Zawsze intrygowała mnie instytucja specjalnych stref ekonomicznych. Te miejsca, zwykle na obrzeżach miast, pełne na ogół nowych i nowocześnie wyglądających budynków biurowych czy fabrycznych, miały być w zamyśle – i faktycznie w wielu przypadkach są – rozsadnikami gospodarczego wzrostu i pomysłowości. Te z kolei miały być osiągnięte dzięki specjalnym warunkom działania firm ulokowanych w strefach.
Wszystko świetnie, tylko natychmiast pojawia się pytanie: skoro owe specjalne warunki, w tym ulgi podatkowe, tworzą optymalne środowisko dla rozwoju przedsiębiorczości, to czemu są stosowane jedynie w ograniczonych, wybranych miejscach? Wolnorynkowcy od dawna pytają, dlaczego po prostu nie urządzić SSE w całym kraju? Dlaczego tych wyjątkowo korzystnych warunków nie rozciągnąć na wszystkie firmy, w tym przede wszystkim te, które są solą gospodarki, czyli mikroprzedsiębiorstwa? Nigdy nie usłyszałem logicznej odpowiedzi.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców przygotował arcyciekawy, choć również arcyirytujący raport „Księga wstydu Ministerstwa Finansów. Dyskryminacja podatkowa polskich firm”. Porównano w nim zobowiązania podatkowe regulowane przez małe firmy – w zdecydowanej większości polskie – z tymi regulowanymi w ramach CIT przez duże przedsiębiorstwa, będące niemal wyłącznie zagraniczną własnością. Rezultaty są wprost szokujące. Na przykład sieć Lidl osiągnęła w ciągu ostatnich pięciu lat (od stycznia 2016 do grudnia 2020 roku) przychód rzędu ponad 72 mld zł, a zapłaciła jedynie 348 mln zł CIT (0,48 proc. przychodów). Carrefour Polska: ponad 51 mld zł przychodu i 94 mln CIT (0,18 proc.). Aldi: 6,5 mld przychodów i – uwaga – 0 zł CIT. Przez pięć lat.
A jak to wygląda w przypadku telekomów? Dwa z nich wyróżniają się zdecydowanie na minus. Orange Polska: przychód ponad 49,5 mld zł, CIT – 16,6 mln (0,03 proc. przychodów). I T-Mobile Polska. Przychód z pięciu lat to 43,3 mld zł; zapłacony CIT – uwaga! – dokładnie 30801 zł. Czyli 0,0001 proc. przychodu (jedna dziesięciotysięczna procenta).
Raport jest jednak źle zatytułowany. W miejsce słowa „wstyd” powinno zostać wstawione słowo „hańba”. Pytanie jest natomiast podobne jak w przypadku SSE: jeśli wielkim firmom, będącym zagraniczną własnością – owszem, dającym w Polsce miejsca pracy, inwestującym w technologie i przynoszącym nam korzyści – daje się tak niesamowicie korzystne warunki podatkowe, to dlaczego nie dostają podobnych mikrofirmy, stanowiące 97 proc. zarejestrowanych podmiotów? Żeby było jasne: giganci płacący w podatkach ułamki procenta swojego przychodu robią to w pełni legalnie. Podobnie jak w pełni legalnie korzystają z ogromnej pomocy publicznej, oczywiście niedostępnej dla małych. Nie ma tutaj żadnego oszustwa – po prostu tak jest zbudowany system. Giganci postępują zgodnie z logiką każdego biznesu: wykorzystują okazję, żeby zminimalizować straty, a zmaksymalizować zyski. Problem jest zatem w systemie, a nie w ich zachowaniu. Można oczywiście zadać pytanie, czy ludzie odpowiadający za kształt tegoż systemu nie widzą, jak on działa?
Na to wszystko przychodzi Polski Ład, który dociśnie ogromną część drobnych przedsiębiorców. Znika praktycznie karta podatkowa, ryczałt staje się dla wielu nieopłacalny. Mali będą mieć jeszcze ciężej, największym się raczej nie pogorszy. Pozostaje tylko pytanie, jaka jest tutaj motywacja. Czy to kwestia inercji, która sprawia, że władza – nie tylko obecna – nie chce się zabierać za wielkich, bo ci mają ogromne działy księgowe, prawne i są trudnymi przeciwnikami, a mali nie mają tych atutów? Czy może – aż strach to pisać – to kwestia jakichś układów, zgodnie z którymi niektórym udaje się ułożyć z decydentami, ale przecież może to dotyczyć jedynie tych największych? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jest to krzycząca niesprawiedliwość, której świadomość powinni mieć wszyscy drobni przedsiębiorcy.
Raport ZPP „Księga wstydu Ministerstwa Finansów” można pobrać tutaj.
Łukasz Warzecha