Realizowane przez Unię projekty przybierają z roku na rok – z uwagi na niewłaściwe fundamenty – coraz bardziej karykaturalne kształty. Projekty te mają orędowników, którzy są swoistymi wizytówkami unijnej „nowoczesności”. Frans Timmermans, Sylwia Spurek czy (do niedawna) Stefan Eck to osoby wprost dążące do stworzenia Unii nowych wartości – Unii mającej niewiele wspólnego z tradycjami kultury chrześcijańskiej, która od prawie dwóch tysięcy lat zapewniała Staremu Kontynentowi stabilny rozwój.
Dlaczego jednak tak się dzieje i czy w zasadzie mamy się czego obawiać?
Strach ma wielkie oczy i… obszerne akty prawe
Do niedawna, gdy mieszkańcom Europy wspominano o pomysłach polityków takich jak Sylwia Spurek, reagowali na nie śmiechem. Były to salwy śmiechu, bo i plany poznańskiej europoseł na takowe zasługiwały i zasługują. Potem zdarzyło się jednak coś, co porównać można z wyborem piosenki mającej być hymnem Euro 2012. Przypomnijmy – w ramach swoistego żartu Polacy wybrali wówczas utwór zespołu Jarzębina „Koko koko Euro spoko”. Dopiero później wielu naszych rodaków pukało się w czoło twierdząc, że zagłosowali tak, bo było to… zabawne. Podobnie sprawa miała się z wyborem Sylwii Spurek na funkcję europosła reprezentującego Polskę na arenie międzynarodowej. Żart. W tym przypadku wybór był jednak raczej bardziej świadomy, a propozycje Spurek wyśmiewali jej polityczni przeciwnicy. Dziś już się nie śmieją, bo wymysły pani polityk stają się rzeczywistością.
Śmiano się z podwyższenia stawki podatku VAT na mięso i produkty odzwierzęce. Wcześniej z zakazu stosowania klatek w hodowli zwierząt. Z fatalnych pomysłów mających ratować „bioróżnorodność” – także. I z zakazu hodowli zwierząt na futra. Z zakazu uboju rytualnego też. I z konieczności rezygnacji z jajek „3” (z chowu klatkowego).
Wszystkie te kwestie bagatelizowano. Tymczasem każda z nich zyskuje – bądź już zyskała – określone ramy prawne, terminy realizacji lub gotowe już ustawy. Czy jednak Unia Europejska jest w tej swojej ideologicznej wojnie tak głupia? I tak i nie.
Jak Unia robi nas w konia
Naiwnym jest może myślenie Fransa Timmermansa, że świat przejmie się dobrowolnie nakładanym na siebie przez Unię Europejską pakietem Fit for 55. Podobnie sprawa ma się z decyzją o – w zasadzie niekontrolowanym – otwarciu granic wielu państw na napływ imigrantów ekonomicznych. Wiele działań UE realizuje jednak z czystą premedytacją – niczym wilk w owczej skórze i pod płaszczykiem zielonej walki o klimat.
Tak właśnie instrumentalnie wykorzystano „zielonych” polityków, którzy jak marionetki realizują na przykład kampanię mającą na celu przeformułowanie europejskiego rynku jaj.
W Polsce stosowane są obecnie cztery metody chowu kur niosek. Dominującym modelem jest chów klatkowy, którego udział w rynku wynosi ponad 80 proc., ściółkowy to około 11 proc., wolny wybieg – niecałe 4 proc., natomiast chów ekologiczny – poniżej 1 proc. Metoda chowu przekłada się na oznaczenia pojawiające się na skorupkach jaj i na ich cenę. Informacja, że jajka od kur z wolnego wybiegu są zdrowsze i bezpieczniejsze dla środowiska to mit. Tak wynika z badań naukowców. Jak wskazywała już w 2018 roku Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz konkluzje o braku różnic między produktami drobiarskimi można wysnuć z raportu prestiżowego CAST (The Council for Agricultural Science and Technology).
