Bastylia zamieniona została na więzienie dopiero za czasów Ludwika XIV. Broniło jej czterdziestu Szwajcarów i osiemdziesięciu inwalidów pod dowództwem Bernarda-René markiza de Launay. Paryski motłoch uzbrojony jedynie w strzelby i piki zrabowane z paryskich magazynów z łatwością mógł zostać zdziesiątkowany przez obrońców, których chroniły czternastowieczne mury. Jednak komendant Bastylii nie chciał doprowadzić do masakry paryżan. Markiz, chcąc uniknąć rzezi, kazał wycofać armaty, którymi najeżona była twierdza, a nawet kazał burzyć strzelnice twierdzy, po czym w geście dobrej woli zaprosił delegatów na rozmowy do zamku.
W międzyczasie pod Bastylię podciągnięte zostały cztery armaty, których tłum nie wahał się użyć. Wobec biernej postawy dowódcy, który zakazał odpowiadać ogniem, na obrońców padł blady strach. Wkrótce padły pierwsze wrota, przez które do Bastylii na pierwsze podwórze wdarł się rozwrzeszczany tłum. Pierwszą czynnością podjętą przez tenże lud było… plądrowanie budynków na pierwszym podwórzu.
Niebawem te cztery podciągnięte armaty otworzyły ogień w kierunku kolejnych wrót. Obrońcy Bastylii początkowo także odpowiedzieli ogniem, mimo braku rozkazu komendanta. Wkrótce jednak chwiejność markiza de Launay doprowadziła do tego, że sami obrońcy zmusili go do poddania Bastylii, licząc na humanitarne podejście zrewoltowanego tłumu.
Jak można się było tego spodziewać, motłoch po wdarciu się do Bastylii zachował się niezwykle humanitarnie: dowódcy humanitarnie obcięto głowę, a ciało wrzucono do strumienia (głowę komendanta obciął paryski kuchcik, który znał się na fachu). Wedle relacji świadka, głowę markiza zatknięto na pice i do wieczora obnoszono po mieście jak znak zwycięstwa ludu Paryża. W Bastylii nie był to jednak koniec humanitarnego zachowania tłumu – zamordowano także trzech oficerów i powieszono dwóch inwalidów, trzeciemu zaś obcięto rękę. Motłoch spodziewał się znaleźć uwięzione ofiary despotyzmu. Zamiast dziesiątek czy setek więźniów, których spokojnie Bastylia pomieściłaby w swoich murach, znaleziono jedynie… czterech fałszerzy, dwóch więźniów chorych psychicznie i jednego młodego hrabiego, którego zamknięto w Bastylii na prośbę jego własnej rodziny (hrabia podejrzany był o kazirodztwo).
Stan liczebny więźniów Bastylii nie interesował jednak tłumu wcale. Liczył się symbol. A tym symbolem stała się w zdobytej Bastylii łzawa mowa młodego hrabiego, który wygłosił tyradę przeciwko tyranii i despotyzmowi (o prawdziwych powodach swojego przebywania w Bastylii, tj. przestępstwach seksualnych, hrabia już jednak nie wspomniał). Czterej fałszerze, do których los się uśmiechnął, gdyż zwycięzcy otworzyli cele, natychmiast rozpłynęli się w tłumie, a dwóch kolejnych więźniów – wariatów przetransportowano do zakładu dla psychicznie chorych w Charenton. Tylko młody hrabia dewiant odnalazł się w roli rewolucyjnego mówcy. Takim to „symbolem ucisku” okazała się Bastylia. Tak wyglądał początek tzw. wielkiej rewolucji francuskiej.
Przed rewolucją
Francja przed rewolucją francuską była największą europejską potęgą i zaliczała się do grona najpotężniejszych państw świata. Według wyliczeń ówczesnego ministra skarbu Neckera, w rękach francuskich znajdowała się połowa gotówki będącej w obiegu w całej ówczesnej Europie. Francja była najludniejszym europejskim państwem zamieszkałym przez 25 milionów ludzi. Prężnie działała francuska gospodarka – rozwijał się przemysł metalurgiczny, powstawały nowe kopalnie, rozwijało się też włókiennictwo, na wysokim poziomie stało wytwórstwo towarów luksusowych, w które Francja zaopatrywała całą Europę. Przez ten kraj przepływała również większość towarów kolonialnych, użytkowanych na kontynencie, a sprowadzanych z francuskich terytoriów zamorskich w Ameryce, na Karaibach i w Indiach.
