Ostatnio media obiegła informacja o tym, że doktor Paweł Grzesiowski po raz kolejny popadł w niełaskę. Chodzi o znanego pediatrę i immunologa, który często udziela się w mediach w związku z pandemią COVID-19. Generalnie zresztą jego wypowiedzi nie są niczym nadzwyczajnym, wpisują się w większościowi pogląd medyków na temat sposobów obchodzenia się z kryzysem sanitarnym. Problemem jest prawdopodobnie to, że jego wypowiedzi często nie były przychylne agendom rządowym.
Cofnijmy się najpierw do października 2020 roku, kiedy to Klub Lewicy zaproponował projekt nowelizacji ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi poprzez dodanie do niej przepisu w brzmieniu: „kto w czasie stanu epidemii wbrew aktualnej wiedzy medycznej publicznie zaprzecza zagrożeniu dla zdrowia publicznego lub podważa jego istnienie, zachęca lub podżega do nie wdrażania lub nie stosowania procedur zapewniających ochronę przez zakażeniami oraz chorobami zakaźnymi, podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności”. Oczywiście przepis ten miał w założeniu chronić przed propagowaniem oczywistych bzdur, na przykład dotyczących tego, że wirus rzekomo nie istnieje, a interwencje niefarmaceutyczne są podejmowane wyłącznie na skutek spisku elit w celu zwiększenia kontroli nad społeczeństwem. Inicjatorom mogło także chodzić o zapobieganie zachowaniom podobnym do niedawnego wtargnięcia przez jednego z mieszkańców Torunia do lokalnego szpitala w celu udowodnienia opinii publicznej, jakoby szpitale nie były przeciążone.
Już w czasie ogłoszenia propozycji Lewicy zdziwienie wywoływał jednak fakt podsuwania przez opozycję niejednoznacznych przepisów, które mogłyby zostać wykorzystane do karania ludzi wyrażających umiarkowane stanowiska (np. zachęcające do wdrożenia większej liczby woluntarystycznych niż przymusowych środków ostrożności). Przede wszystkim, mogło się to jednak obrócić przeciwko osobom po prostu krytykującym władze publiczne za sposób radzenia sobie z epidemią, zwłaszcza jeśli Sejm ostatecznie uchwaliłby przepisy karne w jeszcze bardziej rygorystycznej postaci. Sama nowelizacja była natomiast na tyle niejasna, że teoretycznie ukarany na jej podstawie mógł zostać na przykład przedsiębiorca, który złożył legalną petycję, aby rząd nie zamykał jego branży (takie zachowanie odpowiadałoby dyspozycji: „zachęca lub podżega do nie wdrażania lub nie stosowania procedur zapewniających ochronę przez zakażeniami oraz chorobami zakaźnymi”).
I tutaj należy wrócić do wątku doktora Grzesiowskiego. Na Twitterze lekarz wskazał, że złożono na niego skargę „do Naczelnej Izby Lekarskiej, która będzie procedowana przez Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej zgodnie z procedurą”. Jej autorem jest Krzysztof Saczka, pełniący obowiązki Głównego Inspektora Sanitarnego i – jak informują Leszek Rudziński oraz Wojciech Szczęsny z Polska Times – w treści skargi zarzucono doktorowi „promowanie nieprawdziwych rozwiązań, co do których brak naukowego potwierdzenia ich skuteczności, oczernianie i deprecjonowanie instytucji państwowych”. Trudno postawić poważniejszy zarzut utytułowanemu lekarzowi w czasie szalejącego kryzysu sanitarnego.
Długo więc nie trzeba było czekać na potwierdzenie przypuszczenia, że podobne do zaproponowanych przez Lewicę przepisy mogłyby zostać użyte do szykanowania tych, którzy proponują po prostu weryfikację aktualnie stosowanych rozwiązań albo w ostrych słowach krytykują organy państwa. Rzecznik Praw Obywatelskich, który wystąpił w obronie lekarza do Zastępcy Głównego Inspektora Sanitarnego, podkreślił w swoim piśmie, że „swoboda wypowiedzi i prawo do krytyki władzy jest nieodzownym elementem funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa”. Warto dodać, że uzasadniona i oparta na faktach krytyka organów władzy publicznej może przecież iść w dwóch kierunkach. Jedni nie bez racji uważają, że rząd zrobił za mało albo za późno, w związku z czym byliśmy nieprzygotowani na drugą i trzecią fali epidemii. Inni z kolei, że notorycznie narusza nasze prawa obywatelskie i stosuje kontrowersyjne rozwiązania prawne, co znalazło przecież potwierdzenie w licznych orzeczeniach sądów różnego szczebla.
Z uwagi na to, że granica pomiędzy bzdurami naukowymi a uzasadnioną krytyką metod stosowanych przez organy państwa jest niekiedy śliska, musimy zaakceptować ryzyko związane z obowiązywaniem utrwalonej na Zachodzie zasady wolności słowa. Tym bardziej, że w sprawach tak kompleksowych jak pandemia ocena rzeczywistości z punktu widzenia wyłącznie nauk przyrodniczych i medycznych, z pominięciem aspektów etycznych, ekonomicznych, socjologicznych i wielu innych, byłaby po prostu perspektywą zbyt płytką.