Otóż w umowie tej stwierdzono otwarcie, że celem integracji europejskiej powinno być „federalne, europejskie państwo związkowe”. Sprawę potępili politycy Solidarnej Polski, zapewniając równocześnie, że ze wszystkich sił będą się sprzeciwiać realizacji tego planu, broniąc polskiej suwerenności.
Problem w tym, że polska suwerenność została dawno sprzedana za garść srebrników w postaci dotacji unijnych, które fałszywie zostały przedstawione opinii publicznej jako narzędzie, dzięki któremu wystrzeli w górę nasz rozwój gospodarczy. Nic takiego się oczywiście nie stało, bo stać się nie mogło. Dotacje z natury rzeczy nigdy i nigdzie nie były i nie będą dźwignią rozwoju gospodarczego. No ale w ten właśnie nieuczciwy sposób stręczono Polakom członkostwo w Unii Europejskiej.
A komu jest ono najbardziej na rękę? Temu, kto o to najbardziej zabiegał. Wystarczy przypomnieć sobie nazwisko unijnego komisarza, który zajmował się rozszerzaniem Unii Europejskiej na wschód. Günter Verheugen, który robił wszystko, żeby to się stało jak najszybciej, był oczywiście Niemcem i prowadził politykę korzystną dla Niemiec, a nie dla krajów naszego rejonu Europy. Podobnie jak wielu innych wysokich unijnych urzędników, którzy albo są Niemcami, albo z innych powodów realizują niemiecką politykę. Korupcja jest chlebem powszednim w instytucjach unijnych, co udowodnił nie tylko francuski dziennikarz „Liberation” Jean Quatremer. Żałośni są przy tym pożyteczni idioci w rodzaju polskich europosłów, którzy w PE głosują, a nawet gardłują przeciwko polskiej, a za niemiecką racją stanu. Redaktor Stanisław Michalkiewicz nazywa ich otwarcie Volksdeutschami.
Dla części obserwatorów życia politycznego oficjalne przedstawienie celów nowej koalicji w Niemczech było dużym zaskoczeniem. Oczywiście nie dla wszystkich. Stanisław Michalkiewicz mówi i pisze o tym od dawna. Jego zdaniem początek budowy IV Rzeszy to nie rok obecny, ale rok 1993, kiedy zaczął obowiązywać traktat z Maastricht. Kolejnym milowym krokiem był traktat lizboński, który wszedł w życie w 2009 r., a następnie inne pomysły, mające na celu coraz ściślejszą integrację w kierunku państwa federalnego. Wszystkie te działania były owinięte taką propagandą, by prawdziwe cele pozostały w ukryciu. Do grudnia 2021 r., kiedy zaprezentowano umowę koalicyjną, gdzie stoi czarno na białym, o co w tym wszystkim chodzi. Po raz pierwszy powiedziano głośno i oficjalnie to, co realizowano od wielu lat.
Michalkiewicz powtarza, że Niemcy jako państwo poważne, które ma konkretnie zdefiniowane cele, nie zmieniają w sposób fundamentalny swojej polityki w momencie zmiany rządu. Konsekwentnie kontynuują politykę, której historia sięga roku 1915. Chodzi o koncepcję Mitteleuropy, czyli zbudowania w Europie Środkowo-Wschodniej obszaru, gdzie państwa będą miały gospodarki uzupełniające względem gospodarki niemieckiej, które jednocześnie będą trwale niezdolne do konkurowania z nią. Dlatego niszczone są polskie branże, które stanowiły konkurencję, jak przemysł cukrowy lub za bardzo rozrosły się na wspólnym rynku, jak choćby wewnątrzunijny transport towarów.
O Mitteleuropę Niemcy walczyli w czasie I wojny światowej. Lebensraum i tysiącletnia Rzesza, o co wybuchła II wojna światowa, to druga odsłona tego dramatu. Jednak po tej ostatniej klęsce Niemcy zorientowali się, że są zbyt słabi, by działaniami militarnymi przejąć i utrzymać w ryzach całą Europę. W pewnym momencie doszli do wniosku, że ten sam cel mogą osiągnąć w drodze pokojowej – za pomocą tzw. Unii Europejskiej. Warto porównać mapę Unii Europejskiej z Europą opanowaną przez Wehrmacht do 1941 r. Są drobne różnice, ale nie fundamentalne.
