„Niezliczone kraje zwracają się ku wolnemu rynkowi i wolności słowa. Zrywają z przestarzałymi ideologiami” – głosił w przemówieniu do narodu na początku 1989 r. Ronald Reagan. Amerykański prezydent miał na myśli również Polskę, która powoli wydostawała się z siermiężnego komunizmu i wkraczała na drogę wolności gospodarczej (tzw. ustawa Wilczka zaczęła obowiązywać 1 stycznia 1989 r.), a także wolności politycznych i osobistych. To właśnie wtedy, w pierwszej połowie lat 90., w Polsce mieliśmy największy zakres wolności. Jak mówi redaktor Stanisław Michalkiewicz, był to etap pieriedyszki, czyli złagodzenie na krótki czas terroru, jakiemu poddawani są ludzie. Decydenci byli skołowani, po upadku komunizmu nie wiadomo było, co dalej będzie, jak zostanie wszystko ułożone, więc na wszelki wypadek niczego nie zabraniano. Niemal wszystko było wolno. Pojawiła się niemal pełna swoboda gospodarowania, wolności polityczne i niczym nieograniczona wolność słowa.
Unia niszczy wolność gospodarczą
Niestety w kolejnych latach mieliśmy do czynienia z powolną i stopniową, ale konsekwentną erozją tych wszystkich wolności. Ustawa Wilczka najpierw została rozwodniona, a następnie zlikwidowana. W prawie handlowym zaroiło się od regulacji. Polska najpierw musiała przystosowywać swoje przepisy do unijnych, a następnie (od maja 2004 r.) wdrażać bez dyskusji wszystkie unijne regulacje, z których większość jest niczym innym jak ograniczaniem tych wszystkich swobód. Do tego doszedł terror politycznej poprawności, który u nas jak na razie i tak jest słabszy niż na Zachodzie.
Jak ta rzekomo wolnorynkowa Unia Europejska niszczy naszą wolność gospodarczą? Bruksela robi to rękami polskich polityków. Jeszcze zanim Polska dołączyła do bloku, w trakcie przygotowań musiała wdrożyć do swojego systemu prawnego unijne przepisy. Jednym z nich było radykalne podniesienie akcyzy od paliw. Celem tego procesu było to, by gospodarki ośmiu krajów Europy Środkowo-Wschodniej stały się mniej konkurencyjne wobec unijnych krajów Europy Zachodniej. Już po wejściu do Unii Polska musiała wdrażać wszystkie unijne regulacje, w tym politykę energetyczno-klimatyczną, której celem jest całkowita destrukcja całych gałęzi przemysłu, jak górnictwo węgla, energetyka, hutnictwo czy produkcja aluminium. Podobnie efektem Wspólnej Polityki Rolnej jest ograniczanie roli rolnictwa, a polityki rybołówstwa – destrukcja tego sektora. Dokładnie to się właśnie dzieje. Tak jak rezultatem wdrażania regulacji dotyczących recyklingu czy przepisów dotyczących postępowania z odpadami jest finansowe uderzenie w firmy i gospodarstwa domowe.
To wszystko eurokratom nadal za mało, ponieważ mimo tych ograniczeń polskie firmy i tak dawały sobie radę i przejmowały rynki krajów Europy Zachodniej. Dlatego w transporcie Unia Europejska wprowadziła pakiet mobilności, który posłusznie wdrożyły polskie władze (ten rzekomo antyunijny PiS!). W efekcie znaczna część polskich (i środkowoeuropejskich) firm transportowych będzie zmuszona do wycofania się z zachodnioeuropejskiego rynku, na którym i tak wcześniej firmy te były szczute i nieuczciwie traktowane. Tak ręcznym sterowaniem likwiduje się konkurencję na rzekomo wolnym i wspólnym rynku unijnym.
