Być może problem warto sformułować inaczej: z jakim wskaźnikiem mielibyśmy do czynienia, gdyby tego programu nie było. Nie chcę jednak wdawać się w dyskusję na temat tego pakietu społecznego. Zresztą nawet jego pomysłodawcy zaznaczali, że to nie jest główne narzędzie do zwiększenia dzietności w Polsce. I rzeczywiście sprawy jest znacznie bardziej skomplikowana niż skuteczność programu 500 plus.
Polacy co do zasady są narodem rodzinnym i kiedy stworzy się im odpowiednie warunki, nie mają problemu, żeby zdecydować się na potomstwo. Świadczy o tym przypadek Polek, które wyjechały na Wyspy Brytyjskie. Okazało się, że rodzą tam dzieci znaczne chętniej niż w kraju. A to pokazuje, że głównym motywem niechęci do posiadania gromadki maluchów nie są np. zmiany w mentalności spowodowane rewolucją kulturową w duchu konsumpcjonizmu. One mają swój wpływ, ale wydaje się, ze nie jest od decydujący. Chodzi przede wszystkim o poziom życia, w tym poczucie bezpieczeństwa finansowego, wysokość zarobków, stabilność zatrudnienia i perspektywy na przyszłość.
Zacznijmy od pensji. Od kilku lat mieliśmy wyraźny wzrost wynagrodzeń realnych w Polsce. To dobrze, że tak się działo. Czy to był jednak wzrost zadowalający? Należy wyjaśnić, że mówiąc o wzroście pensji, rozmawiamy o średnim wynagrodzeniu. I średnią warto się posługiwać pod warunkiem, że nie różni się ona zbytnio od mediany czy dominanty. I tak, o ile średnia pensja wynosi w Polsce około 6 tys. zł brutto (najnowsze dane GUS za grudzień 2020), to mediana (czyli wartość środkowa) to już okolice 4 tys. brutto. W wypadku umowy o pracę 4 tys. zł brutto to niecałe 3 tys. zł na rękę. Dominanta wynagrodzeń (czyli wartość pojawiająca się w danej zbiorowości najczęściej) wyniosła w naszym kraju w 2018 r. niecałe 2,4 tys. zł (najnowsze dane GUS o dominancie i medianie pochodzą z 2018 roku z publikowanego raz na dwa lata raportu). To niewiele ponad 1,5 tys. zł na rękę. Powtórzmy, taką pensję otrzymywało najwięcej Polaków! Przyjmując, że od 2018 r. zarówno mediana jak i dominanta wzrosły, to trudno oczekiwać, aby był to wzrost na tyle znaczy, że zbliżyły się do średniej.
Warto spojrzeć jeszcze na inny wskaźnik, który lepiej pozwoli nam zrozumieć problem płac w Polsce. To udział wynagrodzeń w PKB. U nas parametr ten wynosił w 2019 r. 39,6 proc. Średnia unijna to 47,5 proc. Powie ktoś, że w UE jest ona zawyżana przez bogate kraje zachodniej Europy. Nie, to nieprawda. W Czechach udział wynagrodzeń w PKB wynosi 44,6 proc., w Chorwacji 47 proc., a w Estonii to 49 proc. Polska ze swoim wynikiem niemal zamyka stawkę. Co z tego zatem, że się rozwijamy szybciej niż reszta, skoro wciąż polscy pracownicy mają z tego niewiele.
Nie chcę zasypywać Czytelników statystykami, ale zwrócę jeszcze uwagę na inny aspekt związany z zatrudnieniem w naszym kraju. To forma zatrudnienia, w Polsce jest prawie najwięcej umów o pracę na czas określony w porównaniu z innymi krajami UE. Ostatnio bijemy też rekordy, jeśli chodzi o liczbę osób na tzw. samozatrudnieniu lub na umowach cywilnoprawnych. Ich liczba zbliża się do 3 milionów. Wiele osób decyduje się na taką formę pracy dobrowolnie, ale wiele jest też do niej przymuszanych. W efekcie maleje ich poczucie pewności i stabilizacji, co ma duże znaczenie dla decyzji o posiadaniu dzieci.
Trudno poważnie rozmawiać o poprawie wskaźników demograficznych w Polsce bez rzeczowej dyskusji o tym, jak wygląda rynek pracy w naszym kraju. A wygląda on tak, że mamy jedne z najniższych wynagrodzeń w UE w relacji do PKB oraz mnóstwo ludzi pracujących na śmieciowych umowach. I to problemy, które rozwiązać trzeba szybko, jeśli na poważnie chcemy walczyć z demograficzną katastrofą.