W czerwcu 2019 roku Donald Trump oraz Andrzej Duda spotkali się w Białym Domu i podpisali tak zwaną „wspólną deklarację w sprawie współpracy obronnej”. Umowa ta miała na celu zwiększenie o tysiąc liczbę amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Polsce i pozwoliła Stanom Zjednoczonym na budowę większej liczby obiektów wojskowych w kraju, od kwatery głównej dywizjonu MQ-9. Teraz amerykańscy i polscy urzędnicy są w trakcie finalizowania szczegółów prawnych, logistycznych oraz podziału kosztów.
Trump i Duda przedstawiają tę umowę jako ważny krok w stosunkach USA – Polska i sygnalizują tym pozostałej części NATO, że wydawanie 2 proc. PKB na cele obronne ma swoje przywileje. Jednakże patrząc na to realistycznie, zwiększenie obecności wojsk amerykańskich w Polsce do 5500 żołnierzy jest niepotrzebne i prawdopodobnie będzie miało wpływ na osłabienie celu administracji Trumpa, jakim jest przeniesienie ciężaru obrony na Europę.
Polsko-amerykańska umowa pojawiła się po wcześniejszej decyzji o redukcji 9500 żołnierzy amerykańskich z Niemiec i ograniczeniu liczby sił amerykańskich na niemieckiej ziemi do 25 000 osób. Chociaż w dalszym ciągu trwa dopracowywanie szczegółów umowy, sam ruch jest od dawna spóźniony i wysyła wiadomość do krajów europejskich, że wujek Sam ma większe priorytety strategiczne w XXI wieku, niż zapewnienie obrony dla innego kontynentu.
Zachowanie dużych, drogich garnizonów wojskowych w sercu Niemiec nie jest teraz priorytetem. W końcu Europa jest jednym z najbogatszych kontynentów na świecie, co więcej – jest prawie tak bogata jak USA. Niemcy, czwarta co do wielkości potęga gospodarcza na świata i najbogatsza w Europie, mają zasoby niezbędne do wypełnienia swoich zobowiązań w zakresie wydatków. To, czego Berlin obecnie nie ma, to motywacja i chęć dokończenia rozpoczętego procesu.
Częściowy wzrost poziomu żołnierzy USA w Polsce niweluje spadek liczby żołnierzy w Niemczech. Jeśli jednym z pomysłów niemieckiej administracji jest promowanie podziału obciążeń w całym Sojuszu, nie ma sensu wysyłać amerykańskich żołnierzy na wschodnie skrzydło NATO. Mówiąc wprost: im więcej ,,amerykańskich butów” na europejskiej ziemi, tym mniej motywacji wśród innych członków NATO, aby spełnić obietnicę o poważnym potraktowaniu potrzeb obrony kraju.
Jaki jest cel wysłania dodatkowego tysiąca amerykańskich żołnierzy do Polski? Jeśli ma to być wynagrodzenie dla Warszawy za to, że jest jednym z zaledwie dziewięciu państw członkowskich NATO, które wydają co najmniej 2 proc. PKB na budżety obronne, to napływ żołnierzy amerykańskich nie ma sensu. Dlaczego rząd wydający więcej na obronę swego kraju potrzebowałby więcej amerykańskich żołnierzy?
Jeśli rozmieszczenie żołnierzy ma na celu przedstawić NATO jako zagrożenie dla Rosji, ta logika również zawodzi. Moskwa może skutecznie zhakować budynki parlamentarne, zamknąć sieci komputerowe i zasiać dezinformację, ale Rosja nie jest aż takim ogromnym potworem, za jakiego uchodzi na Zachodzie. Rosyjska gospodarka stanowi prawie jedną dziesiątą gospodarki Unii Europejskiej. Budżet obronny Rosji, który wynosi 65,1 mld dolarów, stanowi 21 proc. wydatków, które NATO poniosło w 2019 roku. Nie ma dowodów, które pozwalają przypuszczać, że NATO nie potrafi odstraszyć Rosji lub że Rosja jest skłonna albo nawet zainteresowana lekkomyślnym atakiem na terytorium NATO i sprawdzeniem, w jaki sposób Sojusz na ten atak odpowie.
Każdy prezydent Stanów Zjednoczonych od czasu Dwighta Eisenhowera usiłował zachęcić rządy europejskich krajów, by przestały traktować USA jako siły obronne Starego Kontynentu. Od czasu ,,powrotu do zdrowia” po drugiej wojnie światowej, później w obliczu zagrożenia ze strony radzieckiej armii na Wschodzie, Stary Kontynent nie był w stanie tego zrobić. Europejscy urzędnicy nie mają już dziś tej wymówki. Jeśli Waszyngton jest rzeczywiście zaangażowany w przeniesienie odpowiedzialności za bezpieczeństwo Europy na swoich europejskich partnerów, powinien dwa razy pomyśleć, zanim wyda zgodę na rozmieszczenie jeszcze więcej amerykańskich żołnierzy w Polsce, czym powieli jedynie to, co robi już NATO i skomplikuje amerykańskie próby przegrupowania swojego militarnego śladu.
Źródło: Daniel DePetris/Washington Examiner