Zaskakująco więc niepokój budzi prawdopodobny powrót do normalności, który może urealnić sytuację tysięcy firm. Oznacza on, że stopniowemu wygaszaniu ulegać będą programy wsparcia dla przedsiębiorstw, z których korzystały one w związku z obowiązującym lockdownem. To zaś pozwalało wielu z nich, przynajmniej na papierze, przetrwać kryzys. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Okazuje się bowiem, że powrót do dawnej rzeczywistości i otwarcie wielu branż, a w konsekwencji brak dostępu do publicznych pieniędzy, dla tysięcy podmiotów w Unii Europejskiej oznaczać może bankructwo.
Rośnie ryzyko, że i tak nienajlepsze dane makroekonomiczne u wielu członków UE trzeba będzie jeszcze w najbliższych miesiącach skorygować w dół. Pesymiści podnoszą bowiem, że 40-proc. spadek liczby bankructw w 2020 roku zostanie wyrównany, kiedy środki z rządowych kroplówek przestaną płynąć do gospodarki. Innymi słowy, przewidują gigantyczną falę upadłości przedsiębiorstw, które działały tylko dlatego, że otrzymywały publiczne wsparcie.
Obawy te za przesadzone uważa cytowany przez Bloomberga Francois Villeroy de Galhau, szef francuskiego banku centralnego. Gdyby się jednak zmaterializowały, to taka sytuacja rodziłaby poważne konsekwencje. Chodzi przede wszystkim o konsekwencje związane ze skokowym wzrostem, i tak już wysokiego, bezrobocia. W nienajlepszej sytuacji może zostać postawiony także sektor bankowy, w którym część firm ma zobowiązania, a których to długów nie będą spłacać, kiedy ogłoszą bankructwo. Z drugiej jednak strony rządów nie stać na ciągłe dofinansowywanie przeżywających trudności biznesów, szczególnie, że funkcjonowanie wielu z nich nie ma już żadnego ekonomicznego sensu. Nie jest zresztą rolą państwa podsypywanie groszem, kiedy rzeczywistość zaczyna wyglądać tak jak przedtem i można normalnie zarobkować.
Oprócz kłopotów, jakie mieć może biznes prywatny, swoje trudności przezwyciężyć będzie musiało wiele krajów UE. Chodzi tu szczególnie o te, które także przed obecnym kryzysem radziły sobie nie najlepiej, głównie w obszarze wzrostu gospodarczego czy finansów publicznych. Ich funkcjonowanie w trakcie pandemii było możliwie głównie dzięki potężnemu wsparciu ze strony Europejskiego Banku Centralnego (mowa oczywiście o tych państwach, które należą do strefy euro). Dzięki programom skupu aktywów, jakie zainicjował lub kontynuował EBC, udało się wyraźnie zbić rosnące rentowności suwerennego zadłużenia i zapewnić popyt na skarbowe papiery najbardziej zadłużonych członków obszaru jednolitej waluty. Teraz oczy bankierów centralnych skierowane są na Stany Zjednoczone. Spodziewane wyraźnie odbicie amerykańskiej gospodarki w tym roku może mieć bowiem poważne konsekwencje dla eurolandu. Wzrost oczekiwań inflacyjnych w USA związany z odbudową gospodarki to bardziej stroma krzywa dochodowości obligacji rządowych tego kraju i w konsekwencji rosnąca presja na długi suwerenne w strefie euro (dla jasności zaznaczyć trzeba, że także w państwach emerging market, do których zalicza się Polska). Na taką sytuację będzie musiał zareagować i już zareagował EBC, zwiększając tempo skupu aktywów w ramach PEPP (pandemic emergency purchase programme). Ta interwencja przyniosła pozytywne efekty, pytanie jednak, czy cały program nie będzie musiał zostać przedefiniowany, kiedy presja na ceny obligacji zacznie jeszcze narastać.
To z kolei doprowadzić może do nasilenia napięć politycznych w UE. Widomo, że sprzeciw wobec takich działań jest silny szczególnie w Niemczech. Udało się tam przeforsować Fundusz Odbudowy. Trudno jednak powiedzieć, jak na ekspansywną politykę EBC zareaguje Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który już raz wypowiedział się na ten temat negatywnie w orzeczeniu z maja 2020 roku. Weto dla luźnej polityki pieniężnej w strefie euro ze strony rządu w Berlinie spowodowane wyrokami FTK może mieć bardzo poważne skutki dla całego procesu integracji europejskiej. Ten zaś, w związku z możliwością emisji wspólnego długu i unijnych podatków, coraz bardziej przypomina federalizację niż współpracę suwerennych państw. Postawa Niemiec może być tutaj decydująca, wydaje się przy tym, że trwa wyczekiwanie na wynik jesiennych wyborów do Bundestagu. Jeśli do rządu po wyborach wejdą siły skrajnie prounijne, ewentualne obawy części obserwatorów mogą zostać ograniczone lub nawet wyeliminowane. No chyba że niemiecki Trybunał pozostanie nieugięty i nie pozostawi władzom najbogatszego kraju w Unii wyboru.