Kiedy w obozie władzy wciąż trwa jeszcze konsumpcja wyborczego sukcesu, a część ekspertów zastanawia się, czy liczba ponad 8 mln głosów za kolejne cztery lata może zostać przebita (wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia, a w porównaniu z poprzednimi wyborami na obóz rządzący głosowało 2,3 mln więcej obywateli), warto mimo wszystko zwrócić uwagę na to, czyich głosów było w tej całej puli za mało (wśród przedsiębiorców na obóz rządzący zagłosowało jedynie 30 proc.). Szczególnie w kontekście hasła, o którym – nie bez przyczyny i całkiem słusznie – wspomniał niedawno prezes Prawa i Sprawiedliwości, czyli budowy nowej elity ekonomicznej. A następnie zadać zasadnicze pytanie, kto taką elitę powinien tworzyć.
O tym, że czas II wojny światowej, a następnie dziesięciolecia komunizmu pozbawiły nas resztek szans na odbudowanie po latach dwóch okupacji tej naturalnej tkanki społecznej, jaką jest elita (nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale także w każdym innym – politycznym, intelektualnym czy społecznym i moralnym), nie trzeba chyba nikomu przypominać. Tak samo, jak nie trzeba nikogo przekonywać, że każde zdrowo rozwijające się społeczeństwo takiej elity (rozumianej jako „grono osób znajdujących się najwyżej w hierarchii społecznej, pod jakimś względem wyróżnionych z ogółu społeczeństwa, mających często zasadniczy wpływ na władzę oraz na kształtowanie się postaw i idei w społeczeństwie”) potrzebuje. Nie jesteśmy tu wyjątkiem. Kto więc powinien nową elitę ekonomiczną tworzyć?
Na pewno nie ci, którzy w dużym wymiarze, od ponad 30 lat za takową uchodzą, czyli wąska grupa osób, która zbiła majątki w czasie tzw. transformacji ustrojowej w – dyplomatycznie rzecz ujmując – nie do końca jasnych okolicznościach i której powiązania z byłymi peerelowskimi służbami i poprzednim systemem są tajemnicą poliszynela.
Nową elitą gospodarczą powinni być niezależni finansowo polscy przedsiębiorcy. Ludzie, którzy doszli do obecnych pozycji uporem, wytrwałością, odpowiedzialnością oraz siłą charakteru i odwagą. Ludzie, którzy dzięki własnej, ciężkiej pracy, zaradności, ambicji i pomysłowości, ale co bardzo istotne – uczciwości i często intuicyjnemu wyczuwaniu potrzeb społecznych oraz rozumieniu pojęcia solidarności społecznej – osiągają swój sukces. Tacy ludzie codziennie obarczeni są ponoszeniem ciągłego ryzyka prowadzenia działalności, odpowiedzialnością za swoich pracowników, nieustanną walką z konkurencją, a także nierzadko przeskakiwaniem kłód, jakie rzuca im pod nogi biurokracja. To ci, którzy wywodzą się z – wciąż niedocenianego – sektora MŚP. Sektora, którego wkład w PKB wynosi ponad 60 proc. i który daje pracę 70 proc. wszystkim zatrudnionym w Polsce. Sektora, który w swojej przytłaczającej większości tworzony jest przez polskie firmy rodzinne i na takich wartościach jest budowany. Do takiej elity powinni także należeć menedżerowie, członkowie zarządów czy prezesi spółek skarbu państwa, którzy z zasady stają się liderami i wizjonerami zarządzania, a nie tak jak to często dotychczas bywało, wyłącznie ludźmi z politycznego rozdania, którzy dziś są tu, a jutro na zupełnie innych funkcjach i stanowiskach.
Temat przedsiębiorczości i budowy na jej fundamencie nowej elity gospodarczej obecny był w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości i wybrzmiewał w niej bardzo mocno. – Ważne jest, żeby rząd współpracował z biznesem dla efektywnego wzrostu gospodarczego. Polityka gospodarcza Polski ma służyć przedsiębiorcom, ich firmom i pracownikom. Dzięki temu rozwój gospodarczy naszego kraju będzie oparty na zdrowych fundamentach i będą przed nim znakomite perspektywy – tłumaczył premier Mateusz Morawiecki.
