fbpx
Strona głównaOpinieDociskanie jutuberów, dociskanie sklepów

Dociskanie jutuberów, dociskanie sklepów

-

Część internetu, a w szczególności twórców internetowych filmów, w ostatnich dniach rozpala jeden z największych absurdów, jakie wymyśliło kiedykolwiek polskie państwo. Nie wchodząc przesadnie w detale – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zinterpretowała w twórczy sposób obecny kształt Ustawy o radiofonii i telewizji, a dokładnie – te jej elementy, które są skutkiem implementacji do polskiego prawa unijnej dyrektywy 2018/1808 o audiowizualnych usługach medialnych. Jak to z dyrektywami bywa, wyznaczają one jedynie ogólny kierunek działania, a ich szczegółowa implementacja do prawa krajowego jest już sprawą państw członkowskich.

W polskiej ustawie mowa jest o „podmiotach dostarczających usługi audiowizualne na żądanie”, przy czym za podmiot ustawa uznaje również osoby fizyczne. Gdy idzie o YouTube, mielibyśmy mieć do czynienia z „usługą audiowizualną na żądanie”, a tu ustawa mówi: „audiowizualną usługą medialną na żądanie jest usługa medialna świadczona w ramach prowadzonej w tym zakresie działalności gospodarczej, polegająca na publicznym udostępnianiu audycji audiowizualnych na podstawie katalogu ustalonego przez podmiot dostarczający usługę”.

Problem w tym, że KRRiT zinterpretowała to w taki sposób, że rejestracji i wymogom, wynikającym z ustawy, mają podlegać wszyscy jutuberzy (a także użytkownicy innych serwisów, takich jak TikTok), którzy na swoich filmach zarabiają – choćby 10 zł rocznie. Niektórzy twórcy, owszem, prowadzą działalność gospodarczą, ale wielu – nie, bo YT absolutnie tego nie wymaga. Mimo to rzeczniczka KRRiT w rozmowie z serwisem Wirtualne Media stwierdziła, że „działalnością gospodarczą” jest każde zarabianie na publikowanych filmach. Teza zaiste rewolucyjna w świetle obowiązującego w Polsce prawa, które pojęcie prowadzenia działalności gospodarczej jasno definiuje i łączy z wpisaniem do odpowiedniego rejestru. Przy czym KRRiT za niezarejestrowanie się grozi karami w wysokości 20-krotności przeciętnego wynagrodzenia, ale nie bardzo wiadomo, jak miałaby w praktyce ich dochodzić. W ogóle niewiele wiadomo.

Owszem, rada łaskawie zwolniła „prywatnych” zarabiających jutuberów z półtoraprocentowego podatku od VOD na rzecz Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (który sam w sobie jest nonsensem), ale nie zwolniła ich z rejestracji, wyliczając obowiązki, jakim w związku z nią mają podlegać. Są to m.in. umieszczenie w filmach oznaczenia, dotyczącego dopuszczalnego wieku oglądających czy obowiązkowy procent materiałów z ułatwieniami dla niepełnosprawnych. To są oczywiście wymogi całkowicie nie do przejścia dla 99 procent zwykłych, prywatnych jutuberów, korzystających z możliwości zarobienia na reklamach na YT. Wymagają ogromnego nakładu pracy i finansów. KRRiT nie wyjaśnia jednak, jak wyobraża sobie, że np. Jan Kowalski, który kręci filmy komórką i wrzuca je od razu na YT, nawet bez montażu, wprowadzi oznaczenia filmów dopuszczalnych dla dzieci albo tłumaczenia na język migowy. To już urzędników rady nie interesuje. Być może zresztą oni w ogóle nie zdają sobie sprawy z konsekwencji tego, co wyczyniają.

Niezależnie od tego, jak ten cyrk się skończy, jedno trzeba tu zauważyć: polskie państwo nie było w stanie i nie jest nadal zmusić właścicieli serwisów takich jak YT czy TikTok do płacenia polskich podatków, w tym podatku od VOD. Zamiast tego zatem zamierza dręczyć pojedynczych twórców i nakładać na nich obowiązki, które sprawią, że większość zapewne dla świętego spokoju zrezygnuje po prostu z zarabiania na YT. Czyli jak zwykle: silni wobec słabych, słabi wobec silnych.

A teraz historia z całkiem pozornie innej beczki. Oto osiem największych sieci handlowych zapłaciło w sumie 3 mln zł tylko za dodatkową pracę, którą ich pracownicy musieli wykonać, żeby pozmieniać etykiety towarów po czasowym skasowaniu VAT na podstawowe produkty żywnościowe. Zabieg dla konsumentów praktycznie bez znaczenia, bo w ogromnej większości przypadków dający groszowe oszczędności, a ceny i tak rosną i rosnąć będą, bo przedsiębiorcom rosną koszty działalności. Za to dla władzy znaczenie propagandowe było ogromne. Tyle że propagandową stronę tego przedsięwzięcia rządzący przerzucili całkowicie na przedsiębiorców, nakazując zmianę etykiet i oznaczanie, że na dany produkt obowiązuje zerowy VAT. Pan premier zaś niemal nawoływał do tworzenia lotnych brygad Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej 2.0 i kontrolowania cen w sklepach.

Co te dwie sytuacje łączy? Wbrew pozorom – sporo. W obu przypadkach państwo zrzuca odpowiedzialność na innych, obciążając ich absurdalnymi obowiązkami. Przy czym o ile w tym drugim przypadku jasny jest cel propagandowy, o tyle w pierwszym w ogóle nie wiadomo, o co chodzi i jaki jest sens zarządzonego przez KRRiT idiotyzmu. Chyba że uznamy, iż tym celem jest stworzenie narzędzia nacisku i kontroli wobec niezależnych dotąd internetowych twórców, które z czasem będzie można jakoś wobec nich wykorzystać.

To oczywiście tylko dwa przykłady fatalnej praktyki obarczania obywateli czy przedsiębiorców odpowiedzialnością za spełnienie nonsensownych wymagań państwa. Pełna lista takich sytuacji zajęłaby wieledziesiąt stron. W zdecydowanej większości przypadków takie wymagania są nie do spełnienia. Tak jest i tutaj: wiele sklepów, szczególnie mniejszych, etykiet cenowych po prostu nie zdążyło wymienić, a ogromna większość spośród – jak się szacuje – przynajmniej 40 tys. jutuberów zarabiających na filmach się nie zarejestruje. Problem w tym, że tworzone przez państwo wymagania stają się potem kijem, który można wykorzystać wobec wybranych albo pechowców. Ot, przyjdzie PIH i ukarze jakiś sklep dla przykładu. Albo KRRiT zacznie ścigać jednego czy dwóch jutuberów – dziwnym trafem akurat tych, którzy produkują materiały krytyczne wobec władzy.

Kategorie

Najnowsze

Najczęściej czytane

Zobacz również