W Europie rozpoczęła się piąta fala nie tylko zakażeń SARS-CoV2, ale także restrykcji. W tym czasie strategia polskiego rządu wydaje się raczej kunktatorska, co spotkało się z krytyką ze strony mediów oraz ekspertów zajmujących się zdrowiem publicznym.
To prawda, że liczba zgonów w Polsce znowu gwałtownie wzrosła. Przekonują mnie oczywiście argumenty, że ma to związek z niskim poziomem zaszczepienia, zwłaszcza w tzw. grupach ryzyka. Niemniej, wiele osób dzieli się w mediach społecznościowych następującym wrażeniem: przynajmniej część z tych państw, które chciano naśladować w Polsce, zrobiła dokładnie to, czego wymaga się teraz od polskich władz, a mimo wszystko nie pozwoliło to uniknąć kolejnych zakażeń i ograniczeń.
Jednym ze znanych błędów poznawczych jest bowiem tak zwany „action bias”, co oznacza, że mamy tendencję do preferowania działania nad niedziałaniem. Najlepszym przykładem tego zjawiska był słynny post Roberta Biedronia:
Chodziło o oczywiste odniesienie do rozwiązań wdrożonych w Austrii, która w połowie listopada postanowiła po prostu ograniczyć mobilność i dostęp do miejsc publicznych, ale wyłącznie osobom niezaszczepionym przeciwko COVID-19. Rzecz w tym, że rozwiązanie to okazało się najwyraźniej mało skuteczne. Liczba przypadków zakażeń od dnia wdrożenia lockdownu dla niezaszczepionych nadal gwałtownie przyrasta.
Wprawdzie przełożyło się to na zwiększenie poziomu wyszczepialności do około 1 proc. w okresie tygodniowym, ale czy wzrost ten można uznać za radykalny, wystarczający dla zahamowania epidemii i uzasadniający podzielenie społeczeństwa na dwie kasty?
Poza tym, jak w słynnym argumencie z równią pochyłą – tylko tydzień zajęło austriackim władzom, zanim kolejne regiony postanowiły objąć restrykcjami wszystkich – zaszczepionych i niezaszczepionych – a następnie ogłosić, że na początku przyszłego roku wdrożony zostanie jeszcze dalej idący obowiązek szczepień.
Co prawda do lutego 2022 roku może już być po aktualnej fali epidemii, ale rząd przynajmniej będzie mógł powiedzieć, że „próbował coś z tym zrobić”. Na marginesie – sytuacja sąsiednich Niemiec coraz bardziej zaczyna przypominać tę austriacką.
Zakażenia i restrykcje dotknęły nie tylko Europę Wschodnią i Centralną, ale także kraje Europy Zachodniej. Wydawało się, że zrobiono tam wszystko jak w podręczniku do nowoczesnej epidemiologii. W Holandii, jeszcze przed falą aktualnych zakażeń, wdrożono na poziomie krajowym certyfikaty covidowe („CoronaCheck”), natomiast poziom wyszczepienia populacji przekraczał 70 proc. Od początku października zakażenia wystrzeliły jednak z poziomu średniej siedmiodniowej ok. 1600 do ok. 21 000.
Podobna sytuacja jest w sąsiedniej Belgii. Oba kraje dotknęły za to serie agresywnych protestów przeciwko ponownie wdrażanym, istotnym ograniczeniom swobód obywatelskich.
Jeżeli czegoś udaje się nam w Polsce uniknąć, to przynajmniej takich skutków społecznych kryzysu.
Jestem ostatnim człowiekiem, który chciałby publicznie kwestionować skuteczność szczepień w zapobieganiu ciężkim przypadkom i zgonom z powodu COVID-19. Zachęcałbym wszystkich, aby ponownie przemyśleli swoją decyzję, jeśli jeszcze się nie zaszczepili. Bardziej skomplikowana jest najwyraźniej sytuacja polityczna z tym związana i poszukiwanie odpowiedniego systemu zachęt lub kar. To samo dotyczy zapobiegania samym zakażeniom i nadal wysokiej presji na służbę zdrowia, co według specjalistów może mieć związek z upowszechnieniem się tzw. wariantu Delta.
Mimo wszystko, jeszcze przed pandemią, nieco zabawne wydawały się w debacie publicznej argumenty w rodzaju „bo na Zachodzie już to mają”. Być może wynikają one z kompleksu niższości. Nie zaś z przemyślenia istoty sprawy, przedstawienia dowodów za tym, że określone rozwiązania są optymalne, zadziałają i nie przyniosą drastycznych skutków ubocznych.
Czy naprawdę choćby proponowane przez Roberta Biedronia zamknięcie w domach osób niezaszczepionych jako forma kary, ostracyzmu i sposób na uspokojenie własnych sumień pomogłoby nam rozwiązać aktualny etap kryzysu?