Phillip Blond jest jednym z najbardziej wpływowych brytyjskich myślicieli. Był doradcą Davida Camerona w 2010 r. i zanim zdystansował się od byłego premiera, w swoim eseju zatytułowanym „Czerwona torys” wysunął teorię konserwatyzmu, który jest oparty na tradycjonalizmie, a jednocześnie jest popularny wśród mas i jest prospołeczny. W sferze kulturalnej jest bliski ideologii prawicowej, ale dąży do emancypacji, natomiast w sferze ekonomicznej cechuje go liberalizm.
Kryzys wywołany koronawirusem powinien, jego zdaniem, przyspieszyć rozkład „międzynarodowego liberalnego porządku” i przyspieszyć powrót idei narodowościowej. Phillip Blond postrzega ten kryzys zdrowotny jako katalizator szerszej przebudowy porządku politycznego, która zapoczątkowana została już z Brexitem. Były doradca Camerona analizuje brytyjską strategię walki z wirusem oraz jej konsekwencje dla Unii Europejskiej.
Wielu francuskich obserwatorów ocenia, że kryzys wywołany koronawirusem wyznacza początek nowej ery. Podziela pan ten punkt widzenia?
Nie jestem pewien, czy ten kryzys doprowadzi do prawdziwej zmiany. Analizując historię, zauważamy, że wielkie pandemie często miały niewielki wpływ na losy świata. Dżuma ateńska z 430 p.n.e. nie zakończyła wojny między Atenami i Spartą. Podobnie hiszpańska grypa z 1918 r. nie podważyła kapitalistycznego paradygmatu ani dominującej w tamtym okresie równowagi społecznej. Pandemie, które naprawdę zmieniły bieg historii, to te, które cechowała wyjątkowo wysoka śmiertelność. Czarna dżuma, która wyeliminowała według szacunków od jednej trzeciej do połowy populacji europejskiej, znacznie zmniejszyła wielkość europejskiej siły roboczej, co przyczyniło się do zwiększenia wynagrodzenia pracowników i przyspieszyło koniec systemu pańszczyźnianego oraz zmianę w podejściu do własności ziemskiej.
Podobnie choroby dziesiątkujące ludzi, jakie przybysze z Zachodniej Europy przywieźli ze sobą do Ameryki Łacińskiej w epoce nowożytnej, przyczyniły się do kolonizacji tamtego regionu przez Hiszpanów i przyśpieszyły koniec wielu cywilizacji miejscowych Indian.
Ta pandemia potwierdza istniejący status quo i radykalizuje już zainicjowane procesy. Michel Houellebecq prawdopodobnie nie myli się, gdy mówi, że świat jutra będzie taki sam jak dzisiaj „tylko trochę gorszy”. Było praktycznie nieuchronne, że proces zanikania relacji międzyludzkich będzie przybierał na sile. Rewolucje mają miejsce wtedy, gdy klasy średnie stają w obliczu bardzo dużej niepewności i bardzo silnej frustracji, co wymaga silnego masowego wsparcia z góry, a więc ze strony państwa. Całkiem możliwe, że model państwa opiekuńczego jest teraz, w momencie wychodzenia z kryzysu, bardziej popularny niż kiedykolwiek wcześniej. Takiego modelu rządów najbardziej będą potrzebować najubożsi, również klasa średnia, oraz wiele firm, które walczą z groźbą bankructwa. Czas trwania tego kryzysu jest bardzo trudny do określenia. Podobnie trudno określić, jakie będą działania poszczególnych krajów, aby uporać się z tragicznymi skutkami, jakie będzie miał ten kryzys na ekonomię. Nasz sposób życia może ulec zmianie, podobnie nasz stosunek do systemu kapitalistycznego, do środowiska naturalnego i do bardziej marginalnych zagadnień, takich jak ochrona zwierząt. Ale na chwilę obecną, wszystkie te możliwe zmiany są trudne do zdefiniowania.
Moim zdaniem priorytetem powinna być refleksja nad wiodącymi trendami, nad radykalizacją procesów społecznych, o których wspomniałem wcześniej, a które pandemia uwydatniła jeszcze bardziej.
