Ostatnie miesiące przyniosły dość niepokojące dane o wzroście inflacji. Według danych GUS ceny rosły ostatnio nawet w tempie 4,4 proc. To sporo. Tak wysokiej inflacji nie było od niemal ośmiu lat. To jednak, co może martwić przeciętnego konsumenta, który zmuszony jest zastawiać za te same zakupy coraz więcej pieniędzy w sklepie, niekoniecznie martwi rząd.
Co prawda malejąca siła nabywcza frustruje obywateli i może powodować obniżenie nastrojów społecznych, jednak dla budżetu centralnego (nazywanego potocznie budżetem państwa) jest to zjawisko korzystne. Po pierwsze dlatego, że maleją koszty obsługi zadłużenia państwa. Po drugie dlatego, że wyższa inflacja oznacza wyższe wpływy podatkowe. Ten dodatkowy zysk już dziś część ekonomistów szacuje na nawet kilkanaście miliardów złotych. O tyle więcej może w tym roku trafić do państwowej kasy. Być może to jeden z powodów (poza obawami przed wzrostem obciążeń kredytowych obywateli), dla którego Rada Polityki Pieniężnej wcale nie śpieszy się z podnoszeniem stóp procentowych, co mogłoby nieco spowolnić inflację, czyli tempo wzrostu cen.
Stawki takie same, a podatki rosną
Musimy pamiętać, że na wpływy podatkowe składa się suma wszystkich płaconych przez nas podatków. Nie jest to zatem wyłącznie podatek dochodowy, ale także zostawiany na zakupach VAT czy akcyza płacona m.in. w cenie paliwa, tytoniu, alkoholu, samochodów czy energii elektrycznej. Nie jest zatem tak, że nasze podatki to tylko to, co wynika z naszego rocznego PIT. Nawet jeśli dzięki ulgom i preferencjom podatkowym (np. uldze na dzieci, czy zwolnieniu dla osób dla 26. roku życia) nie płacimy podatku dochodowego w ogóle, to nie oznacza to, że nie wspomagamy swoimi pieniędzmi wydatków państwa.
Wbrew pozorom, państwo wcale nie karmi się w nadmiarze wpływami z opodatkowania naszych dochodów. Głównym i najważniejszym źródłem jego dochodów jest to, co uzyskuje z VAT, a zatem podatku, który jest elementem składowym ceny każdej kupowanej usługi i towaru. Dość powiedzieć, że w budżecie na 2020 rok zaplanowano, że VAT przyniesie 195,5 mld zł. Kolejne 75,08 mld zł ma dać akcyza. PIT (podatek odchodowy od osób prawnych) to zaledwie nieco ponad 66 mld zł, a CIT (podatek dochodowy od osób prawnych) tylko 42 mld zł. Suma wpłacanych podatków rośnie systematycznie.
W 2000 roku do kasy państwa statystyczny Polak wpłacał zaledwie 3127 zł podatku. W 2019 roku było to już około 9470 zł. Wpływ na to mają dwa czynniki. Zwiększający się PKB i inflacja. Dotychczas jednak wyższe wpływy podatkowe były przede wszystkim wynikiem rozwoju gospodarczego, bo inflacja utrzymywała się na w miarę niskim poziomie. Przez cały ten czas (od 2000 r.) stosunek wpłat podatkowych do PKB utrzymywał się na w miarę stałym poziomie i wahał się między 15, a 17 proc.
Najwięcej podatków płacimy na zakupach
Wyższa inflacja może to jednak zmienić. Jej wpływ widoczny będzie zarówno w przypadku VAT, jak i podatków dochodowych.
W przypadku VAT sprawa jest oczywista. Na to, co płacimy dziś w sklepie, składa się cena netto (to, co chce od nas sprzedawca i co ma pokryć jego koszty i zysk) oraz VAT naliczony według określonej stawki. Zwykle jest to albo 23 albo 8 proc. Jeśli zatem coś dla sprzedawcy ma wartość np. 100 zł, to my płacimy za to 123 zł, z czego 23 zł VAT trafia od razu na konto fiskusa. Tym samym, każdego dnia, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, wspomagamy budżet centralny robionymi zakupami, niezależnie od tego, czy kupujemy żywność, ubrania, sprzęt AGD, czy też np. bilet do kina, książkę lub gazetę (chociaż nie wszystkie te towary objęte są najwyższą stawka 23 proc.).
Dla pojedynczych zakupów wzrost podatku nie jest oczywiście znaczący. To zaledwie kilka groszy. Liczy się jednak efekt skali. Jeśli przedsiębiorca sprzedawał dotychczas towary za 123 000 zł, to z tytułu VAT (zakładając, że były one opodatkowane według stawki 23 proc.) wpłacał do urzędu skarbowego 23 tys. zł. Wzrost ceny o 4 proc. oznacza, że sprzedaż wzrasta do 127 920 zł, a odprowadzany do fiskusa VAT do 23 920 zł, czyli jest 920 zł wyższy niż wcześniej. Jeśli weźmiemy teraz pod uwagę całą gospodarkę, to z kilkuset złotych robią się dodatkowe miliardy złotych wpływów podatkowych. Wpływów, które oznaczają pieniądze wyciągnięte z naszych kieszeni.
Fiskus zyska zresztą nie tylko na VAT. Jeśli ceny rosną, a przedsiębiorca utrzymuje w miarę stała marże (czyli w uproszczeniu procentowy zysk od sprzedaży), to wzrasta też podstawa naliczania podatku dochodowego. Wyższy jest też zatem płacony przez przedsiębiorców podatek dochodowy.
Myśląc o tym, jakie podatki płacimy, nie powinniśmy zatem zapominać o tym, że to nie tylko kwota, którą na rzecz fiskusa potrąca nam z wynagrodzenia pracodawca, albo też którą sami wpłacamy na nasze nowe mikrorachunki podatkowe. To także znaczna część tego, co każdego dnia zostawiamy w sklepowych kasach, w kinach, na stacjach benzynowych, czy u fryzjera.