Pisząc o tym 1 kwietnia br. TUTAJ, byliśmy przekonani, że złowrogi cień banknotu, jaki mógł utrwalić się w świadomości zarówno sprzedawców, jak i klientów, to nie tylko efekt pomyłki WHO w tej sprawie i nie pokłosie żartu prima aprilisowego. Szczególna „toksyczność” papierowego pieniądza byłaby na rękę tym, którzy chcą wszelkimi możliwymi sposobami wyeliminować z obrotu pieniądz, czyli cash.
Od marca trwa nasilona kampania przemysłu płatności bezgotówkowych, a ściślej mówiąc, części instytucji finansowych, by wmówić Polakom, że płacenie banknotami i monetami jest bardzo niedobre. Wręcz jest szczególnie niebezpieczne, a w domyśle – prowadzi do śmierci. Tak właśnie działa „biznes strachu”. Zdezorientowanym i przestraszonym ludziom łatwiej jest uwierzyć w każdy fake news, w każde wyolbrzymienie i każdą demonizację.
W przeciwieństwie do tej grupy, tych ośrodków, które chciałyby, by Polska była najpierw bezgotówkowa, a dopiero potem racjonalna, nie serwujemy gotowych odpowiedzi. Nie przemawiamy ex catedra, nie tropimy, nie stygmatyzujemy. Najogólniej jednak mówiąc, ludzi straszących gotówką zarażoną koronawirusem można w tym momencie śmiało zaliczyć do pracowników segmentu „biznesu strachu”.
Bezgotówkowcy dostali wiatr w żagle w momencie, gdy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), sama jeszcze nie mając dobrze rozpoznanego tematu, sugerowała, że na papierze, czy materiałach papieropodobnych, wirus osiada i może utrzymywać się nawet do kilku dni. Potem się z tego wycofała. Dlaczego? Bo im większa wiedza poparta doświadczeniem, badaniami, tym bardziej zbliżamy się do prawdy. Ta uniwersalna zasada wywodząca się z tych najlepszych tradycji Oświecenia działa i w tym przypadku.
Kiedy jednak spanikowana cześć sprzedawców sklepowych zaczęła nalepiać na drzwiach kartki „Gotówki nie przyjmujemy”, a Ministerstwo Finansów – ku zaskoczeniu – oświadczyło, że ta hucpa jest zgodna z prawem, zaooponował sam Narodowy Bank Polski. Wyraźnie wskazując, że „bilety Narodowego Banku Polskiego są prawnym środkiem płatniczym w Polsce” i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Bo czym innym jest „rekomendowanie” płacenia przez sklep kartami w okresie epidemii, a już zupełnie czym innym – pozbawianie klientów możliwości zapłacenia gotówką.
Narrację strachu bezgotówkowców uciął właśnie Główny Inspektor Sanitarny. „Kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa na zakupach ma higiena rąk, a nie sposób płatności” – taką opinię wydał teraz GIS. Także w opublikowanych informacjach na temat znoszenia kolejnych ograniczeń, m.in. w salonach kosmetycznych, gastronomii i salonach fryzjerskich, przygotowanych przez Ministerstwo Rozwoju i GIS, nie ma już rekomendacji dotyczących płatności. Jedynie w opisie organizacji pracy recepcji w salonach fryzjerskich pojawia się sugestia, aby prosić klientów o płacenie w sposób bezkontaktowy, co w przypadku gotówki oznacza np. umieszczenie pieniędzy na tacy lub ladzie. W wytycznych pojawiają się natomiast duże ograniczenia w możliwości korzystania z telefonów.
Żeby się przekonać, jak bardzo Polacy przestraszyli się „śmiercionośnej” gotówki, wystarczy sprawdzić w odpowiednich źródłach, ile miliardów złotych „cashu” wypłaciliśmy w ciągu ostatnich 3 miesięcy z różnych kont. Szczególnie w niepewnych czasach trzeba mieć przynajmniej część pieniędzy w cashu, pod ręką. Tak było kiedyś, tak jest i dziś, tak też pewnie będzie i w przyszłości.
Zastępczyni głównego inspektora sanitarnego przypomina tylko, że nic nie jest w stanie podważyć faktu, iż „gotówka – w przeciwieństwie do kart płatniczych – krąży z rąk do rąk, co samo w sobie zwiększa ryzyko transmisji drobnoustrojów”. Nawet nie próbujemy tego podważać.
Myjmy ręce!