Problem formułowania oczekiwań jest jednym z najistotniejszych zagadnień we współczesnej ekonomii. Wynikają z niego zresztą liczne kontrowersje. Wciąż bowiem wśród ekonomistów nie ma zgody co do tego, jak ludzie formułują oczekiwania. Zastanawiające jest to, w jakich proporcjach, wybiegając w przyszłość, odnoszą się do posiadanych informacji (które przepuszczają przez filtr racjonalności), a na ile ulegają emocjom, niekiedy bardzo gwałtownym. Nie ma chyba poważniejszej wątpliwości, że zupełna racjonalność ludzkich zbiorowości jest podejściem nierealistycznym. Potwierdzają to liczne badania psychologii społecznej i taki wniosek podsuwa również zdrowy rozsądek. Ekonomia szuka jednak uproszczeń, bez nich byłoby bardzo trudno formułować ekonomistom jakiekolwiek prognozy. A w gruncie rzeczy właśnie z ich formułowania żyją. Ułatwiając sobie zatem sprawę, posługują się symplifikacjami o pewnych cechach ludzi, w naukach ekonomicznych nazywanych agentami, które nie są ani powszechne, ani nawet dominujące. Niemniej są użyteczne, bo pomagają ekonomistom robić swoją robotę.
Takim mało realistycznym acz powszechnym założeniem jest przyjęcie teorii racjonalnych oczekiwań. Polega ono na apriorycznym zaakceptowaniu, że agenci (gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa) formułując swoje prognozy o przyszłości, biorą pod uwagę wszystkie dostępne informacje, informacje te przetwarzają w oparciu o najlepszą wiedzę ekonomiczną, zaś w formułowaniu swoich przewidywań nie popełniają systematycznych błędów. Człowiek jako podmiot gospodarujący jest zatem swego rodzaju robotem, który potrafi i chce skupić swój wysiłek na analizie sytuacji ekonomicznej, mając po temu odpowiednie narzędzia intelektualne. Zna się zatem na ekonomii i umie na podstawie posiadanej wiedzy wyciągać najlepsze możliwe wnioski co do przyszłości. Wobec tego jakakolwiek aktywna polityka gospodarcza nie ma sensu, genialnie antycypujący agenci uprzedzą bowiem jej spodziewane efekty. I tak np. rząd, który będzie chciał zwiększyć pensje i w ten sposób pobudzić popyt, posługując się dodrukiem pieniądza, spotka się z natychmiastową reakcją pracowników, którzy wiedzą, że dodatkowa podaż pieniądza przełoży się na wzrost cen. Zażądają zatem od pracodawców podwyżek, ci z kolei podniosą ceny, do czego zmusi ich presja płacowa, w efekcie płace realne pozostaną bez zmian, a ostatecznie nie zmieni się też popyt, bo także ceny realnie się nie zmienią. Aktywna polityka gospodarcza działa wtedy tylko, gdy uda się jej zaskoczyć agentów. W przeciwnym wypadku nie ma ona żadnego sensu. W rzeczywistości jednak obserwujemy, że dostosowania realne do zmian nominalnych nie następują natychmiastowa, i ów upływ czasu może mieć wpływ na sytuację makroekonomiczną, a zatem na skuteczność polityki gospodarczej.
Stąd występują także inne teorie tłumaczące kwestię oczekiwań w gospodarce. Jedną z nich jest teoria oczekiwań adaptacyjnych. Nie mamy w tym przypadku do czynienia z niemal bezbłędnie analizującymi rzeczywistość ekonomiczną agentami. Ludzie idą tu raczej na łatwiznę i zakładają, że dojdzie do utrzymania trendu. Jeśli jakiś wskaźnik spadał w przeszłości, to w myśl tego podejścia, nie ma przeszkód, aby sądzić, że tak samo będzie w przyszłości. I odwrotnie. Jeśli chodzi o inflację, to ujęcie oczekiwań jako adaptacyjnych jest wyjątkowo uzasadnione. Dlatego decydenci odpowiadający za politykę pieniężną dążą m.in. do tego, aby nie doszło do niezgodnego z celami monetarnymi zakotwiczenia oczekiwań inflacyjnych. Jeśli ludzie będą formułować oczekiwania w ten sposób, że przyszłość będzie przynosić kolejne wzrosty cen, to zaczną także aktywnie działać, aby ochronić się przed negatywnymi tego skutkami dla swoich portfeli. Rosnąć zacznie presja na wzrost płac, jeśli pracodawcy jej ulegną, to dla utrzymania rentowności przynajmniej część tej podwyżki trzeba będzie przerzucić na konsumentów. Ci zaś znowu domagać się będą podwyżek itd.
Obecnie problem z inflacją w Polsce wynika głównie z czynników podażowych i wiele wskazuje na to, że inflacja na ponad 5-procentowym poziomie nie utrzyma się długo. W przyszłym roku zapewne jej dynamika spadnie w okolice 3,5 proc. Z perspektywy możliwości oddziaływania polityki pieniężnej podwyżka stóp procentowych nie wydaje się zasadna. Poprzez narzędzia monetarne nie da się wpływać na podaż i ceny na światowych rynkach surowców energetycznych. Nie jest także w zakresie oddziaływania banku centralnego zmienianie cen administracyjnych, odnoszących się np. do wywozu śmieci. Poprzez politykę pieniężną można jednak oddziaływać na oczekiwania. Stąd coraz bliższe jest mi stanowisko, że trzeba przeciwdziałać odkotwiczeniu się oczekiwań inflacyjnych w Polsce, które skutkowałoby uruchomieniem niebezpiecznej spirali cenowo- płacowej. Ruch w stopach procentowych nie musi być duży, aby wysłać do gospodarki jasny sygnał, że Rada Polityki Pieniężnej trzyma rękę na pulsie. Trzeba zatem taką decyzję poważnie brać pod uwagę.