W sferze politycznej najważniejsza zmiana będzie polegała na rozpadzie międzynarodowego liberalnego porządku i zastąpieniu go innym modelem rządów. Możemy zatem zastanawiać się, czy koronawirus wskrzesi liberalizm, czy też przyczyni się do całkowitego końca tej ideologii. Czy będziemy świadkami rozwoju świadomej postliberalnej wspólnoty myśli, czy też pozostaniemy bezsilni wobec odradzającego się agresywnego i etnocentrycznego nacjonalizmu? Podsumowując, przed nami jawią się trzy możliwe alternatywy: liberalizm, na nowo bardzo prężny, łagodnie wprowadzona forma postliberalizmu, czy też jeszcze skok w niespokojne nurty nacjonalizmu.
Koronawirus jest zatem według pana etapem w szerszym, nowym rozdaniu?
Dokładnie tak. Rozkład liberalizmu ma miejsce już od ponad pokolenia. Liberalizm kulturowy i liberalizm ekonomiczny działały wspólnie, atomizując społeczeństwo i niszcząc życie najuboższych, było więc rzeczą nieuniknioną, że któregoś dnia dojdzie do rebelii, w odpowiedzi na rosnącą niepewność ekonomiczną i kulturową mas. Wybór Donalda Trumpa na szefa Białego Domu, protesty „żółtych kamizelek”, a nawet Brexit, który został w tej rozmowie wymieniony, są tego przekonywującymi przykładami. Te głębokie fenomeny ekonomiczno-społeczne poprzedzają znacznie epidemię wirusa, ona jedynie obnażyła niedoskonałości systemu opartego na liberalnej globalizacji i postmodernistycznym indywidualizmie. Historia ludzkości jest pełna niewiadomych i trudno powiedzieć, jaka będzie wyglądała przyszłość.
Wracając do Brexitu, to rzeczywiście znaczący etap zmian. Wielka Brytania pozostaje nadal jednym z najlepiej prosperujących i najbardziej wpływowych państw na świecie. Główne kierunki polityki Wspólnoty, w szczególności te dotyczące migracji populacji, jak również jej mocno technokratyczny charakter, ostatecznie spotkały się z wrogością Brytyjczyków. Brytyjczycy chcieli powiedzieć „nie” kosmopolitycznej pogardzie oraz wyrównywaniu ich stylu życia. To potrzeba posiadania ochronnego modelu państwa, a nawet państwa protekcjonistycznego, była wiodącą potrzebą tych, którzy głosowali za Brexitem, a następnie poparli Partię Konserwatywną, która po raz pierwszy od stu lat odnotowała masowe poparcie niższych klas. Obecnie rząd Borisa Johnsona ma mocne poparcie w robotnikach i najuboższych Brytyjczykach, odwrotnie niż Partia Pracy skolonizowana przez ludzi z zamożniejszych warstw społecznych oraz tych o wartościach liberalnych (tych, dla których autonomia jest ważniejsza niż solidarność społeczna). Tak więc doświadczyliśmy bardzo dużego przetasowania politycznego dotychczasowego porządku politycznego – Brexit był epicentrum tej rewolucji.
Pan sam głosował przeciwko Brexitowi i był bardzo krytyczny w przeszłości wobec Borisa Johnsona. Czy oana punkt widzenia zmienił się od tamtej pory?
Głosowałem przeciwko Brexitowi, gdyż uważam, że Europa pozostaje latarnią cywilizacji zachodniej, jednym z najpiękniejszych klejnotów, jakie istniały w historii ludzkości. Wielka Brytania zawsze walczyła z wrogami Europy i Świata Zachodniego. Tak walcząc, wygrała wiele decydujących bitew, a cmentarze europejskie pełne są grobów brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli w obronie wspólnego chrześcijańskiego dziedzictwa, naszych wolności politycznych oraz europejskiego humanizmu. Biorąc pod uwagę, że mamy takie wspólne korzenie, oceniałem, że opuszczenie Unii Europejskiej oznaczałoby dezercję.
