Wbrew obiegowej opinii samo przejmowanie władzy przez Józefa Piłsudskiego z rąk Rady Regencyjnej tylko z pozoru było łagodnym procesem. Kulisy rozbrajania Niemców w Warszawie nadają się na scenariusz sensacyjnego filmu. Na szczęście z happy endem dla Polski.
10 listopada rano na wjeżdżający pociąg z Berlina z Piłsudskim czekał jedynie skromny komitet powitalny złożony głównie z działaczy Polskiej Organizacji Wojskowej i przedstawiciel Rady Regencyjnej Zdzisław Lubomirski. Kilka godzin później, gdy wieść rozniosła się po Warszawie, tłum zebrał się pod ul. Moniuszki 2. Miasto wrzało. Już w nocy z 10 na 11 listopada rozpoczęło się wielkie rozbrajanie niemieckich żołnierzy na ulicach Warszawy.11 listopada 1918 roku na pierwszej stronie „Kuriera Porannego” (ale pod licznymi… afiszami teatralnymi) ukazał się artykuł pt. „Komendant”, rozpoczynający się od zdania „Komendant powrócił! Wieść radosna gruchnęła od wczoraj rana po całej Warszawie”. Mieszkańcy Warszawy nie wiedzieli, iż w mieście o mały włos nie doszło do krwawych walk z 30-tysięcznym niemieckim garnizonem. W pacyfikacji niemieckich żołnierzy w Warszawie pomógł fortel komendanta i… dezertera.
Kim był Jęczkowiak?
Piłsudski zaraz po przybyciu do mieszkania przy ul. Moniuszki 2 spotkał się z młodym działaczem POW Józefem Jęczkowiak, który był dezerterem z armii niemieckiej. 20-letni PEOWIAK miał za sobą służbę na froncie zachodnim, z którego zbiegł, powracając do rodzinnej Wielkopolski, gdzie szybko wstąpił do POW. Wielkopolanin nie dał się na szczęście złapać niemieckim żandarmom, którzy jedną kulką z pewnością „podziękowaliby” mu za dezercję. Z ramienia POW Jęczkowiak trafił do Warszawy, gdzie 10 listopada Piłsudski powierzył mu dywersyjne zadanie.
Komendant, widząc przed swoim wyjazdem z Berlina rewolucyjny zamęt charakteryzujący się powstawaniem Rad Żołnierskich i czerwonymi sztandarami powiewającymi w stolicy I Rzeszy, postanowił ten „rewolucyjny zamęt” rozniecić wśród niemieckich żołnierzy stacjonujących na ziemiach polskich, a było ich bagatela ok. 80 tys., z czego w samej Warszawie stacjonowało 30 tys. świetnie uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy. Piłsudski doskonale wiedział, że armia niemiecka z łatwością może utopić marzenia o niepodległej Polsce we krwi, najzwyczajniej stosując politykę faktów dokonanych.
Mimo niebezpieczeństwa dekonspiracji i słusznej kary za dezercję z armii niemieckiej Jęczkowiak w zadbanym mundurze niemieckim i odpowiednimi dokumentami oraz z w ten sam sposób ubranymi kolegami z POW naprędce uszyli sporo czerwonych sztandarów i opasek, i udając niemieckich żołnierzy, którzy dopiero co dotarli z Niemiec, zaczęli agitować innych niemieckich żołnierzy z iście „rewolucyjnym” zapałem. Niemcy połknęli haczyk. Jęczkowiak, świetnie mówiący po niemiecku, niezwykle teatralnie opowiedział o tym, jak rewolucja ogarnęła Berlin (co wiedział z relacji Piłsudskiego) i wezwał żołnierzy niemieckich do buntu, kończąc wypowiedź zerwaniem z czapki niemieckiej kokardy i założeniem czerwonej opaski.
W tym momencie próbował zareagować niemiecki oficer, który jednak został obezwładniony przez swoich żołnierzy. Około 5 tys. żołnierzy o polskim pochodzeniu przeszło z uzbrojeniem na stronę polską, a wśród niemieckich żołnierzy zaczęły powstawać Rady Żołnierskie, które nie chciały walczyć z Polakami. Około północy z 10 na 11 listopada przedstawiciele Rad Żołnierskich spotkali się z Piłsudskim szybko dobijając targu. Gwarancję bezpieczeństwa i wyjazd do Niemiec w zamian za broń i wyposażenie. Większość niemieckich żołnierzy podporządkowała się ustaleniom Rad Żołnierskich z Piłsudskim. Niestety, nie wszyscy.