Kolejnym uderzeniem, tym razem m.in. w polskie firmy meblarskie, budownictwo i przemysł papierniczy, jest unijna Strategia na rzecz Bioróżnorodności 2030 i Strategia Leśna UE 2030. Z ekspertyzy Instytutu Badawczego Leśnictwa, przygotowanej na zlecenie Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, wynika, że w efekcie realizacji tych strategii pozyskanie drewna w okresie 2020–2029 będzie o 38–62 proc. mniejsze niż w sytuacji braku konieczności powiększania powierzchni ściśle chronionej.
Następnym całkowitym zaprzeczeniem nie tylko wolności gospodarczej, ale i wolności osobistej Europejczyków jest skrajnie drastyczny planowany zakaz sprzedaży samochodów spalinowych. Unijny urzędnik z jednej strony zakaże koncernom motoryzacyjnym produkcji i sprzedaży takich pojazdów, a w efekcie z drugiej strony ludzie nie będą mogli ich kupować. Widać, że to nie rynek, nie prawo podaży i popytu, nie wybór klientów decyduje, co ma być produkowane i w jakiej cenie sprzedawane, ale są to arbitralne decyzje polityczno-urzędnicze. Centralne sterowanie całym kontynentem w pełnej krasie. Polscy politycy, którzy do tego dopuścili i realizowali unijną politykę, powinni być sądzeni za zdradę stanu i za działania wbrew polskiej racji stanu.
A w skali świata są plany, by – zupełnie jak za bolszewika – odejść od własności prywatnej. Zamiast tej podstawy wolności i rozwoju gospodarki ludzie mają mieć dostęp do różnych dóbr i usług na zasadzie ich pożyczenia do używania. Właścicielami mają być wyłącznie państwo oraz – i tu nowość – korporacje międzynarodowe, które de facto też nie mają realnego właściciela. Ileż musi się zmienić, żeby wszystko wróciło do stanu wcześniejszego!
Nie ma ucieczki
Stanisław Michalkiewicz ostrzega, że etap pieriedyszki dobiegł końca i teraz wkraczamy w okres surowości. Mamy do czynienia z rewolucją komunistyczną w pełnym natarciu. Różni się ona tym od rewolucji bolszewickiej, że wtedy ludzie zdawali sobie sprawę, z czym mają do czynienia i choć byli tłamszeni, to jednak myśleli po swojemu. Teraz – kiedy mózgi zostały wyprane masowym duraczeniem – ludzie naiwnie myślą, że globalne ocieplenie jest naprawdę rezultatem działania człowieka, a lockdowny i postępujący zamordyzm w rzekomej walce przeciwko tzw. pandemii są dla ich dobra. A to tylko rzeczywistość podstawiona. Na dodatek państwa opiekuńcze, które od dawna są za bardzo rozbudowane, teraz wzięły sobie na utrzymanie chciwe koncerny farmaceutyczne w postaci zakupów „szczepionek”. Nie jest to tanie nie tyle dla tych państw, bo nie mają one własnych pieniędzy, ile dla podatników obecnych i przyszłych, którzy będą spłacać zaciągnięte teraz na ten cel długi.
Równocześnie u rządzących pojawiają się coraz bardziej absurdalne i niedorzeczne pomysły, które są zaprzeczeniem wolności i wolnego wyboru. Politycy demolują normalnym ludziom życie. Prowadzenie działalności gospodarczej w wielu dziedzinach zakazano z dnia na dzień lub mocno ograniczono. Zakazano chodzenia do lasu czy przemieszczania się pomiędzy województwami jak w stanie wojennym. Polacy są szczuci przeciwko sobie: zaszczepieni przeciwko niezaszczepionym i noszący maseczki przeciwko nienoszącym maseczek. Policja zamiast szukać zbrodniarzy i bandytów, woli karać mandatami osoby wychodzące z centrum handlowego bez maseczki i szuka takich ludzi na monitoringu. Jak zauważa wydawca Paweł Toboła, ponad milion, w zdecydowanej większości całkowicie zdrowych Polaków, znalazło się w areszcie domowym na podstawie łapanki sanepidu i wyroku w postaci wiadomości sms. Całkowicie kuriozalny jest projekt ustawy, który nie tylko kilkukrotnie podnosi wysokość mandatów za brak maseczki do 2 tys. zł, a grzywny do 6 tys. zł, ale wprowadza przepisy, które umożliwią pracodawcy regularne testowanie pracowników na COVID-19, a osoba, która się nie przetestuje, będzie mogła zostać uznana za winną… zakażenia współpracownika. To ma dać podstawę do ubiegania się o odszkodowanie w wysokości pięciokrotnego minimalnego wynagrodzenia!