Jak pisał wybitny francuski historyk Jacques Bainville: „Wedle zgodnych świadectw, za panowania Ludwika XVI kwitnął wielki dobrobyt. Nigdy świetniej nie rozwijał się handel, nigdy mieszczaństwo nie było bogatsze. Kraj obfitował w pieniądze. Deficyt, aczkolwiek osiągnął wielkie rozmiary, mógł być pokryty przez powiększenie dochodu z podatków. Niestety, wysiłki reformatorskie ministrów rozbijały się o tradycyjne opory nie tylko warstw uprzywilejowanych, ale i wszystkich podatników, których stałym opiekunem był parlament”.
Francja przed rewolucją była monarchią absolutną. Państwo utożsamiano z osobą władcy. Król reprezentował samoistną ideę państwa, stojącego ponad wszelkimi interesami społecznymi. W rzeczywistości bardzo wiele zależało od osoby króla i jego umiejętności narzucania własnej woli otaczającym go urzędnikom. Ludwik XVI, który wstąpił na tron w 1774 roku, nie posiadał tej siły woli i charyzmy, by władać z taką mocą i skutecznością jak Ludwik XVI – twórca francuskiego absolutyzmu
Pycha burżuazji
Podobnie jak w Rzeczypospolitej czy też w innych krajach, stany uprzywilejowane nie były skore do płacenia podatków. Umówmy się, nikt ich płacić nie lubi, nawet jak traktuje się to w kategoriach służby państwu. Szlachta posiadała ogromne majątki i miała dostęp do najwyższych urzędów w państwie i w zasadzie była zwolniona od podatków. Podobnie miało się z duchowieństwem, które jednak było bardzo rozwarstwione. Obok posiadających ogromne majątki biskupów i arcybiskupów, był też słabo uposażony prosty kler, który wielokrotnie podnosił kwestię pilnej potrzeby reform. Na próżno.
Stan trzeci (chłopi i biedota miejska) – składający się z 84 proc. społeczeństwa – był najbardziej obciążony obowiązkami względem państwa. Stan ten musiał płacić czynsz dla swoich panów, był zobowiązany płacić najróżniejsze zobowiązania, trzy rodzaje podatków- na rzecz króla, Kościoła i pana (arystokraty). Miał też oczywiście bardzo ograniczone prawa.
Ponadto w przypadku Francji znalazła się kolejna grupa, która nie płaciła podatków – mowa o bogatym mieszczaństwo i ludziach ze stanu trzeciego, którzy monopolizowali urzędy i godności sądowe, a z którymi związane było zwolnienie od ciężarów fiskalnych.
Niestety, unikanie płacenia podatków i patrzenie tylko na własny interes zawsze kończy się tak samo – to jest pustym skarbcem. Pusty skarbiec z kolei skutkuje tym, iż państwo nie może normalnie funkcjonować. Władza absolutna we Francji nie do końca była władzą absolutną, skoro ograniczona była parlamentem. Król nie mógł powiedzieć po prostu: „Płaćcie podatki”. W krytycznej sytuacji postanowiono zwołać Stany Generalne, czyli wszystkie stany Francji.
Zwołanie Stanów Generalnych szybko ośmieliło przedstawicieli zrewolucjonizowanego już stanu trzeciego do przekształcenia zebranych w Zgromadzenie Narodowe. Sytuację niepewności szybko wykorzystało paryskie pospólstwo, w którym od dawna kiełkowały rewolucyjne idee zasiane zresztą w dużej mierze przez bardziej lub mnie „oświeconą” szlachtę i nowoczesnych „filozofów”.
Do pierwszych zamieszek doszło w Paryżu 11 lipca. Rewolucyjny motłoch zaczął atakować nieliczne oddziały wojska, rabować sklepy, domy i warsztaty. Na ulicach Paryża zapanowała całkowita anarchia. Wkrótce tłum po zdobyciu komendy policji oraz więzienia La Force zaczął stawać się coraz bardziej pewny siebie i coraz groźniejszy. Po trzech dniach, 14 lipca 1789 roku, paryski proletariat postanowił zdobyć Bastylię.
Non, Sire, c’est une révolution!
Wieść o zdobyciu Bastylii dotarła do królewskiej rezydencji w Wersalu nocą 14 lipca 1789 roku. Wówczas doszło do historycznej wymiany zdań – oburzony król wykrzyknął: „C’est une révolte!”, na co książę de la Rochefoucauld-Liancourt odparł: „Non, Sire, c’est une révolution!”.