Unia Europejska nie do końca symbolizuje Europę. Dość często ucieleśnia ona wręcz coś przeciwnego. Unia Europejska stała się stopniowo pewnego rodzaju koszmarną enklawą, z terytorium której niewielka grupa decydentów z elit, niewybranych przez lud ani niereprezentujących ludu, prowadzi wojnę przeciwko wartościom, do których przywiązane są narody europejskie. Ta histeria naznaczona progresywizmem trwa do dziś, szczególnie w stosunku do Polaków i Węgrów. Współczesny liberalizm jest coraz bardziej wrogi idei wolnościowej i próbuje bezzwłocznie narzucać większości wartości wyznawane przez mniejszość, surowo karząc wszystkich, którzy odważą się rzucić wyzwanie jego fatalnemu przedsięwzięciu. Martwię się coraz bardziej o przyszłość w Europie autentycznego liberalizmu. Moim zdaniem eurofile, którzy podobno są do niego przywiązani, są jego najgorszymi obrońcami.
Nadal uważam, że w Europie może funkcjonować alternatywny i postliberalny porządek i mam nadzieję, że będę mógł odegrać pewną rolę w jego rozwoju. W tym kontekście postrzegam Brexit jako szansę na realizację tego wszystkiego, o co zawsze walczyłem. Nawet jeśli ubolewam nad tym, że pod wpływem wyjścia z Europy utraciliśmy wpływ na pewne wydarzenia.
Czy Unia Europejska spełnia swoja rolę w dobie tego kryzysu?
Unia Europejska nie okazała żadnej formy solidarności, nikomu. W przypadku takiego kryzysu mit o tym, jakoby Unia Europejska była projektem politycznym mającym na celu okiełznanie potęgi Niemiec poprzez umieszczenie jej w szerszej wspólnocie, która pozwoli ograniczyć ich znaczenie, może zwyczajnie się rozmyć. Przeciwnie, mamy dowód na to, że Unia Europejska jest projektem gospodarczym, który sprawia, że cały kontynent europejski znajduje się pod dominacją niemiecką.
Czy podczas tego kryzysu premier Boris Johnson był zbyt przywiązany do podtrzymania aktywności gospodarczej, ze szkodą dla życia obywateli?
Nie można zaprzeczyć, że kraje, które wprowadziły wczesne środki zabezpieczające przed pandemią, odnotowują znacznie niższą śmiertelność. Wystarczy spojrzeć na różnice obserwowane między krajami Europy Zachodniej i Wschodniej. Rzeczywiście, bilans ofiar kryzysu zdrowotnego w Wielkiej Brytanii jest jednym z najgorszych w Europie, ale trudno znaleźć jednego winowajcę, na którego można by zrzucić całą odpowiedzialność. Nasi eksperci naukowi okazali się bardzo aroganccy, polegając na modelach matematycznych oraz błędnych symulacjach. Początkowo podążaliśmy za chimerą zbiorowej odporności i tak naprawdę nigdy od niej się nie uwolniliśmy, chociaż w międzyczasie zmieniliśmy naszą strategię, zdając sobie sprawę, że zmierzamy do katastrofy.
Rząd ponosi również winę za rozmiary epidemii, jeśli weźmiemy pod uwagę że nie dysponował zapasami, zwłaszcza zestawów ochrony osobistej, zabrakło również planowania w działaniach. Ale nie można mówić o porażce tylko i wyłącznie Wielkiej Brytanii.
Czy ten kryzys uwypukla porażkę państwa oraz praw rynku?
Myślę, że bezgraniczna autonomia prowadzi do autorytaryzmu i że liberalizm kulturowy, bez jakichkolwiek ograniczeń, wymaga obecności wszechpotężnego i korpulentnego państwa. Lewicowi zwolennicy wyraźnej interwencji państwa jak i prawicowi zwolennicy liberalizmu, nie chcą przyjąć tego do wiadomości. To nie bez powodu Szwecja, jeden z najbardziej liberalnych krajów w Europie, ma tak rozwinięty model państwa opiekuńczego. Ten kraj nie zawahał się, aby poświęcić seniorów oraz najuboższych, na ołtarzu wolności.