Nasz kraj jest jednym z czołowych unijnych producentów jajek, co nie umknęło uwadze prawodawców UE. Efektem nagonki na sektor producentów „3” jest masowe wycofywanie tych jaj z sieci sklepów czy hoteli działających w Polsce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że te hotele i sklepy wielkopowierzchniowe reprezentują zachodnioeuropejski kapitał. Tam właśnie – głównie w Niemczech i Francji – struktura produkcji jaj jest zasadniczo odwrotna niż w Polsce. Udział „3” w ogóle produkcji jest zatem znacznie niższy, a „ekologiczne” jajka trzeba przecież gdzieś sprzedać, więc dlaczego by nie w Polsce? To właśnie się dzieje.
Podobnie sprawa ma się z Europejskim Zielonym Ładem. Gdy przyjrzymy się temu, jak w poszczególnych krajach UE rozwija się tak zwane rolnictwo ekologiczne, bez trudu zauważymy, że – owszem – rozwija się, ale głównie na zachodzie. W latach 2014-2019 w zachodniej części kontynentu powierzchnia upraw ekologicznych zwiększyła się o 25 proc. W tym samym czasie w naszym kraju areał tego typu zmniejszył swoją powierzchnią o tę samą wartość. Dzieje się tak dlatego, że ten typ produkcji rolnej jest – z punktu widzenia polskich realiów ekonomicznych – po prostu nieopłacalny. Fatalnie zorganizowana spółdzielczość rolna w Polsce w zasadzie uniemożliwia naszym rolnikom prowadzenie skutecznego eksportu produktów. Inaczej sprawa ma się na zachodzie Europy.
Produkty rolnictwa ekologicznego od rodzimych dostawców nie mają także szansy przebić się szeroko na polskim rynku, bo są zwyczajnie za drogie.
Podobnych inicjatyw było wiele. Gdy Unia zgadzała się na bezcłowe kontyngenty zbóż z Ukrainy zapewniała, że mają one zostać sprawiedliwie rozdystrybuowane do różnych regionów naszej części Europy. Faktycznie jednak zostały one rozdystrybuowane wyłącznie na terenie Podlasia, co sprawiło niemały kłopot tamtejszym rolnikom.
W czasie, gdy trwała wielka nagonka na foie gras, czyli produkcję stłuszczonych gęsich wątróbek, Polska należała do grona światowych liderów na tym rynku. W efekcie utyskiwań polityków podobnych – w perspektywie światopoglądowej – do Sylwii Spurek, w Polsce doprowadzono do zakazu wytwarzania tego delikatesowego produktu. Jednymi z najgłośniej protestujących wówczas przeciw „barbarzyńskim” Polakom byli Francuzi i Hiszpanie, czyli przedstawiciele krajów, które zaraz po wprowadzeniu w Polsce zakazu, przejęły produkcyjną palmę pierwszeństwa.
Gdy zaś w Polsce w 2014 roku czasowo zakazano uboju zwierząt na potrzeby wspólnot religijnych, gałąź ta momentalnie rozwinęła się w innych państwach Unii Europejskiej.
Dziś na polskie hodowle zwierząt futerkowych zęby ostrzą sobie Ukraińcy i Rosjanie. I tak dalej, i tak dalej…
Myśleć krytycznie
Polska do dziś nie potrafi wyciągnąć wniosków z wielu sytuacji, w których przez zwykłą głupotę traciła perspektywiczne rynki, czy nawet wprost oddawała w obce ręce całe gałęzie gospodarki. Ile jeszcze razy musimy oddać Niemcom nasze cukrownie, czy opowiedzieć się za odchodzeniem od wydobycia węgla? Ile jeszcze razy niemieccy Zieloni będą musieli zakazać nam zbudowania elektrowni atomowej?
Kiedy Polska przestanie realizować politykę, która jest dla niej szkodliwa? Bo na to, że unijni dygnitarze przestaną sterować pomysłami takich tuzów jak Sylwia Spurek nie mamy co liczyć.