Polska klasa średnia przyjechała do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania albo Gdańska ze wsi lub miasta powiatowego. Jakoś wiąże koniec z końcem za te polskie cztery tysiące. Ale nie zarobki są tu najważniejsze. Dużo większą rolę odgrywa podróż, wyjście z klasy ludowej i przenosiny do miasta. Miejsca, którego powietrze czyni (bardziej) wolnym, gdzie sąsiedzi są anonimowi i gdzie kichając, nie słyszy się zza ściany „na zdrowie”. Miasto, szczególnie duże, to w Polsce nie tylko fabryka PKB i szansa na życie na wyższej stopie niż w mniejszej miejscowości. To również nowy styl życia. Szansa na rozwój.
Mogę nie zgadzać się z posłem Maciejem Gdulą, mam jednak duży szacunek dla prac i badań profesora Macieja Gduli, który to, na okoliczność bycia posłem, musi niestety zawieszać trzeźwość osądu i ważenie racji, te luksusowe dobra są bowiem w świecie polityki zbyt często kulą u nogi. Pasjonująca książka Gduli, Nowy autorytaryzm, sporo mówi o polskim społeczeństwie, także o naszej klasie średniej. Socjolog opisując klasy, sporo zawdzięcza przemyśleniom Pierra Bourdieu, który charakteryzował je jako różne nie tylko pod względem zasobów finansowych, ale też ze względu na, jak to zgrabnie ujmuje Gdula, „kulturę i relacje społeczne”. To wszystko powoduje u jednostek z danej klasy takie a nie inne zwyczaje, nawyki, przekonania, skłonności. Dyspozycje. Komuś z danej klasy wydają się być one naturalne. Oczywiście, tak jest z grubsza i na pewno nie w każdym jednostkowym przypadku. Mimo to jakieś cechy wspólne są widoczne.
Klasa średnia to nie tylko kredyt na mieszkanie z widokiem na metropolie na miarę naszych możliwości i praca w międzynarodowej korporacji. To przede wszystkim dyspozycje. Gdula, pisząc o klasie średniej, wskazuje na trzy: porządek, samodyscyplina i aspirowanie. Co to znaczy? Poukładane życie zawodowe i wymaganie tego też od swoich znajomych. Patrzenie na siebie jako na jednoosobowe „przedsiębiorstwo” mające gromadzić dobra, certyfikaty ukończenia profesjonalnych kursów, ale także innych osiągnięć pokazujących miejsce na świecie, na przykład zdjęć z podróży. Pilna potrzeba bycia docenionym i realizowany postulat poprawy losu poprzez własną pracę.
Klasa średnia swoje własne dyspozycje przenosi na to, jak powinno działać państwo, co powinno ono robić, aby właśnie ta klasa mogła być zadowolona z jego pracy. Powinno być więc ono sprawne w dostarczaniu swoich usług, nastawione na realizację celu i podążające za trendami wyznaczonymi przez często zmitologizowany Zachód. Państwo ma być więc nowoczesne i świetnie odczytali to politycy projektu, który był skierowany właśnie do klasy średniej. Nowoczesna nie jest i nie była partią liberalną, była partią mającą spełniać wymagania i oczekiwania klasy średniej. Było to bardzo widoczne w języku partyjnego przekazu, który był nakierowany na pragmatyzm, polityków partii pokazywał za to jako przede wszystkich specjalistów od zarządzania, a nie ojców narodu – co często widać w komunikatach partii prawicowych. Tak, Nowoczesna miała w sobie wyraźnie liberalne rysy. Ale tylko o tyle, o ile były to rozwiązania łatwo łączące się w wyobraźni klasy średniej z bogatym, dobrze poukładanym Zachodem.
Był to więc – i wciąż jest, bo Koalicja Obywatelska oprócz bycia po prostu antyPiSem bywa też niekiedy wyrazicielką dążeń klasy średniej, liberalizm ułomny, niepełny, sytuacyjny i sięgający po horyzont zachodnich socjalliberałów. Niestety, liberalizm bardziej konsekwentny, nastawiony na wolność i własność, a nie tylko bądź co bądź istotną wartość jaką jest sprawność, to cały czas zbiór postulatów, jakie dopiero muszą być w Polsce nagłośnione i pokazane jako samodzielna, rozłączna od prawicy i lewicy propozycja. Liberalizm bowiem wcale nie musi rymować się z zachłyśnięciem tradycją i budową w Polsce naszego rodzimego alt-rightu. Liberalizm w Polsce może służyć wszystkim, także miejskiej klasie średniej, która właśnie chce wyjścia spod, prawdziwej albo tylko wyobrażonej, to zresztą nieważne, kurateli życia małomiasteczkowymi zasadami.
Liberalizm jako postulat bycia wolnym tak od ingerencji w swoje życie państwa, jak i społeczeństwa, wręcz tak konsekwentny jak libertarianizm, pomógłby polskiej klasie średniej w artykułowaniu jej interesów polegających na zatrzymywaniu dla siebie maksimum wypracowanych dóbr. To maksimum w realiach dzisiejszej Polski, kraju, w którym mamy różne grupy, klasy i ich różne interesy, byłoby oczywiście zakreślone na innym pułapie niż w książkach teoretyków leseferyzmu, ale nadal mówilibyśmy o większym zysku. Co jednak ważne, tutaj wracam do początku tego felietonu, w byciu członkiem klasy średniej wcale nie aż tak bardzo chodzi o pieniądze. Chodzi o wzorce zachowań i dyspozycje. Liberalizm mógłby więc pomóc także w maksymalnym zatrzymaniu dla siebie prestiżu wynikającego z kultywowania samodyscypliny i porządku. Polska klasa średnia może mieć swoją burżuazyjną godność opartą o cnoty mieszczańskie. Ten termin, wprowadzony przez Deirdre N. McCloskey odnosi się do pozycji, jaką dzięki sobie samej mogła zająć prototypowa klasa średnia społeczeństw północno-zachodniej Europy i Ameryki Północnej. Pozycji uzyskanej dzięki innowacyjności i retorycznemu zwycięstwu, zmiany sposobu myślenia o sobie samych. Polska klasa średnia, spadkobierczyni tamtej cichej i długiej, nigdy niedokończonej zresztą, mieszczańskiej rewolucji, powinna chętniej orientować się na konstytuujący ją liberalizm niż na jego słabe polityczne powidoki. Bo dopiero to właśnie ten liberalizm zabezpiecza jej interesy. Potrzebna jest podróż w kierunku idei, może do czasów, kiedy liberalizm dopiero się kształtował i zapraszał do siebie wszystkich tych, którzy ciężką pracą chcieli pokazać, że są równi albo lepsi od szlachty. Liberalizm w Polsce powinien opierać się więc też na przedsiębiorczości, tolerancji i poszanowaniu własności, a nie tylko na tym, że wstajemy przed pierwszym budzikiem i śledzimy kurs franka.
Pytaniem otwartym oczywiście pozostaje, czy tak ambitny projekt w ogóle byłby ciekawy dla samych zainteresowanych. Bez pracujących na rzecz jego realizacji przedsiębiorców idei na pewno się tego nie dowiemy.
Marcin Chmielowski