Orlen wraz z Lotosem odpalił kampanię, która ma przekonać Polaków, że mają tanią benzynę. Problemy są dwa. Pierwszy – że tę kampanię państwowy gigant realizuje za nasze, czyli kupujących pieniądze. Drugi – że zastosowano w niej absolutnie obłudną metodę argumentacji. W istocie tak prymitywną, że nabrać się na nią mogą jedynie osoby bez żadnej wiedzy ekonomicznej czy może w ogóle żadnej wiedzy ogólnej.
Dlaczego benzyna jest droga, wiedzą ci, którzy śledzą sytuację gospodarczą. Przyczyn jest kilka. Jedna ma naturę zewnętrzną, pozostałe głównie wewnętrzną. Przede wszystkim zatem wysokie są ceny ropy na światowych rynkach, co wiąże się cały czas z niskim wydobyciem w krajach kartelu OPEC Plus. To z kolei wynika z obawy tychże krajów, że pandemia przydusi globalnie gospodarkę, tak jak to się stało w ubiegłym roku, a tym samym radykalnie zmaleje popyt na paliwa i drastycznie spadnie cena ropy, narażając producentów na straty. Państwa producenci ropy nie chcą powtórzyć błędów z 2021 r.
Przyczyny wewnętrzne są dwie. Po pierwsze – słabość złotówki. Częściowo jest to kwestia sytuacji na międzynarodowych rynkach finansowych, gdzie główne waluty rezerwowe, w tym dolar, stały się bardzo poszukiwane. Ale nie tylko. Siła danej waluty zależy również od tego, jak rynek ocenia stabilność gospodarki danego kraju. A więc pozycja złotówki jest poniekąd recenzją polityki gospodarczej i społecznej obecnego rządu.
Po drugie – obciążenia fiskalne nakładane na paliwo. Te stanowią dzisiaj około połowy ceny litra benzyny (ta relacja trochę się zmienia, bo wraz ze wzrostem cen ropy na rynkach światowych rośnie udział tego właśnie składnika w cenie paliwa).
Kampania Orlenu, oficjalnie określana jako „edukacyjna”, widoczna na billboardach oraz mająca swoją stronę internetową, jest tak naprawdę kampanią antyedukacyjną, bo robi z ludzi kretynów. A przynajmniej próbuje. W gruncie rzeczy to reklamówka tej części pakietu antyinflacyjnego, który dotyczy paliwa.
Tam, gdzie mowa o tym, skąd się bierze cena litra benzyny, czytamy jedynie o cenie baryłki ropy oraz o wymaganych przez UE biokomponentach. Ani słowa o podatku VAT, opłacie paliwowej czy wymyślonej przez PiS opłacie emisyjnej. Na samym dole strony znajdziemy informację o tym, że dzięki pakietowi antyinflacyjnemu czasowo zostanie obniżona akcyza na paliwo do najniższego możliwego w UE poziomu (realnie to zaledwie 2–3 grosze na litrze) oraz zawieszony zostanie podatek od sprzedaży detalicznej (wprowadzony przez rząd na początku tego roku). (Strona była zresztą zrobiona tak bardzo na odwal, że przez jakiś czas widniała na niej powtórzona informacja o obniżeniu akcyzy zamiast informacji o zawieszeniu podatku od sprzedaży detalicznej).
Największą manipulacją jest jednak tabelka z cenami paliwa w różnych europejskich krajach… przeliczonych na złotówki. Dowiemy się zatem, że najdroższa jest benzyna w Holandii i kosztuje aż 9,89 za litr, w Niemczech 7,63, a w Luksemburgu 6,95. Takie zestawienie ma jednak tyle samo sensu, co podniecanie się, że w Norwegii Big Mac kosztuje ponad 20 zł bez wspomnienia o tym, że średnie wynagrodzenie w tym kraju to w przeliczeniu ponad 21 tys. zł.
Uczciwie byłoby porównać ceny paliwa ze średnim wynagrodzeniem i ustawienie Polski w tabeli pokazującej, ile za takie wynagrodzenie litrów kto może kupić. Dziś w Polsce średnie wynagrodzenie netto to ok. 4200 zł, a więc Polak kupi za nie – biorąc średnią cenę litra benzyny ze strony firmowanej przez Orlen – 695 l zwykłej benzyny. Holender zarabia netto średnio ok. 10300 zł, czyli kupi 1705 l, Niemiec za swoje ok. 10400 zł kupi 1721 l, a Luksemburczyk za ok. 13800 zł aż 2284 l.
Ta kampania propagandowa właściwie mnie nie zaskakuje. Nie rozumiem tylko kompletnie, dlaczego jej współorganizatorem jest szanowany przeze mnie Związek Przedsiębiorców i Pracodawców.