Raptem tydzień temu Parlament Europejski – głosami szerokiego grona, także polskich, parlamentarzystów i przy ogromnej przewadze głosów – przyjął rezolucję w sprawie inicjatywy europejskich organizacji antyhodowlanych, która nosi nazwę Koniec Epoki Klatkowej. „Za” zagłosowali posłowie od prawa do lewa. Pokazuje to kierunek, w którym zmierzać będzie Unia Europejska, kierunek nacechowany pogardą wobec rolników i konsumentów, ale traktujący jak bóstwo zieloną ideologię samozwańczych ekspertów od tego, jak powinniśmy żyć. Ekoszaleństwo ogarnia Stary Kontynent, ale nie tylko Unia ma z nim problem.
Zabierz Polakom grilla, a przegrasz wybory
Polacy lubią grillować – to fakt. Tę letnią tradycję traktować można w interesującym nas kontekście jak rodzaj żartu, ale trafia to w sedno, którym w tym przypadku jest zabranie Polakom tego, co lubią, co ich odpręża, co traktują jako swoisty obyczaj słonecznych dni. Nasi rodacy nie lubią po prostu, gdy zagląda się im do talerza, a to dzieje się od dłuższego czasu.
Doskonałym przykładem jest tu właśnie inicjatywa Koniec Epoki Klatkowej, która pokazuje wprost, że UE ustawowo chce zakazać chowu i hodowli zwierząt w klatkach do 2027 roku. Już dziś, choćby na rynku jaj, widać pierwsze konsekwencje unijnej krótkowzroczności. Najświeższe analizy mówią, że udział jaj klatkowych w produkcji jaj ogółem w 2020 roku wynosił w Polsce 81,1 proc. Mówią one też, że tego wskaźnika w kilka lat odwrócić się nie da.
Rozwiązania są trzy. Albo europejscy – w tym i Polscy – producenci dostosują się do nowych wymogów (to mało prawdopodobne ze względu na brak środków do realizacji tak daleko idących zmian), albo Europejczycy przestaną jeść mięso (śmieszy, prawda?) – o czym wprost mówią aktywiści, albo – co najbardziej prawdopodobne – zaleje nas mięso z Brazylii, Chin, USA czy pochodzące od innych globalnych gigantów. Nawet ostatnia z opcji spowodować może, że na rynku dostępnych będzie zdecydowanie mniej artykułów pochodzenia zwierzęcego.
Sam grill, co jasne, nie sprawi, że ta czy inna partia przegra szereg kolejnych wyborów. Inaczej sprawa będzie się miała, gdy rolnicy – przez nieracjonalne i antyeuropejskie decyzje europarlamentarzystów – zetknąć się będą musieli z falą bankructw, gdy pracownicy ich gospodarstw z dnia na dzień dołączą do grona bezrobotnych (mówimy tu o milionach ludzi w Unii Europejskiej), gdy rodziny przyszłych bankrutów nie będą w stanie spłacić zaciągniętych – a bazujących na unijnych bajeczkach o stabilności sektora rolnego – gigantycznych kredytów, gdy te kredyty spłacać będą musiały dzieci rolników (może i ich dzieci), wreszcie – gdy za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat ujawniać zaczną się skutki zdrowotne spożywania taniego, naszpikowanego całą niemal tablicą Mendelejewa, mięsa z kierunków, którym często Unia ufa „na słowo” – jak w przypadku krajów Mercosur.
To wszystko chcą nam zafundować aktywiści, którym – nie wiedzieć czemu – ufają politycy wielu opcji politycznych. Jeśli partie o inklinacjach konserwatywnych łudzą się, że przedstawiciele organizacji antyhodowlanych na naszym polskim podwórku, oddadzą swój głos na kogokolwiek innego niż Zieloni, Razem czy na inne lewackie ugrupowania – to są w błędzie. Czas, Panie i Panowie, wylać sobie na głowę kubeł zimnej wody i otrzeźwieć, ponieważ próby mitycznego „zagarnięcia” centrum nie mają żadnych szans. Wcale nie dlatego, że to nie jest możliwe, ale dlatego, że aktywiści to żadne centrum, a po prostu skrajna neomarksistowska lewica.
Ktoś zrobi z tym porządek?
Europa ma jeszcze szansę. My jeszcze doszczętnie nie przespaliśmy swojego momentu krytycznego, który może – choć nie musi – przynieść zmianę kierunku. Aby cokolwiek drgnęło i UE przestała ślepo wierzyć aktywistom, trzeba zepsuć jeszcze bardzo wiele – poza rolnictwem, czy zwykłym życiem społecznym, w kolejce czekają już kolejne atakowane sektory z energetyką na czele.
Zaledwie kilka dni temu Greenpeace zaskarżył przecież do WSA przedłużenie koncesji dla kopalni w Turowie. W celu uświadomienia ludziom, jak fatalna dla planety jest ropa naftowa, ten sam Greenpeace postanowił niemal pourywać głowy widzom zgromadzonym na niemieckiej Allianz Arena podczas meczu Niemcy-Francja, kiedy to na stadion wleciał paralotniarz z wymalowanym na czaszy ekohasłem. Finalnie skończyło się na dwóch rannych – obaj panowie odnieśli niezwykle uciążliwe kontuzje.
Extinction Rebellion regularnie urządza sobie nielegalne blokady w Polsce (ostatnio na Wisłostradzie) i w zasadzie we wszystkich państwach Unii Europejskiej. Za naszą zachodnią granicą PETA postanowiła sądzić się o „prawa prosiaków”. Swoje quasi-naukowe wybuchy w Europarlamencie wciąż zalicza Sylwia Spurek…
Jest tego zbyt wiele, ale Europa wciąż ma szansę. Szans nie ma za to tak zwany ideowy Zachód. Tam radykalizacja ruchów pseudoekologicznych czy ekoterrorystycznych dokonała się wcześniej niż na Starym Kontynencie. Przykładem może być tu Australia, która mierzy się z gigantyczną plagą myszy niszczących uprawy. Nie oznacza to bynajmniej, że myszy jest tam dużo. One są po prostu wszędzie – na wsiach, w miastach, na polach, w mieszkaniach… wszędzie. Gryzonie tak uszkodziły tamtejsze plony, że Australia będzie mieć niemały problem z zaspokojeniem popytu, choćby tylko na krajowym rynku.
Co robią aktywiści? Bronią „praw” myszy!
W USA PETA nakłaniała dzieci do picia piwa zamiast mleka i nazywała rodziców mordercami, skoro karmią swoje pociechy mięsem. Kilka lat temu dochodziło nawet do motywowanych pobudkami „ekologicznymi” ataków bombowych, za którymi stała zdelegalizowana i uznana przez FBI za terrorystyczną organizacja ALF, która jednak do dziś chwali się swoimi dewastacyjnymi akcjami na Instagramie.
Żyjemy w czasach dyktatu ekoszaleńców, humanizacji zwierząt i dehumanizacji człowieka, ale także w czasach postępującego zaniku umiejętności krytycznego myślenia. Stajemy się – przepraszam – społeczeństwem pelikanów, które bez trudu łyka brednie i uwierzy nawet w to, że krowy odpowiadają za dziurę ozonową.
Czy ktoś coś z tym zrobi? E tam, po co…