A prezes Jarosław Kaczyński dodawał: – Chcemy stworzyć polską wersję państwa dobrobytu, w którym Polacy będą żyli nie gorzej niż nasi zachodni sąsiedzi i jednocześnie będą mogli mieć zapewniony odpowiedni poziom komfortu w różnych dziedzinach życia. Żeby było zamożniej, Polska musi być bogatsza. A żeby Polska się bogaciła, musimy spełnić bardzo wiele różnych warunków. Jeden z nich jest taki, by umożliwić przedsiębiorcom inwestowanie w postęp technologiczny i organizacyjny.
To dobrze, że dla partii rządzącej tak istotnym elementem w budowie nowoczesnej gospodarki są przedsiębiorcy. Bo bez owoców ich pracy o państwie dobrobytu nie mogłoby być mowy. Dlatego jeszcze ważniejszym powinno być przywrócenie etosu polskiego przedsiębiorcy. Albowiem ten wciąż przez dużą część społeczeństwa oraz urzędników państwowych postrzegany jest jako potencjalny cwaniak i oszust. Taki stereotyp pokutuje od lat PRL-u, skutecznie blokując potencjał polskiej przedsiębiorczości i zniechęcając młodych ludzi do wejścia na ścieżkę prowadzenia uczciwego, samodzielnego biznesu.
A przecież przedsiębiorcy jak mało kto powinni zasługiwać na szacunek i wsparcie, bo jak mało kto za ten szacunek i wsparcie potrafią się odwdzięczyć. Wielu z nich to filantropii, będący – podobnie jak w XIX wieku czy w czasach II Rzeczypospolitej – mecenasami sztuki, wspierający młodych (i nie tylko) artystów, dbający o rozwój kultury i sztuki, zakładający różnego rodzaju fundacje mające wspomagać najuboższych i pokrzywdzonych przez los. Tacy ludzie powinni być zalążkiem nowej elity w odbudowanej Polsce. Ludzie uczciwi i wrażliwi na punkcie solidarności społecznej. Ludzie, którym zależy na zbudowaniu majątku wspólnoty narodowej i którzy stanowią antytezę modelu budowy III RP, gdzie „pierwszy milion trzeba było ukraść”. Taka elita będzie miała świadomość, że istnieje nie po to, by kumulować wszystko dla siebie, ale swoim dobrem będzie gotowa się dzielić. Za to ma prawo liczyć na wsparcie i szacunek państwa oraz współobywateli.
Aby jednak polscy przedsiębiorcy mogli w pełni pokazać, na co ich stać, potrzebują odpowiednich warunków. Mówiąc wprost, regulacje prawne nie mogą być przeszkodą w rozwoju biznesu. Tymczasem obecnie sytuacja wygląda tak, że w nowotworzonym prawie trudno się połapać profesjonalnym kancelariom prawnym, nie mówiąc już o przedsiębiorcach, którzy w większości nie kończyli przecież studiów prawniczych. Pamiętajmy o tym, że zdecydowana większość z działających w Polsce firm to przedsiębiorstwa mikro i małe. Nie mają one zatem takiego samego dostępu do wyspecjalizowanych doradców jak duże podmioty, nie mówiąc już o międzynarodowych korporacjach zatrudniających najlepszych specjalistów. Tymczasem jednych i drugich obowiązują te same, przeważnie zagmatwane regulacje prawne i podatkowe, a w takich warunkach trudno mówić o równych szansach.
