aprilis). Na mocy traktatu Rzeczypospolita miała wystawić 40-tysięczną armię, Austria – 60-tysięczną. Cesarz zobowiązał się też subsydiować wystawienie polskiej armii kwotą 360 tys. florenów oraz kwotą 150 tys. florenów wojska Hieronima Lubomirskiego. Wkrótce w Rzeczypospolitej rozpoczęły się zaciągi do armii. Sam król z własnej kiesy wyłożył 500 tys. złotych na wojsko.
Tymczasem już w połowie lipca oddziały dowodzone przez wielkiego wezyra Kara Mustafę znalazły się pod Wiedniem i rozpoczęły jego oblężenie. Liczyły one ponad 100 tysięcy żołnierzy (niektóre źródła szacują ich liczebność nawet na 300 tysięcy). Była to największa armia, jaką Turcy zmobilizowali w XVII wieku. Wiedeń miał wprawdzie silne fortyfikacje i odpowiednią liczbę dział, ale wojska Kara Mustafy były w tym czasie wyspecjalizowane w zdobywaniu fortec. Cesarz austriacki musiał ewakuować się w głąb kraju. Pomoc Rzeczypospolitej stała się dla Austrii sprawą gardłową.
16 lipca do Jana III Sobieskiego dotarł posłaniec cesarza Leopolda z prośbą o pomoc. Król ruszył niezwłocznie z tymi siłami, które udało się zebrać, czyli z 27-tysięczna armią. Po drodze zatrzymał się na Jasnej Górze i w Piekarach Śląskich, gdzie przed obrazami Matki Bożej błagał o zwycięstwo.
3 września w Tulln nad Dunajem król przejął dowodzenie nad całością wojsk austriackich, niemieckich i polskich, liczących łącznie 70 tysięcy żołnierzy. 12 września pod murami Wiednia rozegrała się jedna z największych bitew w dziejach Europy. Zgodnie z planem króla na zaskoczonych Turków ze wzgórza Kahlenberg runęła rozstrzygająca szarża husarii.
Zwycięstwo Jana III Sobieskiego było całkowite. Zginęło 20 tysięcy Turków podczas gdy po stronie wojsk sprzymierzonych poległo 1500 rycerzy, z czego połowa to Polacy. Zaraz po zwycięskiej bitwie, w nocy, w zdobycznym namiocie wezyra, król napisał dwa listy. Jeden do papieża Innocentego XI ze słowami Venimus, vidimus et Deus vicit (Przybyliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył), drugi do małżonki Marysieńki, zaczynając od słów: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”.
Odsiecz wojsk polskich przybyła w ostatniej chwili. Król w kolejnym liście do Marysieńki napisał, że widząc zniszczenia, jakie Turcy uczynili w Wiedniu, obrona miasta upadłaby w ciągu pięciu dni. Niestety, kolejne dni po bitwie i zachowanie cesarza Leopolda I były afrontem dla króla i wojsk polskich. Sobieski pisał w listach, iż ranni polscy rycerze leżą „na gnojach” na próżno oczekując godnej opieki.
Pisząc ten artykuł nachodzi mnie pytanie: Czy Jan III Sobieski kiedykolwiek wspomniał cesarzowi Leopoldowi I o tym, iż Francja chciała go przekupić równowartością 62 kg złota po to, by Odsiecz Wiedeńska nie doszła do skutku? Dzisiaj także biorąc pod uwagę historię z pomnikiem Odsieczy Wiedeńskiej (władze Wiednia nie zgodziły się, by takowy pomnik, dar Polaków, znalazł się na Wzgórzu Kahlenberg) trudno mówić o jakiejkolwiek wdzięczności Austriaków. I wcale jej nie oczekujmy. Pilnujmy własnych interesów.