Kiedy w połowie zeszłego roku przez instytucje unijne przechodziła dyrektywa o pracownikach delegowanych, wydawało się, że nie obejmie ona polskich firm transportowych. Przyjęte wówczas na szczeblu europejskim rozwiązania zakładają w największym skrócie, że pracownicy delegowani z jednego kraju Unii Europejskiej do innego powinni otrzymywać płacę w wysokości nie niższej niż minimalna pensja kraju przyjmującego. I to ze wszystkimi dodatkami wynikającymi z innych obowiązujących w kraju delegacji przepisów. Konia z rzędem temu, kto sensownie uzasadni, co takie prawo ma wspólnego z unijnymi traktatami. Szczególnie w miejscach mówiących o rynku wewnętrznym i swobodzie przepływu usług.
Kilka tygodni temu podobne przepisy przegłosowano w europarlamencie także w odniesieniu do sektora transportowego. I chociaż dokument nie został jeszcze ostatecznie przyjęty, determinacji jego zwolennikom odmówić nie można. To wszystko w ramach walki z tzw. dumpingiem socjalnym. Trudno w istocie pojąć, co to tak naprawdę znaczy. Efektywnie jednak nasze przedsiębiorstwa tracą jedną ze swoich kluczowych przewag na unijnym rynku transportowym, czyli przewagę kosztową. Dotąd mieliśmy w nim 30 proc. udziału, zostawiając daleko w tyle konkurencję z innych państw członkowskich. To był sukces naszych firm, na który ciężko pracowały, i w który wiele zainwestowały. Teraz próbuje się je pozbawić efektów tych wysiłków. To rodzi poważny niepokój. Unia szczyciła się tym, że jest jednym wielkim obszarem wolnego handlu, to był znak rozpoznawczy tej organizacji. Swoboda prowadzenia działalności gospodarczej bez względu na to, gdzie się ją prowadzi.
Na naszych oczach próbuje się zniszczyć tę regułę. Nie można na to pozwolić. Potrzebujemy silnego głosu polskiego biznesu na unijnym forum. To tam zapada bardzo wiele decyzji, od których zależy także nasz los. Szczególnie kiedy największe kraje Unii Europejskiej zaczynają przejawiać coraz silniejsze tendencje protekcjonistyczne. Robią to, posługując się frazeologią mówiącą o wyrównywaniu szans i trosce o pracowników. Tego typu slogany przykrywać mają narodowy egoizm nastawiony na eliminowanie z rynku konkurencji. Poręcznym narzędziem do realizacji tego celu są europejskie dyrektywy i rozporządzenia. To wszystko niewiele ma wspólnego z ideami, jakie leżały u zarania integracji na Starym Kontynencie.
Nie jest jednak za późno, aby przeciwdziałać tym tendencjom. Polski biznes musi wziąć się w garść po serii bolesnych ciosów. Powinniśmy być obecni w Brukseli i Strasburgu, działając na rzecz dobrego europejskiego prawa. W tych staraniach pomóc ma Business Poland House, instytucja, nad powołaniem której pracowało Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. W zamierzeniach BPH ma wspierać merytorycznie polski biznes organizujący się w Brukseli. Planowany start projektu to maj tego roku. W obecnych okolicznościach takie wsparcie bardzo się przyda.