Stanisław Lem w znakomitej książce „Głos Pana” pisze, że prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja potrzeb, tylko je stwarza. Jeszcze w czasach mojego dzieciństwa telefon w Polsce był rzadkością, podczas gdy teraz trudno spotkać człowieka, który nie miałby telefonu, a coraz więcej ludzi jest od niego wręcz uzależnionych. Kiedyś, jeszcze przed epidemią, jechałem warszawskim metrem. W wagonie było kilkanaście osób – prawie wszystkie zapatrzone w ekrany swoich smartfonów i coś tam na nich wypisujące albo odczytujące.
Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie, bo prawie z każdego miejsca na świecie można połączyć się prawie z każdym innym miejscem, chociaż bywają wyjątki. Jechaliśmy kiedyś samochodem z Calgary w kanadyjskiej prowincji Alberta do Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej przez Góry Skaliste. W pewnym miasteczku usiłowałem połączyć się telefonicznie z Radiem Maryja, żeby nadać felieton. Okazało się to niemożliwe, więc skorzystałem z miejscowej pralni, w której był internet, dzięki czemu zdążyłem na czas.
Ale ma to też plusy ujemne, bo skoro dzięki aparatowi, którym można korzystać z GPS, wiemy, gdzie jesteśmy i którędy jechać do celu, to i my jesteśmy namierzani i widziani. Jechałem kiedyś z rodziną na Lubelszczyznę i na jednej z bocznych dróg zauważyłem stojący samochód z zapalonymi światłami i czterema jegomościami w środku, a za autem siedziała w kucki kobieta całkiem naga. Z uwagi na czterech jegomościów nie zatrzymałem się, ale poprosiłem córkę, by na numer alarmowy zawiadomiła policję. Odezwała się komenda w Opolu Lubelskim, której opisaliśmy, co widzieliśmy i gdzie ten samochód stał, a policjant po wysłuchaniu powiedział, że oddzwoni i się rozłączył. Na to córka – że jak on oddzwoni, skoro ona ma zastrzeżony numer? Ja na to: Dziecko…. I rzeczywiście, po chwili oddzwonił.
Podobnie kiedyś usiłowałem pociągnąć za język znajomego oficera, który w wojsku zajmował się m.in. technikami inwigilacji. Nie chciał mi nic powiedzieć, a na odczepnego powiedział tak: „Jeśli masz w domu telewizor, komputer i telefon komórkowy, to masz trzech szpiegów”.
W tej sytuacji, to znaczy – w epoce totalnej inwigilacji – te wszystkie RODO, dzięki którymi mamy niby zachować prawo do anonimowości, niewątpliwie są mistyfikacją, przy pomocy której pierwszorzędni fachowcy kamuflują to, że o żadnej anonimowości mowy być nie może. A dlaczego? A dlatego, że – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”, że jest demokratycznym „suwerenem” i w ogóle.
Ale stwarzanie potrzeb na tym się nie kończy. Oto każdego roku, w trzeci czwartek listopada, obchodzone jest komercyjne święto wina marki Beajoulais Nouveau. Jest to czerwone wino z regionu Beajoulais w środkowej Francji, produkowane z winogron rasy Gamay Rouge, czyli Gamay o czerwonym soku. Inne odmiany czerwonych winogron mają sok biały, więc fermentacja musi odbywać się w miazdze, dzięki czemu czerwony barwnik jest stopniowo wypłukiwany ze skórek winogronowych jagód, nadając winu barwę, czyli tzw. „sukienkę” (la robe). Wina Beaujolais nie są uważane za wykwintne i na przykład, o ile wino Bordeaux dobrej marki może leżakować nawet 12–14 lat, aż zacznie tracić smak, to w przypadku Beaujolais – tylko 2 do 4 lat. Toteż w dawnych czasach winiarze z regionu Beaojulais nie byli specjalnie zamożni i wkrótce po winobraniu, kiedy moszcz zafermentował, bo la robe była ciemna od początku z uwagi na czerwony sok, ruszali do miast, by jak najszybciej je sprzedać i zarobić parę franków. Przeważnie już w połowie listopada, kiedy fermentacja jeszcze się nie zakończyła, więc to wino Beajoulais było „Nouveau” czyli młode. Co tu ukrywać, jest to po prostu sikacz, w dodatku z dwutlenkiem węgla pochodzącym z „cichej” fermentacji.
Od czego jednak jest propaganda? Jakiś pomysłowy jegomość z tej słabości postanowił uczynić dźwignię komercyjnego sukcesu i ustanowił „święto” Beajoulais Nouveau. To „święto” polega na tym, że w każdy trzeci czwartek listopada w Paryżu, innych miastach Francji, a także w wielu innych krajach świata, o tej samej godzinie otwierane są butelki Beajoulais Nouveau i rozpoczyna się „degustacja”. We Francji święto Beajoulais Nouveau stało się dzięki tej świeckiej, chociaż już nie takiej nowej, bo liczącej co najmniej 50 lat tradycji, bardzo popularne i ta moda rozprzestrzeniła się na wiele często odległych od Francji krajów. O ile mi wiadomo, taka np. Japonia, korzystając z lotniczego frachtu, kupuje około 50 tysięcy butelek tego wina i – podobnie jak we Francji – otwierane są one dokładnie o tej samej godzinie, przed którą wszyscy wpadają w trans radosnego oczekiwania. Z tego pewnie powodu Beajoulais Nouveau wydaje się pijącym lepsze, niż jest naprawdę – ale pieniądze ze sprzedaży są już jak najbardziej prawdziwe. Co więcej – są ludzie, którzy, wierząc w niezdementowane informacje prasowe, uważają to wino za wyjątkowy rarytas, a te opinie są skrzętnie odnotowywane przez celebrujących święto, więc coraz więcej ludzi się na nie snobuje. Można zatem powiedzieć, że mamy tu do czynienia z gospodarczym sukcesem na skalę światową, a jego podstawą jest umiejętna propaganda. Bo nie sztuka sprzedać coś dobrego, natomiast w przypadku towaru wątpliwej jakości trzeba się nieźle nagimnastykować – i to jest sztuka.
Oczywiście nie byłoby to możliwe bez mediów – tych samych, które teraz namawiają obywateli, którzy posłuchali rządu i zaszczepili się najpierw jedną dawką, potem drugą, teraz sposobią się do trzeciej – a już słychać, że na trzeciej się nie skończy, bo na swoją kolej czeka czwarta, po której pewnie przyjdzie piąta i następne. Oczywiście wszystkie są niebywale skuteczne, a w każdym razie wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, nieustannie nas w tym upewniają. W takiej sytuacji nic nie szkodzi zauważyć, że koszt produkcji jednej fiolki szczepionki Pfizer, wliczając w to samą fiolkę, korek i etykietę, nie przekracza 50 centów, podczas gdy kupujące szczepionkę rządy płacą za każdą co najmniej 10 razy więcej. To też niewątpliwy sukces komercyjny na skalę światową, chociaż o podłożu nieco innym niż sukces Beajoulais Nouveau. O ile w przypadku wina przedsiębiorczy i pomysłowi entreprenerzy postawili na snobizm, który też jest bardzo silną motywacją, o czym możemy przekonać się patrząc na tzw. młodych, wykształconych, z wielkich miast, o tyle w przypadku szczepionki entreprenerzy odwołali się do instynktu samozachowawczego, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Jakże w tej sytuacji odmówić trafności spostrzeżeniu Stanisława Lema o prawdziwie wielkim przemyśle?
Stanisław Michalkiewicz