Mamy pandemię koronawirusa, wiele krajów UE zmaga się z problemami gospodarczymi, przed nami prawdopodobnie kryzys ekonomiczny. Tymczasem Komisja Europejska ustami Fransa Timmermansa zapowiedziała, że nie ma mowy z rezygnacji z założeń Zielonego Ładu. Jak pani to ocenia?
Patrząc na zatrważające statystyki ofiar koronawirusa i dramatyczne sygnały płynące z gospodarki, chyba nikt nie ma wątpliwości, na czym powinna skupić się teraz Unia Europejska. Najważniejsza jest walka o ludzkie życie. Równolegle musimy ratować gospodarkę, bo sygnały płynące z rynków zwiastują kryzys, jakiego nie mieliśmy od wojny. Trzeciego priorytetu na razie nie ma, bo nie wiemy, jak to wszystko się skończy. Pewni możemy być jedynie tego, że do życia, jakie znaliśmy sprzed marca tego roku, wrócimy za kilka lat albo nigdy. Tymczasem Komisja Europejska, jakby nic się nie stało, zapewnia, że nie ma odwrotu od Zielonego Ładu. To jest nie tylko kontrowersyjny plan, ale też bardzo groźny. Budżet Unii Europejskiej nie jest workiem bez dna. Szumnie zapowiadany nowy plan Marshalla na razie żyje tylko na konferencjach prasowych, bo nie ma wśród państw członkowskich zgody, co do jego skali i formy dystrybucji środków. Komisja Europejska i jej „zielony” guru Frans Timmermans doskonale wiedzą, że nie ma pieniędzy na jednoczesną walkę z obecnym kryzysem i wprowadzanie Zielonego Ładu. Logicznym, kompromisowym rozwiązaniem powinno być odłożenie na później albo przynajmniej zrewidowanie radykalnego kursu polityki klimatycznej. Komisja Europejska zamiast zrobić krok w tył, woli jednak ucieczkę do przodu. Timmermans chce, aby walkę z kryzysem wpisać w Zielony Ład. Oznacza to, że pieniądze na odbudowę gospodarki popłyną tylko do tych branż, które korzystają z odnawialnych źródeł energii. To niebezpieczna droga. Na przykładzie Polski wiemy, że taki plan nie może się udać. Nie mamy technologicznych ani finansowych możliwości, aby gospodarkę opartą na tradycyjnych surowcach od razu przestawić na „zielone” tory. Potrzebujemy ogniw pośrednich, jak gaz, który też znalazł się na czarnej liście Komisji Europejskiej. Aktywiści ekologiczni krzyczą na wiecach „Zielony Ład albo śmierć”. W dobie koronowirusa i unijnej bezradności wobec kryzysu gospodarczego te słowa mogą okazać się prorocze.
Komisja Europejska zamierza ustalać cele związane z redukcją emisji CO2 przez tzw. akty delegowane. Czy to działanie ma podstawy w unijnych traktatach i czym w ogóle są owe akty delegowane?
Akty delegowane służą usprawnieniu pracy brukselskiej administracji, pozwalając Komisji Europejskiej na samodzielne wprowadzanie zmian w unijnych aktach prawnych. Dotyczy to jednak tylko i wyłącznie spraw – jak mówią przepisy – „innych niż istotne”. Do takiej kategorii na pewno nie można zaliczyć Zielonego Ładu, który jest najważniejszym i najbardziej kosztownym projektem w historii Unii Europejskiej. Frans Timmermans zdążył nas jednak przyzwyczaić, że interpretuje prawo po swojemu. Z jego inicjatywy Komisja Europejska postanowiła wykorzystać akty delegowane, aby zagwarantować sobie decyzyjny monopol w sprawie tempa osiągnięcia neutralności klimatycznej. Bruksela mogłaby narzucić m.in. przyspieszenie i zwiększenie limitów redukcji dwutlenku węgla, niż przewidują obecne umowy. Dla polskiej gospodarki miałoby to katastrofalne skutki wiążące się z kosztami, które mogłyby doprowadzić naszą gospodarkę do ruiny. Na szczęście w porę zareagowała nasza grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Zwróciliśmy się o opinię do służby prawnej Parlamentu Europejskiego. Nasze zastrzeżenia okazały się słuszne. Prawnicy europarlamentu wydali opinię potwierdzającą, że takie wykorzystanie przez Komisję Europejską aktów delegowanych jest niezgodne z art. 290 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
Unia od lat zmaga się z różnymi nierozwiązanymi problemami, takimi jak kryzys imigracyjny czy trudna sytuacja gospodarcza niektórych państw strefy euro, tymczasem Zielony Ład wydaje się być numerem jeden na liście priorytetów unijnych notabli. Czemu to dla nich takie ważne?
