Broniarz nazwał apel ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego „niemądrym” i „aroganckim”. Szef ZNP wspomniał także o prestiżu zawodu nauczyciela. Trudno nie zgodzić się, że praca nauczycieli jest potrzebna i niezwykle pożyteczna. Trudno zaprzeczyć, jakoby praca nie wiązała się ze społecznym poważaniem. Nietaktem byłoby stwierdzenie, że nauczyciele nie zasługują na szacunek. Nietaktem jest jednak także sytuowanie nauczycieli wyżej od przedstawicieli innych zawodów – w tym przypadku rolników, dzięki którym między innymi właśnie nauczyciele, na czele z panem Broniarzem, mają – mówiąc kolokwialnie – co jeść.
Propozycja ministra ma sens, gdy pod uwagę weźmiemy potężne niedobory pracowników, z którymi borykają się polskie gospodarstwa rolne. Kłopoty dotyczą już nie tylko sektora produkcji owoców miękkich i – szerzej – sektora sadowniczego, ale także innych gałęzi produkcji rolnej. Pandemia koronawirusa, trudności z przekraczaniem granic, konieczność odbycia kwarantanny po jej przekroczeniu, obligatoryjne testy na obecność wirusa – to tylko niektóre z elementów definiujących trudności w zatrudnieniu cudzoziemców w gospodarstwach. Cudzoziemców, ponieważ to właśnie oni wykonują większość prac polowych w szczycie sezonu. W grupie tej przodują Ukraińcy, którzy z uwagi na bliskość geograficzną i kulturową, chętnie korzystali w ostatnich latach z możliwości zatrudnienia się u polskich rolników – choćby sezonowo. Dziś jednak zarówno Ukraińcy jak i Azjaci, Białorusini czy przedstawiciele innych krajów mają problem z samym tylko dostaniem się do Polski.
Co zatem uwłaczającego dla nauczycieli w możliwości zatrudnienia się w sektorze, który w obecnej sytuacji – ale także przed i po niej – jest sektorem kluczowym w kontekście bezpieczeństwa narodowego? Kraje, które nie są samowystarczalne w kwestiach rolniczych, cierpią dziś z powodu potężnych strat związanych z koniecznością pokonywania trudnych barier importowych. Polska nie ma tego problemu dopóty, dopóki w gospodarstwach obecni będą pracownicy gotowi do wykonywania swoich zadań. Szkoda, że pan Broniarz nie widzi problemu w podobnych pomysłach, które na zachodzie Europy przybrały formę nie tylko planu, ale aktywnego działania
Kwestia hiszpańska
Hiszpania jest jednym z najbardziej dotkniętych pandemią krajów Europy. Jest to także jeden z europejskich liderów w produkcji artykułów rolno-spożywczych. Trudna sytuacja przełożyła się tam na potężne niedobory pracowników na tamtejszych plantacjach i w hiszpańskich sadach. Rząd Hiszpanii poszedł jednak po rozum do głowy i przygotował pakiet preferencyjnych rozwiązań dla tych wszystkich, którzy chcieliby podjąć się pracy w rolnictwie. Tak też zachęcono do pracy bezrobotnych wielu profesji, którzy, pomagając w gospodarstwach, nie utracili prawa do zasiłku. Podobnie było z imigrantami ekonomicznymi, którzy, otrzymując swoje zapomogi, także mogli podjąć pracę w rolnictwie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której rząd w Polsce otwarcie postuluje zatrudnienie np. muzułmańskich imigrantów w rodzimych gospodarstwach. Zapewne wiązałoby się to z larum podniesionym przez grupy lewicowych i centrolewicowych polityków. W Hiszpanii jednak pomogło to częściowo załagodzić problem pracowników w gospodarstwach rolnych.
Może pójdziemy o krok dalej?
Przykład Hiszpanii pokazuje, że podobne działania przynoszą oczekiwane efekty. Także w Polsce bezrobotni – w tym nauczyciele – jeśli tylko wyrażą taką chęć, mogliby pomóc rolnikom, a przy okazji zarobić. Może jednak warto pójść o krok dalej? Dlaczego na przykład nie rozważamy masowego udziału więźniów w pracach polowych? Mogłoby to wymiernie pomóc polskim gospodarzom.
W każdym razie w pracy na roli nie ma niczego uwłaczającego. Jest wręcz przeciwnie. Rolnicy to pożyteczna grupa zawodowa, która powinna domagać się szacunku, na który bezsprzecznie zasługuje – szacunku także ze strony szefa Związku Nauczycielstwa Polskiego.
*autor jest Dyrektorem Instytutu Gospodarki Rolnej