Przyglądając się sytuacji gospodarczej Polski i świata na początku roku 2020, warto pokusić się o refleksję: w jakim stopniu gospodarka kraju stanowi o jego niepodległości? Pytanie z kategorii retorycznych, ale niezwykle istotne szczególnie dla nas. Przecież to właśnie Polska została dotknięta utratą swojej państwowości na ponad 120 lat na skutek m.in. słabości gospodarczej XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej. Można by rzec „historia magistra vitae est” (historia nauczycielką życia), a historia gospodarcza? Tym bardziej.
Pułapka Tukidydesa
Już w starożytności sąsiadujące ze sobą greckie państwa-miasta bacznie przyglądały się sobie nawzajem, by nie dopuścić do wzrostu znaczenia jednego kosztem drugiego. I tak Tukidydes w monografii „Wojna peloponeska” opisał historię, kiedy doszło do wojny Sparty z Atenami spowodowanej lękiem Sparty przed nagłym wzrostem znaczenia Aten.
Innymi słowy, kiedy dominujące państwo widzi na horyzoncie konkurenta, który gwałtownie rośnie w siłę, ale nie osiągnęło jeszcze poziomu państwa dominującego, zaczyna przeciwdziałać. (Odtąd nieuchronna rywalizacja między starym mocarstwem a wschodzącą potęgą będzie nazywana „pułapką Tukidydesa”).
Doskonałym przykładem mogą być tutaj zmagania Rzymu z Kartaginą. Słynna sentencja Kato Starszego w Senacie: „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”, odnosiła się właśnie do sytuacji gospodarczej Kartaginy po przegranej wojnie z Rzymem. Kartagina w szybkim tempie stawała na nogi, wzbudzając duży niepokój zwycięskiego imperium.
Na naszym podwórku warto przyjrzeć się rywalizacji Polski z Państwem Krzyżackim. Bez wątpienia do zwycięstwa pod Grunwaldem przyczynił się okres rozwoju gospodarczego Królestwa Polskiego za czasów Kazimierza Wielkiego. Na szczególną uwagę zasługuje historia zdobycia Malborka przez Polskę, a szczególnie jeden fakt. To, co nie udało się po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem, udało się wiosną 1457 roku. Wtedy to nieopłacone wojska najemne strzegące zamków odsprzedały za 190 000 złotych węgierskich Malbork, Tczew i Iławę. Królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi udało się zebrać żądaną kwotę.
W roku 1525 (Hołd pruski) wydawało się, że Polska wyszła z tej rywalizacji zwycięsko. Nic bardziej mylnego. O tym, że była to ze wszech miar błędna ocena, przekonaliśmy się bardzo boleśnie podczas rozbiorów Polski. Cytując klasyka: „Wygrać i spocząć na laurach, to klęska”.
Mało znanym faktem w naszych dziejach gospodarczych jest zniesienia pańszczyzny na ziemiach polskich 100 lat przed carskim ukazem wyzwalającym chłopów w 1864 r. Mieszkańcami Rzeczypospolitej Pawłowskiej (lata 1769–1795), obejmującej swoim obszarem 3 tys. ha nieopodal Wilna (dzisiejsze Solneczniki), byli wolni chłopi, którym pańszczyznę zamieniono na czynsz. Prawa i obowiązki „pawłowian” regulowała konstytucja przyjęta miesiąc przed Konstytucją 3 Maja (sic!). Bardzo szybki rozwój nowoczesnego rolnictwa, szkolnictwa i bogacenie się jej mieszkańców dawał nadzieję, że w przyszłości takie reformy mogą rozszerzyć się na całą Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Udanemu eksperymentowi społecznemu małej Rzeczypospolitej z dużą uwagą przyglądali się notable państwowi. Pojawiła się szansa, by zreformowany kraj mógł w końcu wystawić odpowiednio silną armię. Ruch reformatorski w naszym kraju oczywiście nie uszedł uwadze sąsiadów. Silna, zreformowana Rzeczpospolita była im zupełnie nie na rękę.
Wiara, tradycja i własność
W czasie zaborów jako naród przeżyliśmy kilka zrywów niepodległościowych, ale przyszedł także czas na pracę u podstaw. Filarami naszego przetrwania stały się wiara, tradycja i… własność prywatna. To właśnie własność ziemska i silne polskie przedsiębiorstwa gwarantowały rozwój gospodarczy i fundusze na rozwój kultury. Legendarna Fabryka H. Cegielskiego czy „Nafta” Ignacego Łukasiewicza angażowały się m.in. w pomoc powstańcom czy w wiele innych akcji charytatywnych. Zaborcy doskonale zdawali sobie sprawę, że zorganizowani, wykształceni i zamożni Polacy mogą być groźnym przeciwnikiem. I mieli rację. Ich zakrojona na szeroką skalę akcja rusyfikacyjna i germanizacyjna nie przyniosła spodziewanego efektu. Polska się odrodziła.