Od lat kulą u nogi polskiego życia gospodarczego są postępowania sądowe. Łączna długość sporu w sprawach gospodarczych przed polskim wymiarem sprawiedliwości to niemal 30 miesięcy. Tyle trwa bowiem skumulowany czas oczekiwania na wyrok sądów rejonowego i okręgowego. 2,5 roku – i to przy uwzględnieniu, że sprawa nie wróci do ponownego rozpatrzenia albo nie zostaną powołani deficytowi biegli, na których orzeczenie czeka się wieki. Potwierdza to ranking Doing Business 2020. Wyegzekwowanie zapisów umownych, według badania Banku Światowego, trwa w Polsce 685 dni (w tym aspekcie zajmujemy dopiero 55. miejsce na świecie). Przeważnie zatem spór sądowy rozciąga się na wiele lat, a kiedy dochodzi do finalnego rozstrzygnięcia, mało kto pamięta, od czego się w ogóle zaczęło. A co istotniejsze, firma często nie jest w stanie przetrwać tego czasu i popada w trudności finansowe. Dochodzi wówczas do bankructw i dramatów rodzinnych.
Tymczasem efektywne sądownictwo to warunek podstawowy dobrze funkcjonującej gospodarki. Warto posłuchać przedsiębiorców, którzy nieraz wolą machnąć ręką na rażącą niesprawiedliwość, niż procesować się latami przed sądami, tym bardziej że wynik takiego rozstrzygnięcia jest przecież niepewny. Swoistym światełkiem w tunelu jest powrót procedury gospodarczej związany z nowelizacją postępowania cywilnego, być może jej przywrócenie ułatwi dochodzenie sprawiedliwości. Bez tego trudno mówić o realnych szansach na szybkie zbudowanie elity gospodarczej.
Zresztą zmiany powinny być znacznie głębsze. Nie jest żadnym odkryciem, że procedury administracyjne w Polsce związane np. z procesem inwestycyjnym nie ułatwiają życia biznesowi. Dużo w nich uznaniowości urzędników, którzy często w podobnych sytuacjach wydają różne decyzje. Nie zawsze jest to wina przepisów, czasem brakuje zwyczajnie dobrej woli i pewnej kultury współpracy na linii biznes – administracja. Zgodnie z tą obowiązującą, trzeba przedsiębiorcy rzucić parę kłód pod nogi, tak dla zasady, żeby nie było mu zbyt łatwo. Obowiązująca od roku Konstytucja Biznesu daje możliwość dyscyplinowania nadgorliwych urzędników, jednak wnioski Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców o stosowne kary przeważnie zostają odrzucane. I to mimo tego, że sprawy wybierane przez Rzecznika są jednoznaczne.
Zupełnie osobną kwestią są podatki, o czym więcej przeczytacie Państwo w kolejnym artykule tego wydania „Forum Polskiej Gospodarki”. W tym miejscu warto jedynie wspomnieć, że światowe notowania polskiego systemu podatkowego nie są zbyt dobre dla naszego kraju – i to ujmując kwestię bardzo eufemistycznie. A przecież podatki płacić muszą wszyscy przedsiębiorcy. Im będzie to łatwiejsze, tym więcej czasu będą mogli poświęcić na to, co stanowi clou ich działalności – prowadzenie zyskownych przedsiębiorstw.
I jeszcze jedno istotne zagadnienie, a mianowicie inflacja prawa. W Polsce powstaje tego prawa stanowczo za dużo. Według raportu firmy Grant Thorton, w tym roku Sejm uchwalić może ponad 21 tys. stron regulacji. Konia z rzędem temu, kto się w tym wszystkim połapie. A przecież znaczną część tej sterty papierów stanowi prawo gospodarcze. Jak mikro czy mały biznes ma w tym zdrowo funkcjonować i się rozwijać? Nie wiadomo.
Jeśli PiS rzeczywiście zamierza przysłużyć się budowie nowej polskiej elity ekonomicznej, o czym mówił Jarosław Kaczyński, musi pod tę budowę stworzyć odpowiednie, trwałe fundamenty. Nowa polska klasa średnia, która powstanie na takich fundamentach i która w dużej mierze będzie wywodzić się z grona docenionych i mogących się rozwijać przedsiębiorców, na pewno szybko i trwale wszystkim się odwdzięczy. Tylko pod takim warunkiem mamy szansę na zbudowanie polskiej wersji państwa dobrobytu i solidarności społecznej.