Po pierwszych tygodniach polskich zmagań z koronawirusem wydaje się jasne, że budżet będzie musiał zostać znowelizowany. Ustawa budżetowa na 2020 r. uchwalona przez Sejm niespełna przed miesiącem zakładała, że wydatki i dochody państwa wyniosą po 435,3 mld zł. Zrównoważony budżet opierał się na założeniu realnego wzrostu PKB o 3,7%. Inflacja miała utrzymać się na poziomie 2,5%, a wzrost przeciętnego nominalnego rocznego funduszu wynagrodzeń w gospodarce narodowej oraz emerytur i rent przewidywano na 6,3%.
Ostre hamowanie
Mało prawdopodobne jest utrzymanie bazowych założeń, na których opierała się konstrukcja ustawy budżetowej z 14 lutego. Z każdym dniem obniżane są prognozy wzrostu na 2020 r.
W minionym tygodniu największe banki przewidywały, że PKB w tym roku wzrośnie od 2,8% do 3%. Niektórzy ekonomiści zakładają nawet, że PKB może zahamować do poziomu mniejszego niż 2%. Skala spadku według opinii ekspertów zależy przede wszystkim od czasu, w którym pandemia będzie zakłócać normalne funkcjonowanie gospodarki. Coraz częściej słychać o nadchodzącej recesji. Trwa niepewność. Na pierwsze dane obrazujące skutki pandemii będziemy musieli poczekać ponad miesiąc. Dzisiejsze diagnozy są jeszcze pozbawione solidnych fundamentów statystycznych. Jednak dynamika zmian już teraz może pomóc w identyfikacji nowych kierunków strategicznych.
Wzrost inflacji
W piątek 13 marca Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane o inflacji w lutym. Odczyt jest najwyższy od listopada 2011 r. i wynosi 4,7%. Ponad osiem lat temu odnotowano inflację na poziomie 4,8%. Wynik za luty nie uwzględnia jeszcze efektu pandemii koronawirusa. Jednak dynamika wzrostu jest duża. W styczniu inflacja osiągnęła 4,3%. Jeszcze dwa tygodnie temu informacja o tak wysokiej inflacji zelektryzowałaby media i opinię publiczną. Dziś, wobec wprowadzenia ograniczeń wynikających ze stanu zagrożenia epidemiologicznego na terenie kraju, na dane o inflacji patrzymy z nieco innej perspektywy. Po fali zakupowej, wywołanej perspektywą kwarantanny, aktywność konsumentów słabnie. Tłumy zniknęły ze sklepów, a półki znów zaczynają uginać się pod ciężarem towarów. Z każdym dniem popyt słabnie. Spowalniają kolejne sektory. Już wkrótce echo kwarantanny będzie odczuwalne w całej gospodarce.
Koronawirusem w inflację
Spora część konsumentów zaczyna tracić dochody. Zmniejszają się obroty przedsiębiorstw. Niektórym firmom zaczyna zagrażać bankructwo. W tej sytuacji zbliżamy się do tego momentu, gdy podaż zacznie nadmiernie górować nad popytem. Towarzyszyć temu będzie mniejsze zapotrzebowanie na energię i obniżenie konsumpcji paliw, których ceny znacznie spadły na globalnym rynku. Wobec zmniejszenia aktywności ekonomicznej, siła nabywcza konsumentów nie będzie już na tyle wystarczająca, aby Polacy masowo i spontanicznie ruszyli na wielkie na zakupy. W kolejnych miesiącach inflacja powinna zacząć spadać, a nadmiar towarów tanieć. Mimo że obecnie poziom inflacji znacząco odbiega od celu inflacyjnego (2,5%, +/– 1%) – może okazać się on możliwy do osiągnięcia bez używania instrumentów polityki pieniężnej.
Brukselska pomoc
Niestety, taki scenariusz nie jest pożądany z punktu widzenia budżetu. Obniżenie aktywności gospodarczej to mniej wpływów z podatków i konieczność zwiększania deficytu. Dodatkowym niepokojącym czynnikiem będzie konieczność podjęcia aktywnej polityki finansowej w celu ograniczenia makroekonomicznych skutków nadchodzącego kryzysu. Przyda się obiecane wsparcie Unii Europejskiej. Bruksela przyznała Polsce na walkę z koronawirusem 7,4 mld euro, czyli prawie 32 mld zł z możliwością wykorzystania jeszcze dodatkowego miliarda euro. Rząd ma więc pewną rezerwę strategiczną. Zakładając pozytywny scenariusz, pieniądze te powinny wystarczyć na zrekompensowanie negatywnych skutków nawet dwu-, trzymiesięcznych zawirowań gospodarczych. Jeśli damy wiarę zapewnieniom rządu, że kontroluje sytuację na froncie walki z wirusem przy obecnym stanie finansów państwa, to wykorzystanie unijnych środków powinno wystarczyć do stworzenia korzystnych warunków dynamicznego odbicia gospodarki. Zniweluje to powstałe straty. Jednak w negatywnym scenariuszu długotrwałej batalii z pandemią rząd będzie musiał sięgnąć po wszystkie dostępne instrumenty organizacyjne, finansowe i prawne, aby odbudować gospodarkę.
Manewr strategiczny
Przede wszystkim należy całkowicie przebudować strategię funkcjonowania państwa. Z administratora rząd powinien przeistoczyć się w odważnego menedżera, który sięga po niestandardowe i ofensywne rozwiązania. Najważniejsze może okazać się uwolnienie gospodarki od nadmiernych regulacji, lawinowego tworzenia przepisów oraz uwolnienia przedsiębiorców od trudnych do uniesienia nawet w warunkach stabilizacji gospodarczej obciążeń licznymi podatkami i opłatami.
Małe firmy odpowiadają za ponad 70% wpływów do kasy państwa. Jeśli nie uda się utrzymać zdolności produkcyjnych i organizacyjnych w czasie pandemii i po niej, możemy nie doczekać efektu szybkiego odbicia naszej gospodarki. Wychodzenie z zapaści stanie się rozłożonym na wiele lat żmudnym i wyczerpującym procesem. Na pierwszym miejscu jest teraz inwestowanie w zasoby służby ochrony zdrowia. Równie ważne będzie wprowadzenie instrumentów, które posłużą pracodawcom do utrzymania płynności finansowej. Przy znacząco mniejszej podaży może spowodować to wzrost cen. Trwały spadek PKB oznacza masową niewypłacalność wielu firm i gospodarstw domowych. Sposobem na zmniejszenie realnego zadłużenia przedsiębiorstw i niewypłacalnych obywateli jest restrukturyzacja albo inflacja.