Po posiedzeniu Parlamentu Europejskiego z udziałem premiera Morawieckiego i późniejszym obradom Rady Europejskiej pojawiły się głosy, że oto jesteśmy u progu przełomu w relacjach na linii Polska – UE. Niebawem wypłacą nam pieniądze z KPO i pomału wszystko rozejdzie się po kościach. Świadczyć miały o tym koncyliacyjne wypowiedzi kanclerz Merkel i to, że szef polskiego rządu nie został zrugany na rzeczonej Radzie Europejskiej.
Kto jednak śledzi temat dłużej i uważniej, ten powinien się zorientować, że żadnego przełomu nie było. Teraz mamy tego dowód: za brak likwidacji Izby Dyscyplinarnej TSUE zasądził wobec naszego państwa karę dzienną w wysokości 1 mln euro. To dwa razy więcej niż w wypadku sankcji za niezamknięcie Turowa. Razem daje to kwotę 1,5 mln euro dziennie, czyli niemal 7 mln zł na dobę. Tak wygląda ta zgoda i skłonność do kompromisu ze strony Unii.
Przypomnijmy: Komisja Europejska już trzy miesiące temu powinna zatwierdzić przesłany przez rząd w Warszawie Krajowy Plan Odbudowy. Zwłoka, jaka ma miejsce, jest nielegalna, terminy, jakie wynikają z regulacji unijnych, są w tej kwestii jasne i Komisja je zwyczajnie ignoruje. Polski rząd wciąż liczy na to, że sprawę uda się załatwić polubownie, chociaż ma wszelkie podstawy, aby skierować skargę na drogę sądową. Trudno sobie wyobrazić, aby nawet TSUE uznał, że działania KE odbywają się lege artis. Wydaje się, że do skargi do Luksemburga nie doszło, gdyż Warszawa liczyła na to, że pieniądze zostaną uruchomione, co uczyni spór sądowy bezprzedmiotowym. Poza niejasnymi zapewnieniami płynącymi z rządu, że środki będą – może jeszcze w tym roku – niewiele jednak wskazuje na to, że faktycznie Bruksela coś nam wypłaci. Przynajmniej w najbliższym czasie.
Unijni decydenci posiadają w ręku narzędzie szantażu finansowego i jak widać, nie wahają się przed jego użyciem. Jego oddziaływanie mają spotęgować dodatkowo drakońskie kary nakładane na Polskę przez TSUE. Determinacja godna odnotowania. Szkoda, że zabrakło jej np. kiedy Niemcy rozpoczęły budowę gazociągu Nord Stream 2, który jest teraz źródłem (nie jedynym) poważnych energetycznych problemów Starego Kontynentu. Gdyby wtedy Komisja kierowała skargi do TSUE, a ten nakładał wysokie kary za budowę NS2, być może ten gazociąg by nie powstał. Faktycznie zatem to unijne instytucje są współodpowiedzialne za jego wybudowanie, o czym świadczą poważne zaniechania, jeśli chodzi o powstrzymanie tej inwestycji. Teraz płaci za to cała Unia, wtedy można było obciążyć tylko Niemców. No, ale kto by się na to odważył. Z Polską to zupełnie co innego. Tu odważnych nie brakuje.
O środki z KPO można walczyć przed unijnym Trybunałem, jednak szansa na to, że nawet jak TSUE przyzna rację Warszawie, to zostaną nam one wypłacone w całości, jest coraz mniejsza. Prawdopodobnie przy każdej okazji będą bowiem blokowane lub opóźniane tak aby jak najbardziej zrobić Polsce na złość. Nie mówiąc o karach, jakie są wobec nas zasądzane w Luksemburgu. Taki to przełom!