W myśl nowego prawa wszystkie sklepy w Czechach – o powierzchni przekraczającej 400 mkw. – zmuszone zostałyby do wprowadzenia minimum 55-procentowego udziału czeskich produktów na swoich półkach. Tak miałoby stać się już w roku 2022. To jednak nie koniec. Od roku 2028 udział produktów wytworzonych przez naszego południowego sąsiada miałby wynosić aż 73 procent.
Projekt objąć miał mięsa, warzywa, owoce i nabiał, a obowiązek nie dotyczył małych sklepów ani sklepów specjalistycznych, handlujących na przykład winami. Niemniej, chodzi o absolutnie podstawową grupę produktów, obecną w niemal każdym gospodarstwie domowym.
Tomana zirytował fakt, że posłowie czeskiego parlamentu pijąc kawę dodają do niej niemieckie mleko. Brzmi znajomo? Kilka lat temu podobne zastrzeżenia względem – tym razem – duńskiego masła używanego w kawiarni Sejmu RP, mieli liczni politycy w naszym kraju.
Dziś wiadomo już, że czeska ustawa upadnie, ale minister rolnictwa zapewnia, że swoich planów nie porzuci i będzie dążyć do promowania patriotyzmu gospodarczego w swoim kraju.
Zwolennicy zmian argumentowali, że kryzys pandemiczny udowodnił, że Czechy powinny być bardziej samowystarczalne w produkcji żywności oraz że lokalni producenci mogą wytwarzać artykuły spożywcze w cenach podobnych do cen artykułów zagranicznych.
Wiele państw, w tym także Polska, uznało czeską propozycję za niezgodny z unijną polityką przejaw dyskryminacji w obszarze handlu. Dobrze się stało, że nasz kraj zajął w tej sprawie twarde stanowisko. Podobnie było w czasie, gdy nasi sąsiedzi prowadzili kampanie mające na celu dyskredytację polskich jaj czy wołowiny. Czy jednak powinniśmy oceniać projekt Tomana jednoznacznie negatywnie? Wszystko zależy od przyjętej perspektywy.
Czy Czechom należy zazdrościć?
Tak. Należy. Z polskiego punktu widzenia czeski projekt godził w interesy naszych rolników. Niemniej, podobny projekt zaszczepiony na polskim podwórku zapewne spotkałby się z niemałym poparciem. To też słuszna postawa. Patriotyzm gospodarczy oraz konsumencki może być kołem zamachowym krajowego handlu.
Według badań Deloitte ponad połowa Polaków jest skłonna zapłacić więcej za artykuły spożywcze pierwszej potrzeby, jeśli tylko będą one pochodzić z krajowej produkcji. Szczególnym zainteresowaniem mają cieszyć się tu produkty lokalne. ARC Rynek i Opinia wyliczyły natomiast, że w dobie pandemii statystyczny Polak coraz częściej sięga po rodzime produkty. To prawidłowa tendencja, która popularna jest choćby w krajach Europy Zachodniej. Tam niepotrzebne są ustawy podobne do czeskich, ponieważ świadomość samych konsumentów zapewnia wysoką konsumpcję krajowych, lokalnych produktów.
W Polsce kupujący wciąż często nie wiedzą jednak jak rozpoznać to, co nasze. Wciąż także to cena i jakość pozostają kluczowymi elementami mającymi wpływ na konsumenckie wybory. W Polsce po krajowe produkty, według badań ARC, chętniej sięga 59 procent kupujących – we Włoszech jednak jest to już niemal trzy czwarte społeczeństwa.
Statystyczny Niemiec, Francuz, Norweg czy Japończyk wie, że należy kupować produkty wytworzone w tamtejszych gospodarstwach. Konsumentów wspiera w tym również realizowana polityka gospodarcza. Funkcjonują tam liczne instytucje promujące patriotyzm konsumencki, ale także prawo przychylne jest krajowym przedsiębiorstwom – choćby w kwestii przetargów faworyzujących wprost krajowe firmy. Także edukacja szkolna wspiera postawy patriotyczne, które przekładają się umacnianie tamtejszych gospodarek.
Przyznać należy, że w ostatnich kilku latach problem patriotyzmu gospodarczego zaczęto traktować serio także w naszym kraju. Liczne kampanie KOWR, resortu rolnictwa, certyfikaty i polskie znaki jakości sprawiły, że sytuacja nad Wisłą uległa znacznej poprawie.
Polacy zaczynają zdawać sobie sprawę, że import znaczną część środków finansowych wyprowadza poza granice naszego kraju; choćby w postaci zysków, podatków czy opłat licencyjnych.
Które produkty są polskie?
O taką wiedzę trudno. Przyjęło się – niestety błędnie – że produkty, których kod kreskowy rozpoczyna się prefiksem 590 to artykuły polskie. Oznacza to jednak wyłącznie, że przedsiębiorstwo, które dostarczyło dany produkt jest zarejestrowane w naszym kraju. Nie daje nam to wiedzy na temat rzeczywistego pochodzenia kapitału firmy.
Istnieją jednak certyfikaty takie jak „Produkt Polski”, które pozwalają z dużą dozą prawdopodobieństwa zidentyfikować realnie polskie dobra. Pomocne okazać mogą się tu także aplikacje skanujące kody kreskowe, które każdy z nas może zainstalować w swoich urządzeniach mobilnych.