Liczby mówią same za siebie. 18 proc. wspólnotowej produkcji drobiu pochodzi właśnie z Polski. Około połowa wolumenu trafia na eksport, co czyni nas unijnym liderem także w tym istotnym wskaźniku. Największymi odbiorcami polskiego mięsa drobiowego wciąż pozostają kraje Unii Europejskiej, do których trafia aż 66 proc. produktów drobiarskich wysyłanych z polskich hodowli. Najistotniejszymi kierunkami pozostają tu Niemcy, którzy odbierają 18 proc. polskiego eksportu, Holendrzy i Francuzi – po 7 proc. Do czasu przyjęcia przez parlament europejski Brexitu drugim odbiorcą unijnym pozostawała Wielka Brytania, która zagospodarowywała około 8 proc. polskiego eksportu. Jakość i forma rodzimej produkcji sprawiają jednak, że wskazania ekspertów nie przewidują znaczącej obniżki wolumenu mięsa drobiowego trafiającego do Wielkiej Brytanii – wręcz przeciwnie.
Struktura produkcyjna polskiego sektora drobiarskiego zapewnia zarówno odpowiednią ilość jak i jakość. Polscy dostawcy dysponują towarami zarówno najwyższej jak i niższych klas. Przekłada się to na szeroki wachlarz cenowy rodzimych produktów, które potrafią zadowolić nawet najbardziej zróżnicowane gusta konsumenckie. Między innymi dlatego polski drób regularnie wygrywa rywalizację z konkurentami z Niemiec, Francji czy krajów skandynawskich.
Istotnym czynnikiem zapewniającym stabilność krajowemu eksportowi jest szeroka dywersyfikacja kierunków sprzedażowych. Na rynki pozaeuropejskie trafia aż 19 proc. krajowej produkcji, co czyni nas największym unijnym eksporterem także na rynki zewnętrzne. Praktyka zdobywania nowych rynków dla zbytu polskich artykułów rolno-spożywczych była jednym z głównych celów Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi już w czasie, kiedy stery resortu dzierżył Krzysztof Jurgiel. Działania te są kontynuowane, czego efekty widoczne są gołym okiem choćby w przywołanych wskaźnikach eksportu.
Polska nie może wprawdzie równać się z największymi graczami na światowych rynkach, takimi jak Brazylia, Chiny, czy USA, ale wynika to w znacznej mierze z czynników niezależnych od naszych gospodarzy. Niemniej to właśnie Chiny – w kontekście problemów na tamtejszym rynku mięsa – stały się jednym z najnowszych kierunków sprzedaży polskiego drobiu.
Problem z Ukrainą
Rywalem, z którym nasi gospodarze mogą podjąć realną konkurencję, jest Ukraina. Nasz wschodni sąsiad coraz mocniej puka jednak do unijnych drzwi, częstokroć wykorzystując nieczyste metody. Mowa tu o działaniach ukraińskiego giganta drobiarskiego – firmie MHP. W roku 2017 Ukraina zanotowała 17-procentowy wzrost eksportu, w roku 2018 już 18-procentowy. W minionym roku 2019 wskaźniki – wciąż nieoficjalne – mówią o wzroście na poziomie 20 proc. Tak silny rozwój sektora gwarantuje jedna w zasadzie osoba – Jurij Kosjuk, czyli prezes potężnej spółki MHP. Jego firma kontroluje niemal 70 proc. ukraińskiej produkcji mięsa drobiowego i aż 90 proc. tamtejszego eksportu. MHP skupuje kolejne firmy w Holandii i na Łotwie, starając się tylnymi drzwiami dostać na unijny rynek wewnętrzny. Kilka lat temu MHP próbowało nawet nabyć – choć bez sukcesów – polską spółkę Exdrob. Co nie udało się w Polsce, udało się na Bałkanach. MHP od niedawna kontroluje bowiem spółkę Perutnina Ptuj Group, będącą najważniejszym graczem w Chorwacji, Słowenii, Serbii oraz Bośni i Hercegowinie.
Kilka lat temu Unia Europejska udostępniła Ukrainie możliwość wyeksportowania do krajów wspólnoty bezcłowych kontyngentów fileta drobiowego. Tania siła robocza w połączeniu z wysoką dostępnością taniej paszy sprawiły, że ukraińskie mięso okazało się relatywnie tanie wobec możliwości polskich dostawców. Nie byłoby to jednak znaczącym problemem, gdyby Ukraina nie postanowiła nagiąć unijnego prawa. MHP zaczęło bowiem wysyłać do Unii Europejskiej filety drobiowe zawierające kość. Zabieg ten, nazywany „cięciem Batmana”, pozwolił Ukraińcom obejść unijne prawo i sprzedawać znacznie więcej filetów drobiowych niż przewidują unijne bezcłowe kontyngenty. Unia nie wydaje się podejmować szczególnie stanowczych działań względem ukraińskiej aktywności.
