Wtedy – mimo uzyskania mniejszej liczby głosów bezpośrednich – w „Road to 270” wygrał Donald Trump. Amerykański system wyborczy jest inny niż znane nam w Europie. W poszczególnych stanach w wyborach powszechnych wybieranych jest 538 elektorów („Road to 270” – to walka o przewagę w głosach elektorskich), którzy z kolei decydują o wyborze prezydenta. Taki system może spowodować, że kandydat, który uzyska minimum 270 głosów elektorskich, wygrywa wybory, pomimo uzyskania mniejszej liczby głosów bezpośrednich od rywala.
Czy tym razem będzie podobnie? Czy sondaże okażą się nieomylne? Najprawdopodobniej o losach USA zadecydują ponownie niewielkie różnice w tak zwanych ,,Swing States” (Arizona, Kolorado, Floryda, Georgia, Iowa, Maine, Michigan, North Carolina, Pensylwania, Teksas i Wisconsin) oraz z całą pewnością głosy młodzieży.
Dlaczego wśród najmłodszych wyborców w poprzednich wyborach prezydenckich była tak niska frekwencja?
Przede wszystkim młodzi ludzie nie mieli wówczas dobrego kandydata z żadnej ze stron. Ze środowiska Republikanów Donald Trump z zerowym doświadczeniem w służbie publicznej, a w środowisku Demokratów Hillary Clinton, która jako sekretarz stanu nie popisała się umiejętnościami w dyplomacji. Wśród młodzieży narodził się wtedy trend Wielkiego Meteorytu, który miał uratować ich kraj przed prezydenturą Trumpa bądź Clinton. W jednym z sondaży z 2016 r. 39 proc. ankietowanych odpowiedziało, że wolałoby dożywotnie sprawowanie urzędu przez Baracka Obamę od prezydentury Clinton lub Trumpa. Za to 26 proc. wyraziło przekonanie, że lepszego prezydenta z tej dwójki wyłoniłoby… losowanie. Pokazywało to, że młodzież nie potrafiła utożsamić się z kandydatami i nie znalazła z żadnym z nich wspólnych płaszczyzn do działania.
Jak będzie z frekwencją u młodych we wtorek?
Teraz młodzi wyborcy mają przecież dwóch silnych i doświadczonych kandydatów. Z jednej strony Joe Biden, który za kadencji Baracka Obamy pełnił funkcję wiceprezydenta, dzięki czemu kojarzony jest z ulubionym prezydentem Stanów Zjednoczonych wśród młodego elektoratu. Z drugiej Donald Trump, który jest już po czterech latach prezydentury i nie ma tego problemu co w poprzednich wyborach. Dodatkowo spora część młodzieży oburzona jest polityką wewnętrzną Trumpa i żąda radykalnych zmian. Dlatego frekwencja wśród młodych będzie na pewno większa. Niewykluczone, że to oni przesądzą o wyniku tych wyborów.
Do końca września już milion osób zgłosiło się do wyborów za pośrednictwem Snapchata, a 2,5 miliona za pomocą Facebooka. Czy ci wyborcy wpłyną na wynik?
Na pewno, zwłaszcza że ponad połowa z nich zadeklarowała, że będą to ich pierwsze wybory, w których wezmą czynny udział. To jest ta grupa wyborców, która niedawno uzyskała prawa wyborcze albo cztery lata temu nie głosowała. Dodatkowo zdecydowana większość zadeklarowała chęć poparcia Bidena. Trump musi liczyć na to, że jednak pewną część młodego pokolenia przekonał do siebie podczas swojej prezydentury zbudowanej na haśle „Make America Great Again”.
Cztery lata temu młodzi wyborcy w większej części poparli Hillary Clinton, mimo że to Trump miał za sobą zwolenników zmian. Następnym problemem urzędującego prezydenta jest przeszłość jego rywala. Trump może zyskał poparcie i zaufanie w grupie młodych konserwatystów i wolnorynkowców, ale to Biden kojarzony jest z bardzo lubianym wśród Amerykanów młodego pokolenia Barackiem Obamą. To może dodać mu wyborców w gronie rodaków z tak zwanego pokolenia Z, czyli urodzonych na przełomie tysiąclecia, wychowanych w kulcie poprawności politycznej i stawiających ją sobie za priorytet. Dlatego duża frekwencja młodego elektoratu może być dla Trumpa zgubna, a ludzie, którzy cztery lata temu na wybory nie poszli, a we wtorek zagłosują za Bidenem, mogą przesądzić o wyniku wyborów dokładanie tak samo jak głosy „Swing States”.