Najpewniej jednak odpowiedź UE nie będzie adekwatna do sytuacji. Zagorzała dyskusja o środkach wsparcia finansowego w związku z pandemią toczy się w ramach strefy euro. Państwa południa Europy bezskutecznie próbują przekonać partnerów z północy do solidarności. Jej przejawem miałby być gigantyczny pakiet antykryzysowy, sfinansowany z tzw. koronaobligacji, czyli długu gwarantowanego przez wszystkie państwa eurozony. To zaś oznacza uwspólnotowienie długów, coś przeciwko czemu np. Niemcy zdecydowanie protestują od lat.
Najpewniej zatem zarówno w strefie euro jak i w całej Unii nie uda się wypracować skutecznych rozwiązań wspomagających pogrążone w kryzysie gospodarki krajowe. Jedyne, o czym będziemy informowani, to sztuczki księgowe polegające na przepisywaniu już zaangażowanych środków na inne cele niż dotąd przewidywano. Słyszeć zatem będziemy o pakietach wartych miliardy, tymczasem pieniądze te przeniesie się np. z polityki spójności na walkę z pokryzysowym bezrobociem. Unia nie wyasygnuje nic ekstra, pokazały to niedawne negocjacje nad budżetem wspólnoty na lata 2021 – 2027, czy te dotyczące powołania wspólnej kiesy dla strefy euro.
Realnego wsparcia dla państw członkowskich można by szukać gdzie indziej. Bez wątpienia potężnym obciążeniem jest, przynajmniej dla części z nich, unijna polityka klimatyczna. W jej ramach funkcjonuje handel uprawnieniami do emisji CO2. Wiele branż polskiej gospodarki, począwszy od budownictwa, a na produkcji leków kończąc, ponosi gigantyczne koszty ich zakupu. W obecnych okolicznościach utrzymywanie tego ciężaru już kompletnie nie ma sensu. Tymczasem Unia prze do jeszcze ostrzejszych wymogów związanych z „ochroną klimatu”, mówi o tym tzw. zielony ład i coraz bardziej wyśrubowane cele związane z ograniczaniem emisji dwutlenku węgla. Wbrew oczekiwaniom i zdrowemu rozsądkowi odpowiadający za zielony ład holenderski polityk Frans Timmermans zapowiedział, że Komisja Europejska nie zrezygnuje z prac mających na celu zwiększenie redukcji CO2 do 2030 roku. Na nic apele europejskich polityków, w tym premiera Czech Andreja Babisa wzywającego niedawno, aby o zielonym ładzie zapomnieć.
Co jeszcze bardziej niepokojące, KE chce ustalać cele klimatyczne za pomocą tzw. aktów delegowanych. Zgodnie z europejskim prawem za ich pomocą można regulować jedynie kwestie mało istotne, o charakterze raczej technicznym niż merytorycznym. Gdyby Komisja uzyskała swobodę narzucania poszczególnym krajom skali redukcji emisji gazów cieplarnianych bez konieczności uzyskania ich zgody, doszłoby do poważnego naruszenia unijnych regulacji i pozatraktatowej ingerencji w suwerenność państw członkowskich. To musi budzić niepokój. Z jednej strony mamy inercję w walce ze skutkami ekonomicznymi koronawirusa, z drugiej obserwujemy parcie naprzód, jeśli chodzi o „ochronę klimatu”. Znowu ideologia bierze górę nad zdrowym rozsądkiem.