Niemcy zaczęli inwestować poważne pieniądze w ten projekt. Nie chodzi tylko o to, że są płatnikami netto unijnego budżetu. To w gruncie rzeczy nie są kwoty, które mają większe znaczenie gospodarcze. Co ciekawe, w relacji do dochodu narodowego brutto Polska płaci wyższą składkę unijną niż Niemcy (średnia dla Niemiec na lata 2021–2027 ma wynieść 0,88 proc. ich DNB, a dla Polski 0,97 proc. DNB). Znacznie ważniejsze jest postawienie Niemców na brukselskich stołkach lub skorumpowanie innych unijnych urzędników, aby prowadzili politykę korzystną dla Berlina. Od 2004 r. niemal wszystko idzie Niemcom według planu. Po dużym rozszerzeniu Unii na wschód dołączyła do niej Bułgaria, Rumunia i Chorwacja. Także brexit był dla Niemców korzystny, ponieważ usuwał im z drogi główną siłę, która mogła blokować ich zapędy zjednoczeniowe. Czy został on przeprowadzony przez niemieckie służby specjalne? Podobnie jak neutralizowanie prób budowy Trójmorza?
Widać wyraźnie, że wszelkie siły, które próbują sprzeciwiać się budowie państwa europejskiego, są dławione i niszczone przez unijną biurokrację. Tak było z Jörgiem Haiderem. Za jego antyunijne poglądy został od razu okrzyknięty nie kim innym jak faszystą. To takie słowo wytrych. Kiedy w 2000 r. współtworzył koalicję rządową w Austrii, Bruksela nałożyła na ten kraj sankcje gospodarcze. Mimo że wygrał wybory w sposób całkowicie demokratyczny i nikt nie zarzucał mu fałszerstw. No ale zgodnie z unijną logiką demokracja jest tylko wtedy dobra, gdy nasi wygrywają wybory. Z tego samego powodu na arenie unijnej sekowane są Węgry Wiktora Orbana oraz polski rząd PiS – najpierw za rzekome braki demokracji, a teraz dla odmiany za brak praworządności. Zasada stosowana w Brukseli jest taka, że ten, kto stoi na przeszkodzie w budowie Mitteleuropy, jest konsekwentnie niszczony.
I nie ma żadnego znaczenia fakt, że same unijne instytucje dalekie są od funkcjonowania na zasadach demokratycznych. Nie ma też znaczenia, że Polskę poucza TSUE i sypie kary finansowe, a sam – jak się okazuje ze śledztwa dziennikarskiego francuskiego dziennikarza – ma problemy z transparentnością i uczciwością. Kto by się przejmował takimi szczegółami? Niemiecki walec idzie dalej, aż cel zostanie osiągnięty. Że po trupach? I tak jest ich mniej niż w czasie rozpętanej przez Niemcy II wojny światowej.
Niemcy nie robią tego oczywiście same. Podobnie jak w czasie II wojny światowej w podboju Europy pomaga im Rosja w ramach strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. To Berlin z Moskwą ustala granice wpływów w Europie Środkowej ponad głowami leżących tam państw. Mimo że są one członkami Unii Europejskiej, odmawia się im podmiotowości i mają realizować niemiecko-rosyjskie ustalenia, które wdrażane są poprzez unijne dyrektywy. Nie chodzi tylko o Nord Stream. Cała unijna polityka energetyczno-klimatyczna jest korzystna przede wszystkim dla Rosji, która w jej efekcie nie tylko będzie sprzedawała więcej gazu, ale i stali, aluminium czy cementu. No i oczywiście węgla. To nie jest przyszłość. To już się dzieje. Czy to nie cena, jaką Berlin płaci Moskwie za zgodę na budowę IV Rzeszy?
Tomasz Cukiernik