W środowisku niskich stóp procentowych, taniego pieniądza i tzw. pandemii, banki stają się mało potrzebne państwu, które woli pożyczać na różne „okrężne” sposoby w swoich bankach centralnych lub bezpośrednio od wykupujących obligacje obywateli, a firmy dofinansowywać przez różne programy pomocowe. Warto, by kierujący bankami dumni prezesi wyszli więc wreszcie z grajdołka samozadowolenia i uświadomili sobie, że na ich oczach zachodzi duża zmiana. Zmiana niewzruszalnego dotąd, jak się wydawało, paradygmatu; banki przestają już rozdawać karty.
Tym bardziej, że także firmy mogą – i z pewnością będą szukać finansowania na coraz więcej nowych, pozabankowych sposobów, np. przez dokooptowanie sobie partnerów biznesowych z uwolnioną gotówką lub sięgając po pieniądze do fintechów. Także drobni deponenci zaciskają pasa i mniej pożyczają, a z drugiej strony częściej zabierają swoje depozyty, których utrzymywanie w bankach zupełnie się nie opłaca. Dotyczy to także mikroprzedsiębiorców.
– Z uwagi na dużą niepewność, bardzo osłabiła się chęć do inwestowania z uwzględnieniem lewarowania długu wśród mikroprzedsiębiorców. Praktyczny brak możliwości prowadzenia działalności gospodarczej ograniczył z jednej strony zapotrzebowanie na kredyt obrotowy, a z drugiej strony brak możliwości generowania środków pieniężnych spowodował problemy z płynnością finansową – mówi prof. Waldemar Rogowski, główny analityk BIK.
– Płynność finansowa została w dużej części utrzymana dzięki dziesiątkom miliardów złotych wypłaconych bezpośrednio z tarczy antykryzysowej, zarówno w postaci pożyczek, jak i systemu gwarancji zarządzanego przez BGK. Z kolei na podaż i dostępność do kredytów miała wpływ niepewność, zwiększona ostrożność instytucji finansowych w procesie przyznawania finansowania (szczególnie najbardziej dotkniętym branżom) oraz podniesienie wymogów wobec potencjalnych kredytobiorców – dodaje analityk.
Nie dawać pieniędzy bankom!
Wobec tzw. drugiej fali pandemii i możliwych, kolejnych lockdownów, które niewątpliwie będą skutkować zarówno na świecie jak i w Polsce wzrostem bezrobocia, coraz więcej gospodarstw domowych nie będzie w stanie spłacać kredytów mieszkaniowych. To tylko jeszcze pogłębi straty banków. Nałoży się na to wzrost niewypłacalności firm. Mocno oberwą, i już obrywają, małe i średnie firmy i drobni kredytobiorcy, stając pod presją wymagalności zwrotu kredytów. Nawet bank centralny bogatych Niemiec przewiduje, że ryzyko niewypłacalności i upadłości spółek jest bardzo wysokie.
Warto jednak pamiętać i dobrze to sobie uświadomić: to nie jest głównie problem firm czy detalicznych kredytobiorców. Przy masowości zjawiska staje się to przede wszystkim problemem banków, których wartość zabezpieczeń, często nieadekwatnych do wysokości poudzielanych swobodną ręką kredytów, w czasie kryzysu znacząco spada, rośnie zaś wskaźnik kredytów coraz trudniej ściągalnych lub wręcz niemożliwych do odzyskania.
– Od kilku lat polski sektor bankowy stracił tempo budowy funduszy własnych i jest mało rentowny, nie może sam zarobić. A ponieważ jest mało rentowny, to jest nieatrakcyjny dla inwestorów, którzy po prostu nie chcą nabywać akcji polskich banków – narzeka Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, postulując różne formy ulg fiskalnych i parafiskalnych dla banków.
A my się pytamy: co stało się z kilkusetmiliardowymi zyskami banków (netto) wypracowanymi w ciągu ostatnich kilkunastu lat? W samym 2009 roku było to – według danych NBP – 14,6 mld czystego zysku! Sektor bankowy nie stworzył żadnych rezerw, żadnej „poduszki” na chudsze, kryzysowe lata?
Dlatego twierdzimy – jeśli pomagać, to firmom i gospodarstwom domowym, a nie bankom. Gdy sytuacja tych pierwszych będzie lepsza, banki też się pożywią.