Ministerstwo Rozwoju dementuje fakenewsy informujące o tym, że rząd rozważa zamknięcie sklepów. I pewnie nikomu to na razie do głowy w Radzie Ministrów nie przychodzi (a jak przychodzi, to głośno o tym nie mówi). Za kilka dni problem z handlem i zakupami może być jednak całkiem poważny.
Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że dziś podczas spotkania przedstawicieli wiodących sieci handlowych (m.in. Żabka, Biedronka, Lidl) poruszana była kwestia żądań pracowników tych sieci dotyczących zakupu maseczek, rękawiczek i płynu do dezynfekcji rąk. Oczywiście wszystko po to, by zminimalizować ryzyko zarażenia się koronawirusem. Trudno tym żądaniom się dziwić, biorąc pod uwagę, że szczyt zakażeń koronawirusem w Polsce dopiero przed nami. Zresztą nie bez przyczyny rząd namawia pracodawców do tego, by umożliwili – jeśli tylko się da – jak największej liczbie swoich pracowników tzw. home office, czyli pracę z domu. W przypadku sprzedawców coś takiego z wiadomych powodów nie wchodzi w grę.
Reakcja władz niemal wszystkich sieci handlowych na żądania swoich pracowników jest pozytywna. Problem polega na tym, że napotykają na administracyjną blokadę. Jeśli produkty te są gdzieś dostępne, to pierwszeństwo w zakupie mają szpitale i inne zakłady opieki zdrowotnej. To oczywiście jest logiczne i konieczne, z drugiej strony mamy realną groźbę paraliżu w branży handlowej. Bez dostępu do tych produktów pracownicy sieci handlowych nie będą po prostu przychodzić do pracy.
Co teraz? Właściciele sieci handlowych zamierzają wystosować oficjalne pismo w tej sprawie do rządu z propozycją spotkania, na którym miałoby dojść nie tylko do zasygnalizowania problemu, ale również podjęcia konkretnych kroków, by ten problem jak najszybciej rozwiązać. W przeciwnym razie faktycznie może grozić nam handlowy paraliż…