Rok 2020, podobnie do początku bieżącego roku, naznaczony został licznymi problemami, z którymi sektor drobiarski musiał się mierzyć. Ogniska grypy ptaków skutecznie ograniczały potencjał hodowli w wielu regionach kraju. Powracający jak widmo kłopot zbiegł się w czasie z rozwojem pandemii koronawirusa, która wywróciła do góry nogami handel międzynarodowy – szczególnie biorąc pod uwagę utrudnienia logistyczne powstałe przez zamknięcie wielu intratnych rynków pozaunijnych. Niemałym problemem okazało się także przedłużające się zamknięcie rynku HoReCa.
Problemy nie zahamowały jednak rozwoju sektora drobiarskiego w Polsce. Okazuje się bowiem, że w roku 2020 zakłady mięsne, które zatrudniają powyżej 50 pracowników, wyprodukowały o 4,8 proc. więcej mięsa drobiowego niż przed rokiem, podczas gdy w roku 2019 dynamika wzrostu wyniosła 1,9 proc.
Ile jeszcze wytrzyma branża?
Nie jest tajemnicą, że fatalny wpływ na sektor drobiarski mogą mieć decyzje podejmowane w ostatnim czasie przez Komisję Europejską. Unijni dygnitarze raz po raz ulegają presji aktywistów antyhodowlanych.
Inicjatywą, której najbardziej obawiają się drobiarze, jest potencjalne wprowadzenie zakazu utrzymywaniu zwierząt w systemie klatkowym. Mowa o milionach sztuk samego tylko drobiu. Na jego hodowców nałożona zostałaby konieczność przeprowadzenia szeregu niezwykle kosztownych inwestycji. To jednak nie koniec.
Komisja Europejska chce także zakazu przeprowadzania licznych zabiegów na zwierzętach. Mowa tu choćby o przycinaniu dziobów kur nieśnych, co może mieć fatalny wpływ na warunki utrzymywania zwierząt. W orbicie zainteresowań KE jest również wprowadzenie zakazu wykorzystywania antybiotyków w leczeniu zwierząt gospodarskich. Politycy domagają się też znacznego zwiększenia powierzchni, która przypadać miałaby na jedną sztukę drobiu.
Wszelkie te postulaty wpisują się wprost w strategię Europejskiego Zielonego Ładu. Sami hodowcy dopatrują się tu zamachu na polskie drobiarstwo, którego efektem ma być ograniczenie udziału Polaków w unijnym rynku. Konieczność przeprowadzenia wspólnotowych inwestycji spadnie tylko na największych producentów korzystających z systemów klatkowych. Co ciekawe, w naszym kraju ten typ chowu stanowi ponad 80 proc. ogółu, podczas gdy średnia unijna wynosi zaledwie 48 proc. To właśnie polscy rolnicy mieliby najdotkliwiej odczuć regulacje, których wprowadzenie ramię w ramię postulują unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski i skrajnie lewicowa europoseł Sylwia Spurek.
Odwrotny efekt
Branża słusznie zauważa, że polscy drobiarze – nawet mimo usilnych prób ograniczenia znaczenia sektora w naszym kraju – łatwo się nie poddadzą i, jeśli zajdzie taka potrzeba, będą zwiększać powierzchnię gospodarstw tak, by dostosować się do unijnych wymogów.
Dążenia aktywistów i polityków, takie jak zakaz hodowli zwierząt w klatkach, wcale nie przełożą się na rozwój sektora tak zwanej „zrównoważonej produkcji rolnej”. Efekty będą zupełnie odwrotne, ponieważ – aby utrzymać obecną skalę produkcji – rolnicy będą musieli znacznie szerzej wykorzystać zasoby środowiskowe. Przełoży się to także na pogorszenie i tak napiętych relacji na linii rolnicy – nierolni mieszkańcy wsi. Mowa tu jednak nie tylko o szerszym wykorzystaniu przestrzeni, ale także zasobów wodnych czy paszowych.
Polskich rolników wspierają tu organizacje branżowe z kraju i spoza Polski – na czele z Copa-Cogeca, czyli największym związkiem rolniczym na Starym Kontynencie.
Co dalej?
Poza fatalnym kierunkiem obranym przez polityków problemem dla krajowych drobiarzy może okazać się szeroki globalny wybuch czwartej fali pandemii koronawirusa. Branża w Polsce silnie uzależniona jest od eksportu, na który przeznaczone jest nawet 80 proc. rodzimej produkcji, a kolejna fala pandemii znów zachwiać może wracającym do normalności systemem logistycznym. Rokrocznie jesienią spadają także ceny drobiu. Zmniejszenie rentowności gospodarstw wciąż potęgować będą również utrzymujące się od miesięcy wysokie ceny pasz.