Przyjrzyjmy się, jak to wygląda od strony gospodarczej i co jest możliwe do zrobienia. Rynek niemiecki jest nie tylko głównym kierunkiem eksportowym Polski. Działa to także – jak najbardziej – w drugą stronę. Niemiecka gospodarka zależy w ogromnym stopniu od Polski. To u nas zlokalizowane są główne montownie; dostarczamy, na przykład, coraz więcej pojazdów z Wrocławia. Import z Polski do Niemiec rośnie silnie i stale, nawet USA nie mają tak dużego znaczenia dla niemieckiego rynku. Według danych za I kwartał br. Polska jest trzecim co do wielkości dostawcą do Niemiec, a niemiecki import z Polski w pierwszych trzech miesiącach tego roku urósł o 14,7 proc. – do 16,6 mld euro. Z kolei eksport wzrósł o 9,4 proc. – do 18,7 mld euro. Wszystko to się zaś dzieje w okresie trwającego przecież jeszcze koronakryzysu.
– Europa Wschodnia i Polska wróciły na właściwe tory jako motor gospodarczy niemieckiej gospodarki – zauważa Oliver Hermes, przewodniczący Komitetu Wschodniego Gospodarki Niemiec.
Niemieckie problemy można korzystnie rozegrać
Ponieważ Niemcy przedłużają lockdown związany z COVID-19, wyraźnie szkodzi to ich gospodarce. W zasadzie wszystkie monitorujące koniunkturę gospodarczą w Niemczech instytuty przewidują, że powrót Niemiec na ścieżkę wzrostu będzie mozolny. Główne projekcje zakładają, że niemiecki produkt krajowy brutto wzrośnie w tym roku najwyżej o 3,7 proc., a w roku 2022 – o 3,9 proc. Są to zdecydowanie gorsze przewidywania od wcześniejszych. Jesienna prognoza zakładała wzrost PKB Niemiec w 2021 roku na poziomie 4,7 proc.
Warto też zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko Polska, ale i inne kraje Grupy Wyszehradzkiej mają większe znaczenie dla niemieckiego handlu zagranicznego niż – pojedynczo – Chiny czy USA. To należy rozumieć i doceniać; także w kontekście geopolitycznym. Dwieście dwanaście miliardów euro obrotów handlowych z tym krajami to jedna piąta światowego eksportu i importu Niemiec. Dla porównania: przeceniana Rosja jest dopiero siódmym partnerem handlowym Niemiec. To w krajach Grupy Wyszehradzkiej, a szczególnie w Polsce, zlokalizowane są główne inwestycje lokalnych niemieckich koncernów. Ten fakt mógłby być silniej wykorzystywany i „rozgrywany” przez polską stronę.
Nie należy przy tym nadmiernie przejmować się tym, co powie na to Unia Europejska, w której oczywistą i wiodącą rolę odgrywają Niemcy. Należne nam pieniądze UE i tak musi wypłacać. Już zaczynają do Polski napływać. – Komisja Europejska wydała zgodę na wykorzystanie prawie 1,4 mld złotych w ramach wsparcia małych i średnich przedsiębiorstw. To pomoże zrobić kolejny krok w wychodzeniu ze skutków pandemii – mówi minister finansów Tadeusz Kościński.
Po brexicie to Brukseli powinno bardziej zależeć na utrzymaniu jedności i „stanu posiadania” państw, niż poszczególnym krajom wchodzącym w skład Unii. Oczywiście współpracę można i należy układać na zasadach partnerskich. Maksymalnie przy tym wyzyskując, dla polskich interesów, silną zależność Niemiec od naszej gospodarki i vice versa.
Chińska opcja? Warto rozważyć
Zbigniew Rau, minister spraw zagranicznych powiedział, że umowa inwestycyjna pomiędzy UE a Chinami (CAI) jest korzystna dla obu stron, a strony powinny w odpowiedni sposób poradzić sobie ze sporami – można przeczytać w oświadczeniu chińskiego rządu. Polski rząd tego nie dementuje. Warto też zauważyć, że nie jest to nastawienie zgodne z ostatnim, demonstrowanym przez unijne organy wobec Chin.
– Polska czeka również na chińskie inwestycje i nie będzie podejmowała dyskryminujących kroków wobec chińskich firm – tak miał stwierdzić Rau, cytowany przez Bloomberga.
Chiny roztoczyły przede wszystkim perspektywę znacznego wzrostu eksportu produktów rolnych z Polski do Państwa Środka, co byłoby oczywistym i potrzebnym wsparciem dla naszego rolnictwa. Nie po raz pierwszy zresztą, więc i w tych rozmowach stanowisko Polski powinno być klarowne i zdecydowane.
Zacieśnianie współpracy z Chinami może pomóc unikać ryzykownych zbliżeń z Rosją, nie ma żadnego obligo, by do Chin dostawać się przez rosyjskiego pośrednika. Przede wszystkim jednak warto intensywnie myśleć o wydostaniu się ze swoistej „strefy zgniotu”, w jakiej znaleźliśmy się pomiędzy USA a Niemcami. Szczególnie po fakcie, gdy Polska wpadła w pułapkę ofsajdową po wycofaniu się prezydenta USA Joe Bidena z protestu wobec budowy Nord Stream 2, a Duńczycy zaczęli robić problemy z dokończeniem budowy Baltic Pipe.
W polityce zagranicznej nic nie jest ustalone raz na zawsze. Powinniśmy stosować własną realpolitik. Zależną tylko od szybko zmieniającego się obrazu świata oraz naszego dobrze zdefiniowanego interesu narodowego.