Z zainteresowaniem przeczytałem w „Kulturze Liberalnej” tekst „Po co Polsce nowa partia liberalna?”, autorstwa Pawła Zerki. Jego główna teza wynika już z tzw. leadu, gdzie autor stwierdza, że „w czasach pandemii ideę wolności zawłaszczyła skrajna prawica i radykałowie. Trzeba umieć pokazać, że ich definicja wolności jest opaczna i fragmentaryczna.”.
W mojej ocenie założenie to jest jednak równie uproszczone, jak pretensja wobec prawicy, że w niewłaściwy sposób rozumie wolność. Przede wszystkim autor zarzuca europejskim partiom prawicowym i libertariańskim, że populistycznie wykorzystują pandemię do promowania radykalnego rozumienia wolności osobistej. To prawda, że różne idee przemielone przez tryby polityki partyjnej ulegają trywializacji. Stąd na przykład realny problem związany z tym, że część środowiska medycznego najwyraźniej chce zrezygnować z rzeczowej i otwartej rozmowy o negatywnych skutkach lockdownu czy szczepionki (zastrzeżmy, że w tym ostatnim przypadku bardzo rzadkich), bo kończy się to promowaniem konspiracyjnych tez o niezliczonych zgonach sportowców i młodych ludzi.
Nie zwraca się jednak uwagi na to, że także idea solidarności i bezpieczeństwa może zostać wypaczona i użyta do zdobycia poparcia niskim kosztem. Kto nie wierzy, niech przypomni sobie historię ruchu robotniczego, która została zawłaszczona przez dyktatury komunistyczne. Przykładowo, eksperci i politycy kojarzeni z lewicą mogli zyskiwać popularność na przedstawianiu społeczeństwu nierealistycznych założeń, że wirusa da się całkowicie eradykować albo na promowaniu uproszczonego przekonania, że zdrowie publiczne to niemal jedyna wartość życia społecznego. Iluż to obserwujących przybyło w czasie pandemii epidemiologom, wirusologom i lekarzom, o których nikt wcześniej nie słyszał, a którzy uważali, że „najważniejsze jest bezpieczeństwo”? Dotychczas to konserwatyści próbowali zdobywać głosy na tzw. populizmie penalnym, czyli wyzyskaniu poczucia zagrożenia obywateli i ich rodzin przestępczością. Kończyło się to ciągłym poszerzaniem uprawnień służb policyjnych, instrumentalnym wykorzystaniem prawa karnego poprzez podnoszenie wysokości kar, czy stygmatyzacją niektórych grup społecznych (np. mniejszości narodowych). Tak jak kiedyś z amerykańskich osiedli uciekały białe, zamożne rodziny tylko dlatego, że wprowadził się tam ktoś o innym kolorze skóry, tak teraz możemy mieć do czynienia ze stygmatyzacją osób, które „nie traktują wirusa dostatecznie poważnie”. Podobnie jak konserwatyści domagali się kiedyś kary śmierci za pospolite przestępstwa, tak teraz niektórzy żądają drakońskich kar za takie zachowania, jak… zbyt bliskie stanie obok innej osoby na ulicy. Niewielu dostrzega realne ryzyko wyzyskania poczucia zagrożenia pogarszającą się sytuacją sanitarną w celach populistycznych i instrumentalnych. A kończy się to takimi problemami, jak na przykład trudność w namówieniu choćby związków zawodowych nauczycieli do powrotu do nauki stacjonarnej, co ostatecznie jest przecież niezbędne.
Poza tym partie populistyczne i wolnościowe spełniają jedną rolę, która szczególnie irytuje bardziej centrystycznie nastawionych liberałów. Z uwagi na to, że libertarianie często nie przejmują się poprawnością polityczną i zadają po prostu niewygodne pytania o to, czy druga strona naprawdę wierzy w to, co deklaruje. Skoro promuje autonomię cielesną i prywatność kobiety, a zatem nie chce, żeby państwo wtrącało się w jej sprawy zdrowotne, to dlaczego blankietowo odmawia się podobnego prawa tym, którzy nie chcą się poddać niechcianemu zabiegowi medycznemu? Jako że urosło pewne zamieszanie wokół „rejestru ciąż”, to dlaczego w porządku miałyby być coraz częściej otaczające mieszkańców Europy kody QR i aplikacje śledzące? Przechodząc dalej, jeśli wszelkie zgromadzenia w czasie epidemii były ryzykowne i nierzadko nielegalne, to z jakiego powodu z pobłażaniem patrzono na te, odbywające się w sprawie aborcji, ruchu antyrasistowskiego, czy konfliktu Polski z UE? Z jakiej racji właściwie zabronione miałoby być głoszenie poglądów, zgodnie z którymi pandemia powinna była być mitygowana w sposób możliwie woluntarystyczny i niezakłócający normalnego funkcjonowania społeczeństwa, skoro na takie priorytety wskazywały liczne plany pandemiczne, odnoszące się do ryzyka wybuchu epidemii grypy w Europie? Jak skonfrontować ideę otwartości i swobody ekspresji oraz niechęć do wielkich korporacji z nieco bezkrytycznym stosunkiem do tzw. Big Techu, który decyduje o tym, co możemy czytać i myśleć? W jaki sposób rozumieć to, że progresywiści i lewica przed 2020 rokiem powszechną edukację publiczną stawiały za swój czołowy postulat, a w okresie pandemii otwarte szkoły nagle stały się „prawicową teorią spiskową” albo „szalonym eksperymentem Szwedów”? I na koniec, po co nam właściwie liberalna demokracja, referenda i podejmowanie decyzji zgodnie z wolą większości społeczeństwa, gdy ostatecznie okazuje się, że wszystkie dziedziny życia – od gospodarki, przez prawo i członkostwo w Unii Europejskiej aż po zdrowie publiczne – są tak wyspecjalizowane, że możemy właściwie się słuchać tylko wąskiego grona ekspertów i zamilknąć?
Paweł Zerka zresztą zauważa to, że mainstream musi się skonfrontować z podobnymi argumentami. W swoim tekście pisze przecież: „Niektóre rządy mogą zechcieć wykorzystać kontekst pandemii do tego, aby na stałe zwiększyć kontrolę państwa nad obywatelami (na przykład poprzez nowe narzędzia inwigilacji)”, co było główną troską bardziej libertariańsko nastawionych krytyków. Autor słusznie podkreśla także, że tych, z którymi się nie zgadzamy, nie można po prostu wypchnąć poza margines życia publicznego i wyśmiać jako teoretyków spiskowych. Często te same organizacje, które zabiegają na przykład o głos i podmiotowe traktowanie przestępców, więźniów i w ogóle ludzi wykluczonych przez błędne decyzje życiowe, nagle najchętniej obsmarowałyby wyzwiskami i wykluczyły ze społeczeństwa takie osoby, które z różnych powodów się nie zaszczepiły (i to przeciwko jednej chorobie zakaźnej).
Dodałbym ostatecznie, że tym wszystkim, którzy się od nas różnią, nie można zabronić myśleć i mówić tego, co naprawdę myślą. Nawet jeśli ryzykujemy, że w ten sposób w dyskursie publicznym pojawią się idee niebezpieczne i propaganda. Inaczej skończy się to takimi absurdami jak to, że w mediach społecznościowych można nadal legalnie obserwować profile chuligańskie, gdzie udostępnia się i swobodnie komentuje filmiki ze scenami z brutalnych ustawek, a w tym czasie profil prawicowej partii został zlikwidowany podobno m.in. za udostępnienie fragmentu wywiadu ze znanym internistą i alergologiem.