Obecnie jednak sytuacja wygląda zgoła inaczej. Polski dług publiczny na koniec 2019 roku wynosił około 45 procent naszego produktu krajowego brutto. To oznacza, że aby zbliżyć się do konstytucyjnego ogranicznika, musielibyśmy zwiększyć go o około 15 pkt. proc. czyli mniej więcej o 300 miliardów złotych. To oczywiście ostateczność. Niemniej obecnie rząd dysponuje takim właśnie potencjałem, aby ratować gospodarkę. I to dobra wiadomość, wiele krajów Unii Europejskiej może nam pozazdrościć takiego komfortu. Średnie zadłużenie w strefie euro wynosi bowiem około 85 proc. PKB, zaś w całej Unii niewiele ponad 80 proc. Mamy zatem przestrzeń do działania. Dostrzegła to agencja Fitch, która utrzymała rating Polski na poziomie A-. Jest to bardzo wysoko ocena, zważywszy że została ona ogłoszona już bo wybuchu pandemii i zapowiedzi wielkich wydatków związanych ze zwalczaniem jej ekonomicznych skutków.
Warta podkreślenia jest także inna dobra informacja, od dłuższego czasu poprawie ulega struktura naszego zadłużenia. Coraz wyraźniejszy udział w długu skarbu państwa mają podmioty krajowe, tzw. rezydenci – obecnie wynosi on ponad 57 proc. Systematycznie poprawia się także rola waluty krajowej, czyli złotego w całości zadłużenia państwowego, już w niemal ¾ nominowanego w PLN.
Bardzo korzystnie wygląda także wysokość aktywów rezerwowych NBP, według lutowej wyceny ich wartość to niemal 130 mld dolarów, co pozycjonuje Polskę na 5. miejscu w Unii Europejskiej.
W ostatnich latach udało się zatem zbudować znaczną poduszkę bezpieczeństwa, mamy w związku z tym pole do zdecydowanych i kosztownych działań ratunkowych. Pod tym względem jesteśmy w niezwykle dobrej sytuacji. To oczywiście nie powód do euforii, jest jednak nadzieja na to, że przyszłość nie musi malować się w tak czarnych barwach, jeśli dostępne narzędzia zostaną umiejętnie wykorzystane.