13 lipca 1666 roku doszło do bratobójczej bitwy pod miejscowością o złowróżbnej nazwie Mątwy niedaleko Inowrocławia. Zbuntowane wojska byłego hetmana polnego koronnego Jerzego Sebastiana Lubomirskiego starły się z królewskimi wojskami Jana Kazimierza. Bratobójcza rzeź, bo tak tę bitwę trzeba nazwać, zakończyła się klęską wojsk królewskich próbujących bezskutecznie zdławić rokosz Lubomirskiego. De facto nie było zwycięzców. Przegrała Polska. Król próbujący bezskutecznie zreformować Polskę, niebawem abdykował i dokończył żywota zagranicą.
Nie była to pierwsza bratobójcza bitwa między Polakam… Tutaj wprowadźmy może nieco mistyki. 5 lipca 1607 roku we Włoszech, franciszkanin Bartłomiej Salutius podczas odprawiania mszy świętej, w czasie odmawiania Memento za żywych, miał niesamowite widzenie, podczas którego (ku wielkiemu zdziwieniu współbraci) zakrzyknął: „O, Polsko! Jakże wielu masz Patronów”. Dobrodusznego franciszkanina nie specjalnie interesował świat poza Włochami. Krótko mówiąc, nie wiedział nawet, że na świecie istnieje takie państwo jak Polska, toteż na pytanie współbraci o przyczyny swoich słów, sam odpowiedział pytaniem, czy istnieje na ziemi Królestwo Polskie. Kiedy zakonnicy potwierdzili fakt istnienia Polski, Salutius miał powiedzieć – W tym królestwie źli poddani podnieśli bunt przeciw dobremu królowi swemu. Dziś do bitwy przychodzi i powiedziano mi, że wygrają, co będzie ostatnią i nieopisaną zgubą tego państwa. A gdym na tym ubolewał, w sercu widziałem, aż oto Przenajświętsza Panna stanęła przed majestatem Boskim z nieprzeliczonym gronem świętych patronów królestwa tego, którzy wraz z Nią, padając na twarze, prosili Pana Boga za królem i królestwem jego. Więc na ich prośby zaszedł od Boga wyrok, a zbuntowani przegrali, a król i państwo ocalało.
O widzeniu Bartłomieja Salutiusa doniesiono papieżowi, odnotowując, iż miało ono miejsce 5 lipca 1607 roku. Po jakimś czasie do Włoch dotarła wieść, iż tego dnia, 5 lipca 1607 roku, król Polski Zygmunt III Waza odniósł zwycięstwo w bitwie z rokoszanami pod Guzowem, zmuszając pokonanych do błagania o przebaczenie. Polski monarcha nie zachował się wtedy typowo dla ówczesnych czasów – nie pozwolił, by zapanowała nad nim nienawiść.
Król nie mścił się na pokonanych rokoszanach Zebrzydowskiego, nie karał śmiercią, nie nabijał na pal, nie konfiskował majątków. Przebaczył, dając szansę poprawy i odkupienia win.
Kilkadziesiąt lat później stało się już zupełnie inaczej. Tym razem zwycięzcy dali się zwyciężyć nienawiści i dali tej nienawiści upust, mordując bezbronnych. W bitwie pod Mątwami w jej końcowej fazie rokoszanie pod wodzą Lubomirskiego wymordowali (sic!) kilka tysięcy żołnierzy króla Jana Kazimierza. Polacy mordowali Polaków. Oblicza się, że królewskich żołnierzy, którzy zginęli w bitwie i zostali zamordowani, było 3783, podczas gdy rokoszan zginęło jedynie około 200. Od szabel polskich zginął wtedy kwiat polskiego rycerstwa – wiarusy Jeremiego Wiśniowieckiego i żołnierze Stefana Czarnieckiego zahartowania w walkach podczas powstania Chmielnickiego, ze Szwedami czasu Potopu i z Rosjanami (sam Czarniecki zmarł kilka miesięcy przed bitwą). A przecież żołnierze królewscy nie poddawali się hordom tatarskim, kozakom czy wiarołomnym Rosjanom, tylko szlachcie, którą znali z sejmików, z którą zapewne niejeden kielich miodu czy węgrzyna wychylili.
W liście do Marysieńki Sobieski napisał po bitwie „Nie tylko tatarowie, kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby czterdziestu nie miał mieć w sobie razów, bo i po śmierci się nad ciałami pastwili…”.
Pytanie, skąd taka nienawiść, pozostanie zapewne bez odpowiedzi. Pewne jest jedno – zaczęło się od „mącenia”, od ustawicznego dbania tylko o własne interesy i niedoceniania tego, co się ma, tego, że chociażby w sąsiedniej Rosji za ułamek warcholstwa reprezentowanego przez stany uprzywilejowane już dawno takowa magnateria zostałaby wysłana w celach zasiedlania Syberii.
Historia bitwy pod Mątwami często jest wręcz pomijana w podręcznikach historii lub przedstawiana częściowo, bez wspominania o bratobójczej rzezi. Zarówno bitwa pod Guzowem, jak i bitwa pod Mątwami była zamachem przywilejowanej w Rzeczypospolitej magnaterii na legalną władzę królewską. Magnaterii, której, dodajmy, wiodło się w Rzeczypospolitej bardzo dobrze. Rokoszanie mieli na uwadze przede wszystkim dobro własne, a nie dobro państwowe. Było to myślenie w kategorii „ja”, a nie „my, wspólnota”, „my, państwo”.
W XVII wieku rody magnackie dysponowały tak potężną siłą, że nie potrzebowały w konflikcie z legalną władzą (królem) szukać wsparcia zagranicą. Z biegiem czasu to się zmieni. Targowicka magnateria w wieku XVIII w obronie swoich przywilejów wsparcia będzie szukała w Moskwie, naiwnie myśląc, że caryca Katarzyna (do spółki z pruskim Fryderykiem) nie wykorzysta nadarzającej się okazji, by zlikwidować państwo polskie. A gdy państwo polskie zniknęło z mapy Europy, jeden z przywódców Konfederacji Targowickiej na usilne własne prośby uzyskał od carycy Katarzyny (w czerwcu 1795 r.) uznanie go Rosjaninem i tytuł generalski.
Państwa europejskie na przestrzeni dziejów co rusz wstrząsane były rewolucjami i wojnami domowymi. Wystarczy wspomnieć chociażby rewolucję francuską, rewolucję bolszewicką czy wojnę domową w Hiszpanii. Można by rzec, że w tym kontekście nie jest z Polską najgorzej, ale przecież może być lepiej. Dlatego w sporach wewnętrznych i rozognionych dysputach, które oby nigdy nie przerodziły się w nienawiść, warto wspomnieć słowa ks. Piotra Skargi, który choć słowem i piórem ostro krytykował protestantów w Rzeczypospolitej, co rusz powtarzał, że „To są bracia nasi – krew z krwi naszej, kość z kości naszej”. Pamięć i przestroga, zwłaszcza w dniu dzisiejszym.