Rozbrajanie i walki z Niemcami
O tym, co mogło się stać w Warszawie, gdyby nie spryt Piłsudskiego świadczy dalszy rozwój wypadków. W warszawskiej Cytadeli, która była obiektem strategicznym o dużym znaczeniu, stacjonował kilkutysięczny oddział doborowego wojska niemieckiego, który „rewolucyjne hasła” miał za nic i który nie miał zamiaru złożyć broni. Po krótkotrwałej bitwie z Niemcami Polacy musieli się szybko wycofać. Dalsze walki wiązałyby się z dużymi ofiarami. Na szczęście Niemcy nie podjęli kontruderzenia, tylko oczekiwali w koszarach na dalszy rozwój wypadków. Dopiero po pięciu dniach Polakom udało się wynegocjować warunki wycofania się Niemców z Warszawy, którzy ostatecznie opuścili miasto dopiero 19 listopada.
Wycofywanie Niemców z ziem polskich nie było bezkrwawe, jak pobieżnie przedstawia się na lekcjach historii. Oblicza się, że w listopadzie w walkach z Niemcami zginęło ponad 100 Polaków, a kilkuset zostało rannych. Największą ofiarę krwi złożyło miasto Międzyrzec Podlaski, który początkowo opanowany został przez działaczy POW i cywili. Po kilku dniach wolności do miasta wkroczyły ze wschodu oddziały 1. Przybocznego Pułku Huzarów, który „pieczętował się” znanym z drugiej wojny światowej symbolem Totenkopf. W ramach odwetu Niemcy zabili 22 członków POW i ok. 20 cywili.
Na szczęście „rewolucyjne wrzenie” wśród żołnierzy niemieckich, wzorem Warszawy, rozlało się na inne garnizony niemieckie, oszczędzając kolejnych ofiar wśród polskich cywili i bojowników POW.
Niestety, na terenie innych zaborów walki w listopadzie 1918 roku były o wiele bardziej krwawe…
Na innych frontach
Akceptacja krajów zachodnich nie była wystarczającym argumentem do ostatecznego ugruntowania granic kraju. Dość wspomnieć, że w latach 1918-1921 odradzające się państwo polskie czekał aż sześć wojen: wielkopolska, śląska, litewska, czechosłowacka i bolszewicka. W listopadzie 1918 roku Polacy toczyli jeszcze jedną krwawą wojnę. Wojnę z Ukraińcami o Lwów. W tych walkach, które trwały od 1 do 22 listopada, poległo ok. 440 żołnierzy i ok. 200 „Orląt Lwowskich”: studentów, młodzieży gimnazjalnej i dzieci. Najmłodsza ofiara Jaś Kukawski miał 9 lat (zaledwie 13 lat miał Antoni Kukawski, najmłodszy kawaler Orderu Virtuti Militari).
Po 123 latach zniewolenia Polska odzyskała upragnioną niepodległość. Terytorium kraju po zakończeniu pierwszej wojny światowej liczyło 387 tys. km², a liczba ludności plasowała się na poziomie 27 milionów. Średnie zaludnienie wynosiło 70 osób na km², a największym miastem była stołeczna Warszawa. W tym okresie polską gospodarkę można było określić mianem kapitalizmu wyspowego, ponieważ nie wszystkie regiony były równie mocno rozwinięte. PKB na mieszkańca wynosiło około 1700 dolarów, zaś średnia długość życia wynosiła ok. 50 lat.
Tyle suchych faktów, za którymi stoi ogromne poświęcenie milionów Polaków, którzy przez 123 lata ciemnej nocy śnili o Niepodległej Ojczyźnie. O tym, że sen o Niepodległej śnił się także Polakom na emigracji świadczy fakt niebywałej daniny materialnej polskich emigrantów na tworzenie chociażby Błękitnej Armii Hallera, bez której niepodległa Polska nadal byłaby tylko snem. Wśród wielu żołnierzy Błękitnej Armii byli młodzi Polacy, którzy Polskę znali tylko z opowiadań ojców i dziadków.