Wydaje się jednak, że to niestabilna sytuacja w Katalonii była osią kampanii i doprowadziła do klęski ugrupowania Pedro Sancheza.
Zaskoczenia nie ma (?)
Zgodnie z przewidywaniami niedzielne wybory wygrała Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE). I dokładnie tak jak się spodziewano, ugrupowaniu Pedro Sancheza nie udało się uzyskać większości pozwalającej na samodzielne rządy. Co więcej – zamiast umocnić swoją pozycję socjaliści utracili większość absolutną w Senacie, zaś do izby niższej wprowadzą o trzech deputowanych mniej. Nic więc dziwnego, że hiszpańska prasa po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów nie zostawiła na Sanchezie suchej nitki.
Dziennik ABC wezwał Sancheza do dymisji zarzucając mu egoizm, za który przyjdzie zapłacić hiszpańskim obywatelom. Jak zauważa gazeta, Lider Partii Socjalistycznej zarządził wybory mając wyłącznie na celu poprawę własnych wyników, a wraz z nimi pozycji negocjacyjnej. Chęć władzy przysłoniła mu nie tylko interesy narodu, ale także własnej partii. Koszt niedzielnego głosowania to dla hiszpańskich podatników bagatela 140 milionów euro, zaś dla socjalistów utrata 700 tysięcy głosów. Cytując ABC “gdyby Pedrowi Sanchezowi zostały resztki wstydu powinien był zrezygnować ostatniej (niedzielnej) nocy, oczywiście pod warunkiem, że kiedykolwiek miał poczucie wstydu”.
Z kolei portal ElConfidencial nazywał ostatnie wybory “Totalną porażką i błędem, za który przyjdzie zapłacić wszystkim Hiszpanom, a zwłaszcza Sanchezowi”. Dodatkowo zauważył, że w ostatnim głosowaniu straciły prawie wszystkie ugrupowania poza prawicową partią VOX, która stała się trzecią siłą polityczną w Kongresie Deputowanych niemalże duplikującą liczbę uzyskanych mandatów.
Niezależnie od poglądów politycznych hiszpańskie media są zgodne – nie trzeba być mistrzem arytmetyki, aby stwierdzić, że wyniki niedzielnego głosowania jeszcze bardziej skomplikowały sytuację, w której znalazła się Hiszpania. Fragmentacja polityczna, która pojawiła się w kwietniu i która utrudniła zarządzanie krajem pogłębiła się niwecząc tym samym marzenia o odblokowaniu hiszpańskiego Parlamentu.
Wyniki…
W celu zrozumienia impasu, do którego doprowadziło niedzielne głosowanie należy przyjrzeć się rozkładowi sił w Kongresie Deputowanych, czyli izbie niższej parlamentu. W Kongresie zasiada 350 członków wybieranych na 4-letnią kadencję. Aby móc samodzielnie rządzić, zwycięska partia musi zdobyć co najmniej 176 miejsc. Brak wymaganej większości zmusza do poszukiwania sojusznika i wchodzenia w kolacje.
Wskutek niedzielnego głosowania zarówno Socjaliści, jak i ich potencjalny koalicjant, czyli lewicowa partia Podemos, stracili część mandatów. Po wyborach z 28 kwietnia lewe skrzydło wprowadziło łącznie 165 deputowanych. Obecnie liczba ta zmniejszyła się do 155. Przy tych wynikach nawet w przypadku hipotetycznego paktu pomiędzy Socjalistami a Podemos i tak potrzebne będzie wsparcie innych parlamentarnych sił, a z tym może być ciężko.
Sanchez chyba przeczuwał klęskę, bo już w trakcie debaty przedwyborczej wezwał liderów wszystkich ugrupowań do podjęcia współpracy w sytuacji nieuzyskania przez partię zwycięską wymaganej większości. To samo powtórzył w swoim przemówieniu zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów. Sanchez zwrócił się do innych partii, aby wspólnie podjąć wysiłek w celu odblokowania prac parlamentu. Jedynym ugrupowaniem całkowicie nie branym pod uwagę przez socjalistów jest prawicowa partia VOX, którą sam Sanchez nazwał antydemokratyczną i siejącą nienawiść organizacją.
