fbpx
Strona głównaOpinieCertyfikat produktów wege niepotrzebny, ważniejsza jest renoma wytwórcy

Certyfikat produktów wege niepotrzebny, ważniejsza jest renoma wytwórcy

-

Jeśli jestem „wege” to „wege” będę tak czy inaczej. Bo to jest „cool”. Szczególnie wśród osób młodych i sporej części celebrytów. Nawet gdyby to, co mi sklep aktualnie oferuje, miało smak niczym kaszka z tubki dla kosmonautów, a nazwa firmy oferującej wegekabanosy niewiele by mi mówiła.
Tak samo jest zresztą z produktami mięsnymi. O tym, czy dana szynka jest faktycznie „Szynką z Prawdziwej Wsi” i czy kupię ją ponownie, zdecyduje ostatecznie moje podniebienie, a nie przystawione pieczątki i wypisane zaklęcia na opakowaniu, mające świadczyć o wysokich walorach produktu.

Warto przy tej okazji przypomnieć, czym są produkty wegetariańskie, a czym wegańskie, bo nie każda, nawet dobra restauracja, je rozróżnia. Te pierwsze nie zawierają w składzie mięsa. Drugie nie tylko nie mają w sobie mięsa, ale również mleka, jaj itp.

Rynek jedzenia dla wegetarian i wegan robi lepsze wrażenie nie przy podawaniu udziałów procentowych, ale w wartościach bezwzględnych. Według Europejskiego Związku Wegetarian uważa się za nich 3,7 proc. Europejczyków, a 1,6 proc. deklaruje przestrzeganie diety wegańskiej. W Polsce – co ciekawe – wegetarian ma być już blisko 7 proc., a 1,8 proc. – wegan. Sprzedaż samych produktów wegetariańskich, według badań Nielsena, wyniosła w sierpniu ubiegłego roku 441 mln złotych. Najwięcej sprzedawało się mleka roślinnego, wegeburgerów oraz past kanapkowych. Hashtag #wegane na Instagramie zaliczył już grubo ponad 90 mln postów, a #wegetarian – prawie 27 mln. Ciekawe, jak to będzie wyglądać po tym roku.

Jeśli z certyfikatem, to dla młodych

Podobno decyzje zakupowe millenialsów i pokolenia Z – czyli obecnych dwudziestolatków – podyktowane są posiadaniem przez produkty certyfikatów potwierdzających, że istotnie są one wegańskie lub wegetariańskie. Określająca się jako „niezależna”, duńska fundacja przekonuje, te z pieczęcią V-Label, sprzedają się zdecydowanie lepiej.
– Jest to potwierdzenie silnego trendu wśród młodych ludzi, których decyzje są świadome, coraz częściej podyktowane troską o innych i planetę – twierdzi Przemysław Chojnicki, dyrektor ds. Certyfikacji V-Label Polska.
Faktem wynikającym ze zmiany pokoleniowej jest, że ta grupa ludzi za maksymalnie kilkanaście lat będzie wywierać największy wpływ na to, co się kupuje, a więc i sprzedaje. Według Marketwired, do 2054 r. jedną trzecią produktów wysokobiałkowych w USA będą stanowiły produkty wegetariańskie. Podobnie ma być w innych krajach na zachód od Odry oraz w krajach skandynawskich.

– Marki w ramach swojej strategii marketingowej mogą powiedzieć w zasadzie wszystko, co tylko chcą, ale gdy produkt zostanie zweryfikowany jako w 100 proc. wegański lub wegetariański przez niezależny organ, zyskuje zaufanie – przekonuje cytowany w informacji prasowej Renato Pichler, menadżer V-Label.

Podstawą powinna być uczciwość

Dlaczego rolnicy niechętnie starają się o certyfikat ekologiczny? Bo jest to często skomplikowane. Bo kosztuje dodatkowo, także w sensie utraconego czasu. Certyfikaty trzeba też z reguły odnawiać co roku, co tym bardziej zniechęca do nich wielu rolników.

Wiele ekogospodarstw same narzuciły sobie wysoki reżim zgodny z wytycznymi dotyczącymi upraw czy hodowli ekologicznych. O certyfikaty lokalne, a tym bardziej unijne, nie zabiega. Małe, tradycyjne a zarazem nowoczesne gospodarstwa, radzą sobie z tym tematem na własną rękę. IMAS Agri – raport z marca 2019 r. – wskazuje, że aż co czwarty konsument w wieku 15-56 lat preferuje żywność ekologiczną, ale certyfikacji nie wymaga, ani nawet nie oczekuje. Jakość produktów wytworzonych metodami tradycyjnymi czy rzemieślniczymi z uwzględnieniem komponentu „eko” i zakupionych od rodzimego rolnika czy lokalnego dostawcy, potwierdzona jest po prostu zaufaniem. Oczywiście na to zaufanie, że wszystko odbywa się uczciwie, trzeba sobie wcześniej zapracować.

Kategorie

Najnowsze

Najczęściej czytane

Zobacz również