14 lipca władza we Francji znalazła się de facto w rękach bandytów i rzezimieszków. Naocznym świadkiem tamtych wydarzeń był François-René de Chateaubriand. Bacznie, choć z przerażeniem obserwował na ulicach Paryża krwawe widowisko. Wśród morderstw oddawano się orgiom. W dorożkach paradowali „zdobywcy” Bastylii, szczęśliwi pijacy ogłoszeni zwycięzcami w szynkach; ich eskortę stanowiły prostytutki i sankiuloci, którzy zaczynali już rządzić. Przechodnie ze strachem zdejmowali czapki z głów przed tymi „bohaterami”, z których kilku wskutek wyczerpania nie przeżyło triumfu.
De Chateaubriand obserwując paryską ulicę ze swojego domu zapisał: ”Oto grupa obszarpańców zjawia się u końca ulicy; pośrodku wznoszą się dwie chorągwie, których nie widzimy dobrze z daleka. Kiedy zbliżyli się, ujrzeliśmy zniekształcone głowy o potarganych włosach, które ci poprzednicy Marata nieśli na pikach: były to głowy Foullona i Bertiera [generalnego kontrolera finansów oraz jego zięcia, intendenta Paryża – przyp. red.]. Wszyscy odeszli od okien; ja zostałem. Mordercy zatrzymali się przy moim oknie i wznieśli ku mnie piki śpiewając, tańcząc i skacząc, żebym lepiej zobaczył blade wizerunki. Oko jednej z głów, wypłynąwszy z orbity, zsuwało się po ściemniałej twarzy; pika przechodziła przez otwarte usta, zęby wgryzały się w żelazo.
– Zbóje – zawołałem w oburzeniu, którego nie mogłem pohamować – więc tak rozumiecie wolność?
Gdybym miał broń, strzeliłbym do tych nędzników jak do wilków. Z wyciem zaczęli uderzać co sił w bramę, chcąc ją wyważyć i dodać moją głowę do głów ofiar”.
Noc położyła kres krwawemu rozpasaniu. Oczywiście sposób zdobycia Bastylii i następujące po niej wypadki nie wszystkim się podobały, więc od początku zaczęto tworzyć legendę. „Przywódcy lewicy – pisze Pierre Gaxotte – wnet użyli wszelkich środków, ażeby popełnione zbrodnie przedstawić jako czyny bohaterskie i w ten sposób usprawiedliwić podżegaczy. Legenda o Bastylii zrodziła się już kilka godzin po jej zdobyciu. 15 lipca paryżanie dowiedzieli się nagle, że nigdy nie było żadnych morderców, że cały naród powstał dla obrony wolności i że zabójstwo de Launay’a i de Flesselles’a stanowiło po prostu wzniosły objaw wszechwładnej sprawiedliwości narodowej. Panowie posłowie ze Zgromadzenia Narodowego rozprawiali całymi tygodniami, miesiącami o prawach człowieka i tym podobnych ładnych marzeniach, roztkliwiali się nad dobrocią, szlachetnością pierwotnego człowieka, budowali państwo z frazesów, a lud palił dalej zamki, klasztory, wycinał lasy, rozgrabiał zboże na targach miasta, niszczył wszelką cudzą własność. Zamiast ukarać wichrzycieli, Zgromadzenie Narodowe usiłowało ich przekonać dziecinnymi manifestami (…). A lud, który już polizał cudzej własności i zasmakował w bezkarnej kradzieży – palił, rabował dalej drwiąc sobie z panów posłów”.
Po zdobyciu Bastylii tłum natychmiast przystąpił do jej burzenia. Czytając książki historyczne, zwłaszcza z epoki PRL-u, wydaje się, że proces burzenia murów odbył się błyskawicznie. Tymczasem rozbiórka twierdzy trwała niemal rok. Większe gabarytowo kamienie z Bastylii użyto m.in. do budowy mostu Concorde. Kierujący rozbiórką majster o nazwisku Palloy dorobił się na niej niezłego majątku, sprzedając mniejsze kamienie i fragmenty muru jako „souvenirs de la Revolution”. Ot, rewolucyjna chciwość.
W pierwszą rocznicę zdobycia Bastylii w miejscu wyburzonych murów dało się już zorganizować zabawę taneczną. Wkrótce po tańcach, pośród ruin Bastylii stanął symbol rewolucji. Gilotyna. 22 stycznia 1793 r. gilotyna, choć nie ta ustawiona na miejscu Bastylii, pozbawi głowy Ludwika XVI. Urzędnik stanu cywilnego wypisujący akt zgonu napisze: „Ludwik Kapet, zawód: ostatni król Francuzów, wiek: 39 lat, urodzony w Wersalu, parafia Notre-Dame, zamieszkały: w Paryżu, wieża Temple, mąż Marii Antoniny Austriackiej”.
Wolność, równość…morderstwo.