Drobiarska „spółdzielczość”
Polski sektor drobiarski nie pozostał jednak bierny na działania naszych wschodnich sąsiadów. Problemy, z którymi boryka się polska spółdzielczość rolna, wymusiły na producentach drobiu konieczność wypracowania innej realnej formuły współpracy. Od lat na polskim rynku drobiarskim funkcjonują zatem zrzeszenia, związki oraz izby gospodarcze grupujące przedsiębiorstwa zajmujące się samą produkcją drobiu, ale także działami silnie kooperującymi takimi jak choćby sektor paszowy.
Przełożyło się to na zwiększone możliwości zgromadzenia znacznych jednolitych partii towaru, a co za tym idzie, zwiększenie pozycji negocjacyjnej, która od lat pozwala na zdobywanie kolejnych europejskich rynków. Sektor w znacznej mierze uległ profesjonalizacji. Zakłady produkcyjne zaczęły podążać światową ścieżką czynienia z rolnictwa kolejnej gałęzi biznesowej.
Ta ostatnia aktywność w połączeniu z rewelacyjnymi wynikami produkcyjnymi, pozwala nawiązać równorzędną walkę z gigantami takimi jak choćby ukraińskie MHP. Konkurencja jednak nie śpi i przybiera coraz to nowe formy.
Na wojnie z aktywistami
Jednym z nowych typów problemów, z którymi mierzyć musi się rodzima produkcja drobiarska, jest czarny PR, za który odpowiedzialne są organizacje prozwierzęce dążące do wyeliminowana lub ograniczenia mięsa w diecie. Grupy te często finansowane są z zagranicznych źródeł kapitału. Tak dzieje się choćby w przypadku Stowarzyszenia Otwarte Klatki, które otrzymało grant wysokości 0,5 mln USD przeznaczony na: „wzmocnienie całej struktury organizacyjnej Otwartych Klatek, by powiększyć nasze możliwości, np. przez zatrudnienie nowych pracowników, działania na rzecz walki o kury hodowane i zabijane na mięso”. Pieniądze popłynęły z fundacji Silicon Valley Community Foundation z Doliny Krzemowej.
Efektami prowadzonej kampanii było uruchomienie stron internetowych szkalujących polskich producentów drobiu. W tym samym czasie uruchomiona została także międzynarodowa inicjatywa „Koniec epoki klatkowej”, której celem jest zupełne wyeliminowanie klatek z produkcji zwierzęcej. Krajem, który potencjalnie najwięcej stracić może na tej batalii, jest Polska. Nie dość wspomnieć, że produkcja przemysłowa w największym stopniu zaspokaja potrzeby żywnościowe planety.
Także z tym drobiarze potrafią się mierzyć. W ostatnim czasie w polskim rolnictwie zauważyć można tendencję zjednoczeniową. Wspólny front przeciw organizacjom prozwierzęcym zawiązały w zasadzie wszystkie branże rolne utrzymujące żywy inwentarz – jedną z wiodących sił jest tu właśnie sektor produkcji drobiu.
Polska stabilna
Problemy światowego sektora drobiarskiego związane z wahaniami na rynkach globalnych oraz epidemią wysoce zjadliwej grypy ptaków w znacznej mierze omijają nasz kraj. Dzieje się tak dlatego, że krajowi dostawcy nauczyli się działać zespołowo, odpowiedzialnie konsolidując kierunki produkcji i wzajemnie uzupełniając swoje braki. Na próżno szukać w polskim rolnictwie sektora, który od lat notowałby tak znakomitą dynamikę produkcji i eksportu.
Polscy rolnicy potrafią też wykorzystywać szanse stwarzane przez bieżącą sytuację. Tak na przykład epidemia ASF w Chinach, spowodowała znaczny wzrost zapotrzebowania na importowane mięso wśród tamtejszych konsumentów. Jednym z beneficjentów tej sytuacji stał się właśnie polski sektor drobiarski, który zwiększając wolumen eksportu do Państwa Środka, skutecznie rekompensuje straty na tamtejszym rynku wieprzowiny. Polski drób idzie zatem ramię w ramię z takimi gigantami jak amerykański Tyson Food, brazylijski BRF, czy rzeczone ukraińskie MHP.
Tylko w ostatnich latach polski drób zaczął regularnie trafiać na stoły w Ghanie, RPA, Hongkongu, czy Wietnamie. Kierunków może być wciąż więcej. Jeśli dobry plan resortu rolnictwa dla polskiego drobiu będzie kontynuowany oraz jeśli nie ostygną mocarstwowe zapędy rodzimych rolników, o przyszłość sektora możemy być spokojni.
* Autor jest Dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej