Jak wynika z danych Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii, 117,7 tys. pracodawców złożyło w I półroczu 2021 r. oferty do powiatowych urzędów pracy. To o przeszło 13 tys. więcej niż w analogicznym okresie 2020 r., kiedy liczba ta wyniosła 104,4 tys. Tak wynika z danych uzyskanych z systemu analityczno-raportowego CeSAR. Zdaniem Katarzyny Lorenc, eksperta BCC ds. rynku pracy, trzeba to traktować jako akt desperacji niektórych przedsiębiorców. Ocena jakości pracy i współpracy firm jest krytyczna. Kandydaci wysyłani przez tego typu urzędy rzadko faktycznie chcą pracować. Zwykle stawiają się po pieczątkę, by nadal pobierać świadczenia.
– W I połowie ub.r. mieliśmy obostrzenia, które mocno uderzyły w rynek pracy. Trudno się dziwić, że np. w usługach nie zatrudniano. Ale również inni pracodawcy bali się tworzyć nowe miejsca pracy, bo nie wiedzieli, co będzie się działo. Z kolei w ostatnich miesiącach już się oswoiliśmy trochę z pandemią. Powoli wracamy do normalności, więc pracodawcy zaczynają odważniej zatrudniać – komentuje Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Przedsiębiorcy deklarują 8 proc. spadek zainteresowania usługami PUP-ów w przyszłości, co podkreśla Katarzyna Lorenc. I dodaje, że jeśli urzędy nie zmienią filozofii działania z punktu widzenia firm, ich działalność będzie wciąż malała. Prawdopodobnie już dziś takie zgłoszenia to tylko niereprezentatywny odsetek, głównie z sektora publicznego. Przedsiębiorcy dawno przestali liczyć na wsparcie państwa w rekrutacji.
– Rok temu część pracowników, chociaż nieduża, była zwalniana w usługach. Inni sami rezygnowali. Skoro epidemia silnie uderzyła w wybrane branże, to ludzie zaczęli sobie szukać bardziej stabilnych miejsc pracy. Kiedy otwieramy gospodarkę, rośnie aktywność pracodawców, od których odeszli pracownicy. Firmy muszą obsadzić stanowiska, więc pojawiają się propozycje zatrudnienia – dodaje ekspert z Konfederacji Lewiatan.
Ponadto z danych ww. systemu wynika, że w pierwszych sześciu miesiącach br. do powiatowych urzędów pracy wpłynęło 696,2 tys. wolnych miejsc pracy i aktywizacji zawodowej. To o przeszło 150 tys. więcej niż w analogicznym okresie 2020 roku, kiedy takich ofert było 545,2 tys.
– Ten istotny wzrost jest związany z odmrożeniem gospodarki. Branże sezonowe starają się wykorzystać czas przed czwartą falą, podobnie jak firmy inwestujące w zmiany. Równocześnie czekamy na powrót obcokrajowców. Brak ludzi do pracy jest widoczny w wielu branżach, które znalazły potencjał wzrostu w nowej sytuacji – podkreśla ekspert z BCC.
Jak informuje Jarosław Litwa, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Krakowie, w 2021 r. z miesiąca na miesiąc liczba ofert zgłaszanych do urzędów wzrasta. W I półroczu pracodawcy złożyli do małopolskich PUP-ów 44,2 tys. ofert pracy, czyli ponad 9,7 tys. więcej (tj. o 28 proc.) niż w analogicznym okresie ub.r. Ale i w innych obszarach widać wzrosty. Od stycznia do czerwca br. liczba wolnych miejsc pracy i aktywizacji zawodowej, jakimi dysponowały PUP-y woj. podlaskiego wyniosła przeszło 11,6 tys. (rok wcześniej – 9,9 tys.). W łódzkim było ich blisko 72 tys. (wcześniej prawie 55,7 tys.), pomorskim – prawie 48 tys. (38,7 tys.), zachodniopomorskim – 44,8 tys. (blisko 35 tys.), podkarpackim – niecałe 25 tys. (16 tys.), a świętokrzyskim – lekko ponad 14,1 tys. (poprzednio ponad 10,2 tys.).
– Pierwsze półrocze ub.r. było szokiem dla pracodawców, zwłaszcza II kwartał. Wśród wielu menedżerów wysokiego szczebla panował pesymizm, który nie skłania do zatrudniania nowych pracowników. Natomiast teraz panuje przekonanie, że w zasadzie najgorsze mamy za sobą, czyli jesteśmy bardziej otwarci. I stąd wynika wzrost liczby ofert zatrudnienia – opisuje Jeremi Mordasewicz.
Ponadto resort informuje, że najwięcej ofert zgłoszonych do urzędów pracy w okresie od stycznia do czerwca br. było przeznaczonych dla pracowników wykonujących prace proste. Poszukiwano m.in. robotników gospodarczych, magazynierów, pakowaczy ręcznych, pomocniczych robotników budowlanych, sprzedawców czy robotników w przemyśle przetwórczym. Te propozycje stanowiły ok. 35% wszystkich dostępnych w urzędach. Jak zaznacza ekspert z BCC, to potwierdza informację o braku Polaków gotowych do podejmowania się tych prac. Zwykle wykonywali je cudzoziemcy.
– Generalnie słuszne jest mówienie o tym, że w nowoczesnej gospodarce pewne prace zostaną zautomatyzowane i będą wykonywane przez roboty. Tylko ten proces zabierze nie kilka, a nawet kilkanaście lat. Mamy więc duże zapotrzebowanie na pracowników do prostych prac. Niepewność powoduje, że pracodawcy wolą zwiększać zatrudnienie niż kupować maszyny. To mniejsze ryzyko, bo linia technologiczna oznacza duży koszt i zwraca się dopiero po 6-8 lat – podsumowuje doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Źródło: MondayNews