Internetowy słownik języka polskiego objaśniając termin rewolucją podaje w pierwszej kolejności następującą definicję: „zbrojne wystąpienie dużej części społeczeństwa przeciw istniejącej władzy, mające na celu zmianę ustroju w państwie”. Brzmi ciekawie, nieprawdaż? Po pierwsze, rewolucja wiąże się z przemocą, co oddaje przymiotnik „zbrojne”. Dalej, ów zryw powinien mieć charakter masowy i wymierzony w aktualnie sprawujących rządy, no i last but not least, chodzi o zmianę ustroju w państwie.
Skupmy się przez chwilę na ostatnim członie tej definicji, czyli owej zmianie ustroju. Nie wynika z niej, o jaki dokładnie ustrój chodzi, ale wnioskować można, że zmiana powinna mieć charakter holistyczny, całkowity. Tak widzieli to np. komuniści, którzy dokonywali przewrotu w 1917 roku, podobnie zresztą było w 1789 roku, kiedy rewolucja szalała we Francji. Chodzi zatem o wprowadzenie nowych zasad funkcjonowania wspólnoty politycznej jaką jest państwo.
Zastanówmy się teraz, czy te zasady dotyczyć mogą kwestii ekonomicznych. Nie, powie ktoś, kto obserwuje sytuację, przecież na protestach nie ma haseł odnoszących się do sfery gospodarczej. Taka odpowiedź byłaby jednak zbyt uproszczona. Trudno wyobrazić sobie rewolucję, która nie dotykałaby tak ważnej sfery życia społecznego, jaką jest gospodarka. Takie myślenie to dowód na naiwność tego, kto tak uważa. Praktycznie każda rewolucja w ostatnich wiekach dotykała sfery ekonomicznej. Podczas nich wszystkich dochodziło do wywłaszczeń, przejmowania majątków czy tworzenia nowych elit, dysponujących przejmowanymi zasobami.
Nie czas tu i miejsce na szczegółowe opisy i dowody historyczne, warto jednak pamiętać, że od 1517 roku (bunt Lutra) każdy przewrót oznaczał, że kogoś pozbawiano dóbr i przekazywano je komuś innemu. We wspomnianym 1517 roku obrabowano Kościół katolicki. Czy grabieże nie były cechą charakterystyczną rewolucyjnej Rosji i późniejszego Związku Sowieckiego? Czy nie dokonywała się wówczas kolektywizacja, rozkułaczanie i inne formy okradania ludzi? To oczywiście pytania retoryczne.
Popatrzmy także na bunt znany pod nazwą Black Lives Mattes w Stanach Zjednoczonych. Zwykłe akty wandalizmu połączone były z kradzieżą, brakiem szacunku dla własności prywatnej, plądrowaniem sklepów etc. W Polsce najpewniej najbardziej zradykalizowana część rewolucjonistów jest za słaba, aby sobie na takie rzeczy pozwolić, ale gdyby tylko mogła…
Kiedyś komuniści twierdzili, że trzeba zmienić bazę (brednie w rodzaju uspołecznienia środków produkcji poprzez wywłaszczenie kapitalistów), żeby zmieniła się świadomość, czyli nadbudowa, którą w uproszczeniu traktować można jako kulturę czy wzorce postępowania. Teraz działania zmierzają w odwrotnym kierunku, chodzi o zmianę świadomości, która niechybnie wpłynie na sferę związaną z bytem. A takie zmiany dotykają wszystkich i – jak pokazują doświadczenia komunizmu – mają opłakane skutki.
Dlaczego piszę o tym w kontekście protestów, jakie przelewają się obecnie przez Polskę? Dlatego, że traktuję groźby o rewolucji u bram bardzo poważnie. Nie wierzę, że tym ludziom uda się teraz tę rewolucję przeprowadzić, mam jednak obawy związane z tym, co będzie, jeśli kiedyś im się to uda. Nie musi to być bunt uliczny, wyobraźmy sobie jednak, że te rewolucyjne poglądy zdobędą większość w wyborach. Bo wyborcy pomyślą, że z tą rewolucją to takie gadanie, ot zwykłe krzyki, przecież oni nie mówią na poważnie. Ja natomiast jestem przekonany, że mówią. I jako analityk gospodarki wiem, co mogłoby to oznaczać w praktyce. Lewica w wielu krajach już snuje plany wprowadzenia dochodu podstawowego, królują tam także poglądy mające swoje źródła w skrajnym ekologizmie. Ich efekty mogą być opłakane dla rolnictwa czy bezpieczeństwa energetycznego, powodując potężne zagrożenie dla całej gospodarki. Podobnie zresztą jak dochód podstawowy, czyli w praktyce utrzymywanie obywateli przez państwo. Skąd to państwo ma brać na to pieniądze, kiedy nie mający żadnej motywacji do aktywności zawodowej obywatele nie będą podejmować pracy?
Tak ta rewolucja może wyglądać w praktyce. Kto nie wierzy, że takie plany są, niech sięgnie chociażby po założenia Green New Deal’u forsowanego jakiś czas temu przez część coraz bardziej lewicującej Partii Demokratycznej w USA. Taka rewolucja może się wydarzyć naprawdę, dlatego warto, a nawet trzeba przed tym ostrzegać. Bo jak uczy historia, to może być tylko początek!