Jeden czy dwa działające pensjonaty nad morzem lub w górach w popularnym miejscu i odżywająca agroturystyka mogą tworzyć złudne wrażenie, że krajowa branża turystyczna już się podniosła. Nic bardziej mylnego. To jest tak, jakbyśmy z tego, że w tym czy innym obiekcie odbyło się wesele lub inne spotkanie rodzinne wyciągnęli wniosek, że odżyła już turystyka biznesowa.
– Przemysł turystyczny pojawia się dopiero wtedy, gdy przynosi wartość dodaną: rezerwacja imprezy łączy się z rezerwacją hotelu, ale także z usługami przewozu, potem pilota, wykupieniem usług dodatkowych w firmach organizujących lokalne atrakcje, z zatrudnieniem przewodnika – mówi nam Łukasz Adamowicz, wiceprezes Stowarzyszenia Organizatorów Incentive Travel SOIT, współzałożyciel sztabu branży MICE TUgether.
Sztab ten, złożony z przedstawicieli różnych firm turystycznych, prowadzi trudne rozmowy z rządem, szczególnie z Ministerstwem Rozwoju i Agencją Rozwoju Przemysłu (ARP) o koniecznych formach pomocy dla branży. Z nowego badania przeprowadzonego przez SOIT wynika bowiem, że 77 proc. hoteli położonych w miastach i 45 proc. zlokalizowanych poza centrami miast sygnalizuje poziom rezerwacji na wakacje poniżej 20 proc. To są twarde dane, a nie zdjęcia z dawnych urlopów. Trudno dyskutować z faktami.
Zapaść podróży biznesowych
Popyt zamarł też na rynku spotkań konferencyjnych. A przecież nie wszystko i nie zawsze da się zorganizować zdalnie. Tak zwany incentive travel, rynek MICE – czyli mówiąc prościej przemysł spotkań biznesowych, ma szansę wrócić do „normalności” dopiero od początku przyszłego roku. Cześć wydarzeń jest już na przyszły rok przenoszona.
– Kwestia powrotu do turystyki biznesowej jest obecnie jedną z najważniejszych spraw w branży, przede wszystkim hotelarskiej. Ona bowiem utrzymuje popyt na usługi turystyczne poza sezonem letnim. Tak jest także w naszym regionie. Miesiące wakacyjne pozwolą nam złapać oddech, ale należy myśleć już o tym, co będzie dalej. Źle by się stało, gdyby sytuacja od września czy października się nie poprawiła – mówi nam Łukasz Magrian, dyrektor biura Pomorskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej (PROT).
Wytyczne Sanepidu i zarządzenia Ministerstwa Zdrowia uniemożliwiają organizację większości targów i konferencji biznesowych. Ten sektor turystycznej branży potrzebuje szczególnej pomocy. – Postulujemy, by koszty spotkań biznesowych były uznawane za koszty uzyskania przychodu. Przydałoby się także obniżenie stawki VAT na usługi konferencyjne do 8 proc. i możliwość spożytkowania środków z funduszu socjalnego na organizacje spotkań pracowniczych – zaznacza Łukasz Adamowicz.
Dramat na rynku przewozów
Sektor przewozów autokarowych jest obecnie w takiej zapaści, że grozi mu całkowita zagłada albo fala przejęć. Pomoc, którą dostały firmy, właśnie się kończy. Wszystkie środki przyznane przez instytucje publiczne uległy wyczerpaniu. Postojowe, umorzenie ZUS, mikropożyczki oraz tarcza finansowa PFR obliczone były na przetrwanie przez trzy miesiące. Sektor nie zarabia. Klientów jak nie było, tak nie ma. Ludzie boją się epidemii. Dmuchają na zimne, a jeśli już się gdzieś wybiorą, rezerwują sobie miejsce bez pośredników i jadą samochodem. – Nasz sektor został najbardziej dotknięty przez kryzys związany z koronawirusem. Odmrożenie gospodarki nic nie dało, wciąż mamy zero zleceń – tłumaczy Wojciech Sochaczewski, właściciel jednej z firm autokarowych w województwie mazowieckim. Takich firm jak jego są w Polsce setki.