Największy problem z Zielonym Ładem polega na tym, że polityka klimatyczna Unii Europejskiej przestała być racjonalnym projektem, a stała się ideologicznym dogmatem napędzanym ogromną machiną promocyjno-propagandową. Tu nie ma nawet pola do dyskusji. Kto kwestionuje dyrektywy Timmermansa i upomina się o pierwszeństwo dla narodowej gospodarki, ten automatycznie dostaje łatkę populisty i ksenofoba, depczącego zasady liberalnej demokracji. Jak daleko polityka klimatyczna mija się z rozumem, najlepiej świadczy uczynienie z Grety Thunberg twarzy nie tylko młodzieżowych ruchów ekologicznych, ale całego Zielonego Ładu. Nie fachowcy, nie naukowcy, nie politycy, ale rozkapryszona nastolatka stała się wyrocznią w sprawie najważniejszego przedsięwzięcia w historii Unii Europejskiej. Oznacza to, że u niektórych unijnych notabli rozum zasnął i obudziła się ideologia, której nie mogą się wyrzec, bo już za daleko zabrnęli w mitologizowaniu Zielonego Ładu. Są też inne powodu gwałtownej radykalizacji polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Świat zmienił bieguny ciężkości. Unia Europejska wciąż jest globalnym graczem, ale nie zalicza już się do faworyta rozgrywek. Najważniejsze decyzje polityczne i gospodarcze zapadają na linii Pekin – Waszyngton. Unia nie chce pogodzić się z utratą statusu supermocarstwa. Z drugiej strony za bardzo nie wie, czym może zaimponować światu. I taka jest właśnie rola Zielonego Ładu. Unia Europejska dzięki polityce klimatycznej może puścić w świat sygnał: „Halo! Jeszcze mamy coś do powiedzenia, bierzcie z nas przykład!”. Oczywiście, taka strategia spisana jest na porażkę, ponieważ nikt nie pójdzie drogą Unii Europejskiej. Kiedy rozpocznie się odbudowa gospodarki po koronawirusie, cały świat będzie chciał to zrobić szybko i przy minimalnych kosztach. USA, Chiny, Indie, Japonia, Rosja i cały szereg innych państw sięgnie po tradycyjne źródła energii, ponieważ są one tanie i sprawdzone pod względem technologicznym. Unia Europejska w globalnej skali emituje zaledwie 10 proc. dwutlenku węgla. Zielony Ład nie przyniesie naszej planecie oddechu, lecz jedynie podreperuje prestiż Brukseli. Taka jest cena tej ideologicznej gry, za którą zapłacą państwa członkowskie Unii Europejskiej, zmuszone do wyrzeczeń i przyjmowania niekorzystnych dla nich rozwiązań gospodarczych.
Czy w pani ocenie jest szansa, aby w obecnych okolicznościach powstrzymać zapędy Komisji Europejskiej dotyczące polityki klimatycznej? Apelował o to premier Czech Andrej Babis, w Polsce głośno mówi o takiej potrzebie m.in. wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski. Czy zatem można jeszcze coś zrobić?
