We czwartek odbył się szczyt przywódców państw członkowskich Unii Europejskiej, którego tematem była odpowiedź wspólnoty na kryzys ekonomiczny spowodowany pandemią koronawirusa. Spotkanie miało charakter telekonferencji.
W świat poszedł komunikat o wielkich planowanych wydatkach mających wesprzeć europejską gospodarkę. Jak zawsze w takich wypadkach patrzeć trzeba jednak nie na deklaracje, ale na konkrety. A tych zwyczajnie nie ma. Padła obietnica uruchomienia tzw. Funduszu Ożywienia, to chyba ma być ten tzw. II Plan Marshalla, o jakim mówiła niedawno szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Sama nazwa brzmi zachęcająco, tyle że o tym instrumencie wsparcia finansowego dla państw członkowskich nie wiadomo praktycznie nic ponad to, jak ma się nazywać. Szczegóły ma opracować Komisja Europejska. Na ten moment nie wiemy zatem, czy środki z Funduszu Ożywienia będą zwrotne, czy bezzwrotne, według jakiego kryterium będą rozdzielane, a nawet skąd mają pochodzić. Nie wiadomo, na jakiś czas ma zostać powołany ów Fundusz i kto ma nim zarządzać. Nie ustalono nawet, jaka kwota ma się w nim znajdować ani jaka ma być jego relacja do Wieloletnich Ram Finansowych, znanych powszechnie budżetem Unii Europejskiej. Przypomnę tylko, że walka z koronawirusem trwa już od kilku miesięcy, a planowana pomoc będzie tym skuteczniejsza, im prędzej zostanie uruchomiona. Tymczasem mamy jedynie zapowiedź kolejnego szczytu, który ma się odbyć…w czerwcu.
Podobny problem dotyczy wzmiankowanego budżetu. Wcześniej zapowiadano, że ma wynosić około 1 proc. dochodu narodowego brutto UE. Teraz mowa jest o 2 proc. I znów pytanie, skąd wziąć na to pieniądze? Samo szafowanie sumami, bez żadnych jasnych ustaleń, to zwyczajne mydlenie oczu europejskiej opinii publicznej. Polska postuluje wprowadzenie nowych podatków, w tym od śladu węglowego czy transakcji finansowych. Może się jednak okazać, że w życie wejdzie opłata za emisję CO2, którą obłożone zostaną nie wielkie korporacje czy importowana spoza Unii produkcja, tylko państwa należące do Wspólnoty lub pochodzące z nich przedsiębiorstwa. Dla naszego kraju może to być ciężar nie do udźwignięcia. Podobny efekt może mieć tzw. podatek od plastiku. Unijni notable nie mają chyba zamiaru zająć się na serio sprawą wewnątrzwspólnotowych rajów podatkowych, to temat, na który zwraca uwagę polski premier. Tych jest bowiem całkiem sporo, tyle że od lat nikt nic z tym nie robi. Mało kogo obchodzi, że ich funkcjonowanie to kpina z tzw. europejskiej solidarności. Jak bowiem można o niej mówić, skoro jedne kraje członkowskie w praktyce okradają inne z należnych im wpływów podatkowych.
Mamy więc za sobą szczyt, z którego praktycznie nic nie wynika. A to, co wyniknąć może, budzi więcej niepokoju niż nadziei.