Sochaczewski ma przy tym wrażenie, że pomoc nie trafiła do tych, do których miała trafić. Firmy transportu za granicę dopieszczono aż nadmiernie. O krajowym segmencie turystyki prawie zapomniano. Dostali postojowe, ale często nie kwalifikowali się już do pomocy z tarczy finansowej. Należy też znać specyfikę tego biznesu: największy popyt na rynku przejazdów autokarowych zaczyna się zazwyczaj w połowie kwietnia. Szczyt trwa w maju i czerwcu. – Instytucje takie jak biura podroży, kościoły, czy szkoły nadal nie zamawiają przewozów grupowych. Oczywiście ze względu na koronawirusa. Żyje jeszcze tylko nieznaczna część sektora zajmująca się przewozem pracowników – mówi Sochaczewski.
Jak tu pomóc? Przede wszystkim przedłużając postojowe dla kierowców albo dopłacając do autobusów na wzór dopłat funkcjonujących w Niemczech. Właściciele firm przewozowych cały czas opłacają około10 proc. raty leasingowej za wzięte w leasing autobusy. W październiku kończy się okres odroczenia pełnych rat i przyjdzie im płacić w pełnym wymiarze. Stanie się to właśnie w tym czasie, gdy turystyka przejazdowa już nie zarabia, bo kończy się sezon. Przy leasingu sektorowi przewozów autobusowych rzeczywiście potrzebna jest szczególna pomoc publiczna. Trwają rozmowy ze stroną rządową. Zobaczymy, co z nich wyniknie.
Polecą albo… nie polecą
Powiedzieć, że mali touroperatorzy i agencje podróży wyjazdów za granicę przeżywają kryzys, to nic nie powiedzieć. Firmy te balansują na krawędzi bankructwa. – Przychodzimy do biura na dwie, trzy godziny, by poprzekładać rezerwacje, poinformować klientów o nowych wytycznych, ale nie mamy z tego nic – opowiada Agata Nędzi z biura podroży zagranicznej i czarterowej BB Travel z Radomia.
Większość klientów decyduje się na zwrot pieniędzy. Nieliczni tylko chcą przełożyć imprezę na przyszły rok, wykorzystując vouchery dofinansowujące wyjazd.
– Ogromnym wyzwaniem dla branży turystycznej jest kwestia zwrotów za wycieczki dla klientów, gdy mija koniec ustawowych 180 dni i touroperator musi to zrobić. Wiele firm nic nie sprzedało w ostatnich miesiącach, więc ich płynność finansowa jest bardzo poważnie zagrożona – ostrzega Łukasz Magrian.
Wielu klientów odwiedzających biura turystyki zagranicznej jest też przekonanych, że epidemia spowodowała duże obniżki cen na usługi turystyczne. Niestety, obniżek nie ma, bo siatka połączeń czarterowych została „skoszona” o 80 proc. Do tych 20 proc. lotów aspiruje szereg organizatorów turystyki. Każda z większych firm wykorzystuje przy tym maksymalny limit miejsc, żeby samolot mógł wylecieć w pełni obłożony.
W opinii biur polski rząd nie rozumie specyfiki ich działalności. Oferta touroperatorów zagranicznych jest tworzona na około 1,5 roku przed sezonem. Zaliczki muszą jednak płacić za granicę od razu, po to by zarezerwować przejazdy wewnętrzne i miejsca hotelowe. Przychód uzyskują dopiero po zrealizowaniu imprezy. – Przez trzy miesiące byliśmy wyłączeni ze świadczenia usług, nic nie zarobiliśmy. Szacuję, że obroty naszej branży stanowią obecnie około 20 proc. obrotów zeszłorocznych – dodaje Agnieszka Nędzi.
Pomysł bonu ocenia negatywnie. Nie dotyczy on sektora turystyki zagranicznej. Może nawet przeszkadzać, bo na lepszej pozycji ustawia konkurencję zajmującą się krajowymi wyjazdami.