Na odpowiedź ze strony lidera największej partii opozycyjnej nie trzeba było długo czekać. Zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników w swoim wystąpieniu Pablo Casado podziękował wszystkim wyborcom oraz zapewnił ich, że jedyną realną alternatywą dla lewicy nie mającej skrupułów dogadywać się ugrupowaniami separatystycznymi jest właśnie Partia Ludowa. Ponadto Casado podsumował rezultat uzyskany przez socjalistów jako porażkę w osobistym referendum Pedro Sancheza. Na koniec lider opozycji odniósł się do możliwości podjęcia współpracy z socjalistami w następujących słowach “Programy polityczne naszych partii są niekompatybilne”, dając tym samym do zrozumienia, że ewentualnej koalicji nie dojdzie.
Na razie brak jest jednoznacznej reakcji innych ugrupowań. Po sromotnej klęsce Partii Obywatelskiej (Ciudadanos) wewnątrz ugrupowania szykują się roszady. Po stracie 47 mandatów w Kongresie Deputowanych z funkcji przewodniczącego, ale także i z polityki, zrezygnował Alberto Rivera. Podczas zwołanej konferencji Rivera tak uzasadnił swoją decyzję: “Kiedy jakieś ugrupowanie odnosi sukces, jest to sukces wszystkich jej członków. W sytuacji zaś, kiedy dochodzi do klęski, jest to wina lidera. Ja to [politykę] rozumiem w ten sposób i dlatego muszę zrezygnować z pełnionej przeze mnie roli. (…) Chcąc być spójnym z tym co robię i z tym w co wierzę, czuję się zobligowany, żeby zrezygnować z otrzymanego mandatu. (…) Bycie Deputowanym to nie pobieranie pensji, ale zaszczyt służenia Hiszpanii. (…) Biorąc pod uwagę jak mnie wychowano i wartości jakie wyznaję odchodzę także z polityki.” Po odejściu Rivery nie wiadomo jaką strategię obierze ugrupowanie na nadchodzącą kadencję i czy zdecyduje się na sojusz z Sanchezem.
Innymi słowy decyzja Rivery postawiła pod znakiem zapytania najczęściej rozważany scenariusz, czyli sojusz pomiędzy Partiami Lewicowymi i centro lewicowymi z Nacjonalistyczną Partią Basków i Partią Obywatelską (łącznie wymienione ugrupowania mają 178 mandatów).
Wydaje się zatem, że Pablo Casado miał rację i partia socjalistyczna, aby utrzymać władzę, będzie zmuszona przekonać do siebie separatystów.
Strategiczny błąd prawicy
Jak obliczył dziennik ABC, gdyby przed ostatnimi wyborami doszło do sojuszu Partii Ludowej, VOX oraz Partii Obywatelskiej, to dziś zjednoczona prawica świętowałaby zwycięstwo z wynikiem 177 głosów, a więc większością parlamentarną. Do proponowanego przez Partię Ludową porozumienia jednak nie doszło i zamiast wspomnianej victorii partie prawicowe muszą przełknąć smak porażki zadowalając się 152 mandatami, które zdobyły startując jako osobne ugrupowania.
Skąd ta różnica? W Hiszpanii izba niższa wybierana jest według ordynacji proporcjonalnej, a dokładniej metodzie D’Hondta, która pozwala rozstrzygnąć, któremu ugrupowaniu przypisać tak zwane mandaty ułamkowe. Gdyby doszło do wspomnianego porozumienia wyniki niedzielnych wyborów wyglądałyby zupełnie inaczej. Zamiast legislacyjnego zastoju i parlamentarnych przepychanek, Hiszpanię czekałby okres reform, a tak co najwyżej południowców czekają kolejne wybory.
I co dalej ?
Wszystko wskazuje na to, że Hiszpania pozostanie w chaosie. Na niestabilności i przepychankach politycznych będą próbowały ugrać ugrupowania separatystyczne najbogatszych regionów np. Katalonii i Kraju Basków, a to paradoksalnie może poskutkować wzrostem popularności dla VOX-u. Partia Santiago Abascala w przeciwieństwie do innych ugrupowań nie boi się otwarcie wypowiedzieć wojny ruchom niepodległościowym niszczącym od wewnątrz kraj. VOX uważa jedność Hiszpanii za priorytet, a co za tym idzie, opowiada się za likwidacją wspólnot autonomicznych przywracając tym samym szereg uprawnień rządowi centralnemu. Unifikacja prawa, oddanie pełni uprawnień w zakresie zdrowia i edukacji władzy centralnej, to coś na co stawia partia VOX, a sądząc po wynikach ostatnich wyborów, także coraz większa rzesza Hiszpanów.