Składki rosną, bo jest to automat. Automat przywiązania ich wymiaru do średniej płacy. Gdy ta w prognozach rośnie, wraz z nią rosną zusowskie obciążenia. Można w tym momencie zdziwić się i zapytać: co ma średnia, czy minimalna płaca do składki? No jednak ma. I to sporo. O ile spojrzymy na nią nie jak na kolejny parapodatek, tylko rodzaj daniny o charakterze liniowym, której wysokość ma zabezpieczyć podstawowe świadczenie na starość. Zarabiasz więcej, czy mniej, płacisz tyle samo, a o dodatkowe oszczędności na emeryturę musisz zatroszczyć się sam, np. wchodząc w system PPK. Przy tym żeby tę podstawową emeryturę nie zjadła z czasem inflacja, składka musi rosnąć. W przeciwnym razie w przyszłości zapłakalibyśmy jak np. Marylka Rodowicz, która składek prawie nie płaciła, za to rozmiłowała się w luksusowych autach.
Ile w tym roku?
Samozatrudniający, który w Polsce uważany jest za mikroprzedsiębiorcę, który nie korzysta z żadnych preferencji, zapłaci tej daniny w tym roku ok. 127 zł więcej (miesięcznie). Wraz ze składką zdrowotną już ok. 1442 złotych. To dlatego, że prognozowane przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w 2020 r. ma wzrosnąć z 4765 zł do 5227 zł, a więc o prawie 10 proc. Podwyżka składki dotyka także wszystkich otwierających nową działalność gospodarczą. Tu zależy ona bowiem od wysokości płacy minimalnej, a tę rząd postanowił podwyższyć. Od stycznia tego roku składka wzrosła więc o 15,6 proc., do blisko 615 złotych. Licząc oczywiście razem z ubezpieczeniem zdrowotnym, które, tak jak w poprzednim przypadku, będzie wyższe o ok. 30 złotych.
Warto przy tym zauważyć i to nie bez gorzkiego przełknięcia śliny, że w stosunku do innych składowych składki zusowskiej na ubezpieczenie zdrowotne płacimy dużo, a nie zawsze otrzymujemy w zamian to, czego byśmy oczekiwali. Przykłady zna każdy z własnego lub znajomych życia. Ale to jest już inna historia, jak mawiał Kipling.
A może to zmienić?
Lanie, jakie dostają samozatrudnieni przedsiębiorcy, jest więc regularne, bo coroczne i na ogół dotkliwe. Trudno przy tym nie rozumieć ich żalu, bo ich realne dochody często nie rosną, a składka puchnie systematycznie, dociążając budżet domowy. Irytację w sposób oczywisty powiększa wzrost cen podstawowych artykułów konsumpcyjnych oraz nośników energii, a pytanie „skąd na to wszystko wziąć?” ciśnie się na usta wraz z przekleństwem.
Nic więc dziwnego, że coraz śmielej przebija się pomysł, by waloryzację składki ZUS wskaźnikiem odnoszącym się do przeciętnego wynagrodzenia wreszcie zlikwidować. Ten mechanizm wydziela z siebie bowiem corocznie toksynę, która dobija wielu mikroprzedsiębiorców. Szczególnie tych, których miesięczny dochód jest wyraźnie niższy niż średnia gusowska. Z samozatrudnienia rezygnują, bądź wychodzą z niego wraz z końcem okresu preferencyjnej składki, bo się po prostu nie opłaca. Dla wielu danina zusowska stanowi zło konieczne, zniechęcające do przejawiania aktywności gospodarczej, nawet jeśli ktoś z taką działalnością zamierzał się pierwotnie zmierzyć. To zwyczajnie przestaje mieć sens.
Jaskółki donoszą, że Ministerstwo Rozwoju pracuje nad zmianą tego „automatu”, który ma już 20 lat. Na razie tylko rozważane są różne inne warianty naliczania składki. Najczęściej mówi się o płaceniu jej nie jak dotychczas ryczałtem, w odniesieniu do funduszu wynagrodzeń, tylko w relacji do przychodów mikroprzedsiębiorcy. Czyli – jeśli ktoś zarabia mniej, uiszcza niższą składkę. Więcej – wyższą. Byłaby to rewolucyjna zmiana. Równie rewolucyjna, jak odżywający co jakiś czas pośród ekspertów pomysł, by składkę zlikwidować całkowicie.
Dyskusja więc trwa i trwać pewnie jeszcze będzie. Także pod auspicjami naszej redakcji, która aktywnie włącza się w debatę, uważając ten temat za jeden z ważniejszych dla naszych przedsiębiorców i zapraszając ekspertów do jego podejmowania. Od środy na naszej stronie dostępny będzie materiał wideo z debaty, którą organizujemy na początku przyszłego tygodnia. Debaty pod hasłem: „Jaki ZUS dla małych form?”. To temat, którym przedsiębiorcy (i nie tylko) żyć będą jeszcze długo.