Kryzys pokazał, że model rządów, gdzie państwo jest wszechpotężne, oraz ten, który opiera się na wszechmocnej sile rynku, prowadzą do porażki i że te instytucje muszą podlegać kontroli wyższej wartości. Praktycznie żadne społeczeństwo nie kieruje się pieniędzmi jako najwyższą wartością, ani nie jest kierowane przez kogoś szczególnie dla pieniędzy. Ludzie muszą kierować się w działaniu czymś innym. Życie ludzkie nie może obejść się bez wyraźnego kierunku czy azymutu, o czym zapomnieliśmy, budując nasze powiązania w stosunku do polityki i gospodarki. Podejmując decyzje, kierując się przy tym od postawy społecznej gdzie przestrzegamy nakazów, do postawy bardziej autonomicznej, o nieporzucaniu osób starszych, uznaliśmy, bez potrzeby artykułowania tego głośno, że chcemy, aby podstawową wartością naszej cywilizacji, na nowo stała się miłość.
Jest pan uważany za teoretyka „czerwonego toryzmu”. Czy może pan podać definicje tego pojęcia?
Rzeczywiście byłem jednym z pierwszych, właściwie pierwszym, który wyjaśnił, że liberalizm jest doktryną jednolitą, gdyż liberalizm ekonomiczny zakłada liberalizm kulturowy i odwrotnie. I tak lewicowy liberalizm kulturowy w latach 60. otworzył drogę do liberalizmu gospodarczego, który to rozwinął się szczególnie w latach 70. Złudnym jest myśleć, że możemy bronić jednego wymiaru liberalizmu, odrzucając przy tym inne. Oto co mam na myśli, gdy mowie o „czerwonym toryzmie”: to doktryna lewicowa z punktu widzenia ekonomii – w tym sensie, że zakłada, iż ekonomia musi służyć dobru wspólnemu a nie jednej oligarchii, a prawicowa z kulturowego punktu widzenia, w tym znaczeniu, że przywiązanie do naszej kultury, naszych korzeni, do wartości, jaką jest rodzina, do narodu i do życia ludzkiego ma pierwszeństwo przed resztą. Wielu wyśmiewało te tezy, których broniłem od 2010 roku, ale jestem przekonany, że są one teraz w samym sercu nowego brytyjskiego paradygmatu politycznego i będą odgrywać kluczową rolę w przyszłości, na świat polityki krajów zachodnich. Aby doktryny konserwatyzmu przemawiały do klas robotniczych, musi on uwolnić się od swoich starych ograniczeń i zdefiniować się na nowo, co zakłada, że zrezygnuje on z bycia liberalnym.
Czy konserwatyzm społeczny, dla mas, jest doktryną, która ma przyszłość?
Kryzys doktryny liberalizmu będzie się nasilał, a inne doktryny, które mogą być alternatywą dla tego modelu, tylko zyskają przy tym na popularności, może nawet zostaną oficjalnie zaadoptowane. Trzeba będzie wykazać się duża dozą roztropności, aby otwarcie artykułować chęć powrotu do idei narodowej oraz idei wspólnego dobra. Liberalizm będzie mógł przetrwać tylko wtedy, gdy alternatywne opcje zostaną uwięzione w koncepcji hybrydowej polityki, takiej jak ta, którą prowadzi Donald Trump.
Musimy działać na rzecz odrodzenia doktryny narodowościowej i wyciągać z niej to, co najlepsze: poczucie solidarności, walkę z nierównościami, sprzeciw wobec przywilejów społecznych itp. Mimo krzyków oburzenia i histerii płynącej z obozu liberalnego, uważam, że mamy wiele do nauczenia się od Polski i Węgier. I tak na przykład, te dwa kraje wdrożyły modele polityki dużo bardziej skuteczne w zakresie zwalczaniu ubóstwa i niesprawiedliwości społecznej, niż te przyjęte przez państwa liberalne. Ich modele wydają mi się jak najbardziej skuteczne, gdy myśli się o transformacjach, jakie czekają Europę w niedalekiej przyszłości. Nie zapominajmy jednak, że nagi nacjonalizm ma swoje ograniczenia. Chrześcijaństwo, do którego prawo tak roszczą sobie Polacy i Węgrzy, nie może gardzić uniwersalnym wymiarem chrześcijańskiego etosu i lekceważyć znaczenie bliźniego o innej wierze.
Ostatecznie uważam, że przyszłość, jakiej powinniśmy pragnąć dla naszej cywilizacji, powinna powstać ze spotkania idei narodowej z cnotami chrześcijańskimi. Taki nowy porządek europejski może posłużyć za inspirację dla reszty świata, poczynając od Ameryki.
Źródło: A. Devecchio, J. Imad / Le Figaro