Powrót do pełnego ruchu lotniczego ma zasadnicze znaczenie także dla turystyki przyjazdowej. Nadal nie istnieją regularne loty ze Skandynawii. Spadek przyjazdów gości zagranicznych z tamtych, niegdyś bardzo popularnych kierunków, jest więcej niż wyraźny. Bardzo powoli odbudowują się przyjazdy z Niemiec. Cierpią na tym nie tylko obiekty hotelowe, ale i skupione wokół nich firmy usługowe typu piekarnie, zaopatrzenia w środki czystości, firmy pielęgnacyjne, fryzjerzy, usługi przejazdów i lokalnych wycieczek itp. – Do poziomu sprzed pandemii wrócimy zapewne dopiero za dwa, trzy lata – mówi Łukasz Magrian.
Czego oczekuje branża?
Opinie właścicieli różnego rodzaju firm turystycznych są tu zgodne. Bon turystyczny, jeśli się pojawi, niewątpliwie jest czymś „na plus” dla branży. Problem tkwi jednak w tym, że będzie to mały strumień pieniędzy, skierowany do wąskiego grona odbiorców – przede wszystkim do dzieci i młodzieży. – Nie bardzo widzę teraz możliwość jego efektywnego, pełnego wykorzystania. Może to być wsparcie tylko dla organizatorów jedynie ograniczonych form wypoczynku. Skala potrzeb jest jednak dużo większa – zaznacza Magrian.
Przy obecnej konstrukcji bon nie pomoże branży. Można także zastanawiać się, czy pieniądze z bonu posłużą do opłacenia tych rezerwacji, które już wcześniej zostały dokonane, czy rzeczywiście przełożą się na nowe rezerwacje? – Tylko w sytuacji, w której bon pobudzi dodatkowe rezerwacje, będzie miał realny wpływ pomocowy na branżę turystyczną – stanowczo twierdzi Adamowicz.
Skoro nie bon, to, co mogłoby być lepszą pomocą dla organizatorów turystyki?
– Branża potrzebuje przedłużenia na trzy miesiące dopasowanego do obecnej sytuacji pakietu zwolnienia ZUS plus postojowego. To będzie pomoc krótkoterminowa. Średnioterminowo konieczne jest odblokowanie kredytów obrotowych – mówi Adamowicz. Wiele firm turystycznych, nie mając przed sobą jasnych perspektyw, jest po prostu „niebankowalna”, banki zamroziły dla nich kredyty. SOIT postuluje, by uruchomić pożyczkę obrotową na kapitał w ARP, skierowaną do sektora spotkań, przewozów i hotelowego. Środki na pożyczki pochodzić będą ze specjalnego funduszu pomocowego, nad którym podobno pracuje już Ministerstwo Rozwoju. Firmy turystyczne powinny mieć też możliwość zaciągnięcia, w Turystycznym Funduszu Gwarancyjnym, nieoprocentowanego kredytu z przeznaczeniem na zwroty zaliczek wpłaconych przez klientów na rezerwację imprezy zagranicznej.
Turystyka, łącznie z branżą organizatorów i agentów turystycznych, hotelową, przewozów autokarowych i lotniczych, targów, przewodników, turystyki szkolnej, wydarzeń artystyczno-rozrywkowych oraz turystyką przyjazdową, stanowi około 15 proc. PKB Polski. Zapewnia też ok. 1,5 miliona miejsc pracy. Znajdująca się w bardzo trudnej sytuacji branża słusznie oczekuje pomocy. Pomocy szczególnej i większej niż inne sektory gospodarki. Pomoc powinna być jednak tak przemyślana, by precyzyjnie trafiła do tych, którym jest najbardziej potrzebna. – Rozumiejąc argumenty strony rządowej, która prowadzi rozmowy z naszym rynkiem, chciałbym zwrócić uwagę na to, że nie należy rezygnować, tylko znaleźć rozwiązanie. Chodzi o sektorową pomoc, która zostanie sensownie rozdysponowana, będzie dla branży wystarczająca i realnie jej pomoże – zaznacza Adamowicz.