Zapędy Komisji Europejskiej można powstrzymać przez wywieranie presji ze wszelkich możliwych stron. Robią to niektórzy liderzy państw członkowskich, jak premier Mateusz Morawiecki, który nie tyle naciska na Brukselę, ile wskazuje na inne możliwości niż sztywne trzymanie się planów podjętych jeszcze przed wybuchem pandemii. Szczególnie ważne są postulaty zwiększenia środków w ramach Funduszu Sprawiedliwej Transformacji oraz propozycje nowych podatków i mechanizmów finansowych, które pozwolą zwiększyć unijną pulę na walkę z obecnym kryzysem. Koronawirus sprawił, że coraz więcej zorganizowanych apeli o weryfikację Zielonego Ładu płynie z krajów, które uchodzą za okręty flagowe klimatycznych zmian, czyli Niemcy i Francję. Największa nad Sekwaną federacja francuskich pracodawców (MEDEF) zwróciła się do francuskiego ministra ekologii o opóźnienie we wprowadzaniu środowiskowych obciążeń dla biznesu. W podobnym tonie utrzymany został list Federacji Przemysłu Niemieckiego (BDI), gdzie jest mowa o nietworzeniu dodatkowych obciążeń. Jestem przekonana, że w miarę piętrzenia się problemów związanych z obecnym kryzysem, będzie rosła presja środowisk gospodarczych we wszystkich krajach członkowskich o poluzowanie „zielonej” śruby. Sporo do powiedzenia mają także sami Europejczycy, którzy dzięki swoim decyzjom wyborczym mogą sprawić, że w polityce będzie mniej lewicowo-liberalnych ideologów, a więcej odpowiedzialnych, racjonalnie myślących patriotów.
Premier Mateusz Morawiecki apeluje m.in. o wprowadzenie podatku od śladu węglowego, tak aby produkty importowane spoza UE nie miały przewagi konkurencyjnej nad tymi wytworzonymi na obszarze Wspólnoty. Jak ocenia pani tę propozycję?
Jest to bardzo dobry pomysł, ujęty przez premiera Morawieckiego w szerszej propozycji wzmocnienia unijnych finansów w dobie koronawirusa. Podatek od śladu węglowego częściowo mógłby złagodzić restrykcje narzucone przez Zielony Ład. Na kraje członkowskie nakładane są kolejne redukcje dwutlenku węgla, a jednocześnie rośnie import produktów wysokoemisyjnych. Nie ma to nic wspólnego z duchem Porozumienia Paryskiego i wypacza unijną politykę klimatyczną, której głównym założeniem jest walka z globalnym ociepleniem. Z jednej strony Unia Europejska eliminuje węgiel z własnej gospodarki, ale nie widzi nic złego we wspieraniu tego surowca – poprzez zachowania zakupowe – w innych regionach świata. Problem ten stał się szczególnie aktualny teraz, w dobie kryzysu. Największe, globalne potęgi pogrążają się w recesji, a to rodzi obawy, że ich polityka gospodarcza stanie się jeszcze bardziej agresywna i raczej nie będzie oparta na „zielonych” fundamentach. W Unii Europejskiej już pojawiają się głosy, aby podatek „węglowy” rozszerzyć na maksymalny wachlarz branż i produktów, aby zmusić resztę świata do zaostrzenia klimatycznych restrykcji. Niekoniecznie tak się musi stać. Unia Europejska jest dużym graczem na globalnych rynkach, ale nie największym. Łatwo sobie wyobrazić, że nadmierne zastosowanie nowej daniny doprowadzi do wojny handlowej, którą przegramy. Premier Mateusz Morawiecki proponuje rozwiązanie kompromisowe. Jego zdaniem należy najpierw uruchomić program pilotażowy, który obejmowałby trzy produkty: stal, cement i nawozy sztuczne. Po zakończeniu tej fazy należy przeprowadzić analizę tego mechanizmu i rozważyć kolejne kroki. Ważne jest, aby traktować tę sprawę z odpowiednią ostrożnością, nie powodując niestabilności na unijnych rynkach. Komisja Europejska zamierza przedstawić wnioski dotyczące nowego mechanizmu finansowego do lata 2021 roku. Warto nad tym dobrze popracować, ponieważ cło „węglowe” może stać się podstawowym narzędziem do zwiększenia suwerenności przemysłowo-technologicznej Polski i całej Unii Europejskiej.
Rozmawiał Kamil Goral