Czasy II Rzeczypospolitej wiązały się z ogromnym wysiłkiem gospodarczym zniszczonego wojną kraju. Dość znanym faktem jest to, że wkrótce po toczonych wojnach o granice Polski przyszło nam także stoczyć wojnę gospodarczą z Niemcami. Mniej znane są natomiast relacje gospodarcze Polski z jej sojusznikiem – Francją. Niestety, nie były one partnerskie. Francja ustawicznie uzależniała umowy polityczne od ustępstw gospodarczych, traktując Polskę jak półkolonię. Nie warto było płacić ustępstwami gospodarczymi za polityczny sojusz z Francją, skoro w 1939 roku tak naprawdę zostaliśmy bez sojuszników.
Samodzielności gospodarczej nie mieliśmy także w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, kiedy jako państwo funkcjonowaliśmy w orbicie ZSRR. Tym razem tzw. sojusznik narzucił nam system rozliczeń pt. rubel transferowy, dzięki któremu Polska nierzadko sprzedawała towary ze stratą. Tym bardziej docenić trzeba pracowitość naszych ojców i dziadków, którzy w takich warunkach potrafili wypracować olbrzymią liczbę fabryk i zakładów pracy oraz marek rozpoznawalnych nie tylko w Bloku Wschodnim.
Warunek konieczny
Siła gospodarcza zawsze przekłada się na siłę polityczną. Inną pozycję w Unii Europejskiej mają Niemcy, inną kraje Europy Wschodniej. To jakby oczywistość, która przekłada się na konkretne przypadki. Polska gospodarka to oprócz dużych spółek skarbu państwa setki tysięcy małych i średnich przedsiębiorstw, które na rynku europejskim spotykają się z wieloma trudnościami.
– W krajach starej unii pod płaszczykiem praworządności zamyka się wejście konkurencji, w tym również polskim firmom. Z drugiej jednak strony kapitał starych krajów UE domaga się swobodnego dostępu do naszego rynku. Trzeba sobie zdawać sprawę, że jeżeli w jakiejś branży jest zbyt duży udział kapitału zagranicznego, który zaczyna dominować w danym sektorze, to kapitał ten zazwyczaj próbuje narzucać warunki zakupowe oraz promować produkty pochodzące ze swojego kraju macierzystego. Tak na przykład wyglądała kwestia polskiego cukru. W pewnym momencie państwo może stać się wręcz zakładnikiem kapitału zagranicznego. Warto o tym pamiętać – tłumaczy dr Stanisław Kluza, ekonomista, były minister finansów.
Ważnym elementem składowym wpływającym na siłę gospodarczą państwa jest jego kapitał ludzki. W czasach gdy w Polsce dorastał wyż demograficzny z lat 80., rządzący nie uruchomili żadnego programu prorodzinnego, a duże bezrobocie skłaniało młodych ludzi do jednego – wyjazdu z Polski.
– Tym samym jako państwo pozbyliśmy się ok. 2,5 mln młodych, wykształconych ludzi. Dodając do tego deficyt ok. 4,5 mln ludzi z racji niedoboru zastępowalności pokoleń, robi się naprawdę poważna liczba – zauważa dr Cezary Mech, były wiceminister finansów.
Według szacunków, w 2060 roku ludność Europy będzie stanowiła jedynie 5 proc. ludności świata. Europa jako kontynent nadal posiada olbrzymi kapitał, jednak bez idei i z coraz mniejszą liczbą mieszkańców jej pozycja z każdym rokiem będzie słabła. Jako kraj możemy jednak poprzez odpowiednie otoczenie prawno-podatkowe oraz programy prorodzinne złagodzić to, co nieuchronne.
Skuteczność państwa
– Historycznie wyznacznikiem poziomu siły gospodarczej państwa była własność prywatna i dzisiaj jest tak samo. Tyle że w ciągu ostatnich dziesięciu lat bardzo wzmocniła się funkcja regulacyjna państwa. Należy pamiętać, że koncerny potrafią bardzo silnie lobbować, próbując forsować przepisy korzystniejsze dla siebie niż dla państwa, czy swoich klientów. Wyzwaniem XXI wieku będzie więc nie tyle kwestia własności, ile skuteczności państwa w obronie praw swoich obywateli. Własność jest bardzo ważna, ale państwo powinno być przede wszystkim nadzorcą i pilnować jakości produktów, rzetelnej informacji oraz czuwać nad ryzykiem zmów – podkreśla dr Stanisław Kluza.