W Polsce chyba jeszcze nie, ale na Zachodzie nawet klasyczne lektury już są wydawane zgodnie z reżimem poprawności politycznej. Niektóre fragmenty książek są usuwane, inne – przeredagowywane. Również w imię politycznej poprawności cenzura działa pełną parą w mediach społecznościowych, jak Facebook czy w portalach takich jak YouTube. Nie można już na Murzyna powiedzieć Murzyn, a na zboczeńca – zboczeniec. O pedofilii w Kościele katolickim można opowiadać, ale wśród homoseksualistów – nie. Mało tego, nie tylko na temat koronawirusowej pandemii usuwane są opinie inne niż prawomyślne, czyli niż te uznane za jedynie słuszne. Co więcej, trudno mówić o wolności debaty politycznej w internecie, kiedy chamsko promowane jest lewactwo, a konta facebookowe prezydenta USA Donalda Trumpa, prezesa Janusza Korwin-Mikkego, a nawet całej Konfederacji zostały usunięte bez jakiegokolwiek wytłumaczenia. Tak wygląda nowa wolność, czyli coraz większy zamordyzm.
Kiedy wybuchła wojna w 1939 r., aby nie zostać wywiezionym na roboty do Niemiec, mój 17-letni wówczas dziadek wraz z trzema kolegami z Amatorskiego Towarzystwa Sportowego pojechali pociągiem w Bieszczady. Ich celem była ucieczka przez zieloną granicę na Węgry, a następnie na Zachód. Plan udało się zrealizować, ale zostali zatrzymani przez węgierską straż graniczną. Ostatecznie zbiegli i dotarli do wolnej jeszcze wtedy od Hitlera Francji. Po napaści Niemiec na Francję uciekli do polskiego wojska w Wielkiej Brytanii. Wielu Polakom udawało się zbiec nawet z zsyłki na Syberię. Z kolei spod totalitarnego reżimu Polski Ludowej ludzie uciekali we wszystkich kierunkach: do Szwecji, na zachód Europy, do USA, Kanady czy RPA, a nawet Australii.
Teraz nie ma dokąd uciekać, a państwa uważane dotychczas za oazę wolności, jak właśnie Australia czy Kanada, stały się przodownikami zamordyzmu. Sanitarny zamordyzm obowiązuje w większości krajów świata. Łamane są zapisy konstytucyjne, swoboda prowadzenia działalności gospodarczej i fundamentalne prawa człowieka. Jak w stanie wojennym. Ale co gorsze, nikogo to już nie dziwi i nie obchodzi. Mało kto się buntuje. Choć trzeba przyznać, że erozja praw człowieka na zachodzie Europy nie nastąpiła nagle. Na przykład w Wielkiej Brytanii już od szeregu lat funkcjonuje terroryzm politycznej poprawności. Nie można wyrażać własnej opinii, a próby głoszenia poglądów sprzecznych z oficjalnymi kończą się sankcjami, czego doświadczyli także Polacy. Redaktor Rafał Ziemkiewicz za poglądy nie został wpuszczony do Wielkiej Brytanii, a politycy Konfederacji, a także redaktor Stanisław Michalkiewicz mieli, problemy z wynajęciem sali na spotkania z publicznością. Podobne sytuacje zresztą zaczynają mieć miejsce również w Polsce. Czy już nie będzie powrotu do początku lat 90.?
Tomasz Cukiernik