Od lutego mocno urosło zadłużenie branży handlowej. A mówimy o czasie jeszcze sprzed epidemii. Potem nastąpiło ograniczenie ruchu konsumentów i rzadsze zakupy, na które wpływ miało zamknięcie galerii handlowych. Nie trzeba być wybitnym ekonomistą, by przewidzieć, jaki będzie miało to wpływ na dalsze losy branży.
– Sklepy stacjonarne z odzieżą czy obuwiem, zwłaszcza te zlokalizowane w galeriach handlowych, mają zastój. Ich właściciele wysłali pracowników do domu, ale muszą im zapłacić pensje. Dodatkowo nie wiadomo, co zrobić z towarem, który już został zamówiony lub zalega w magazynie po poprzednim sezonie. Trudno go będzie teraz sprzedać. Już ruszyła internetowa wyprzedaż z rabatami sięgającymi 50 proc. po to, żeby utrzymać płynność finansową – wyjaśnia w komunikacie prezes KRD Adam Łącki.
Z danych Krajowego Rejestru Długów dowiadujemy się, że w kiepskiej sytuacji są są też producenci artykułów spożywczych i napojów. Na początku lutego zadłużenie w tym sektorze wynosiło 119 mln zł, na początku marca 126 mln zł, a 19 marca – już 2 mln zł więcej.
Minister zdrowia wskazał w wydanym 20 marca rozporządzeniu w sprawie ogłoszenia stanu epidemii, że wprowadzone ograniczenie sprzedaży w galeriach dotyczy m.in działalności opartych na handlu odzieżą, tekstyliami, obuwiem i wyrobami skórzanymi, meblami, sprzętem oświetleniowym, sprzętem RTV oraz księgarni.
"Dla tych branży epidemia stanowić będzie największe wyzwanie" – dodano w komunikacie w KRD.
Źródło: money.pl