„A co do dobrych wiadomości? Nie ma żadnych dobrych wiadomości!” – krzyczy do mikrofonu radiowy spiker (grany przez Iggy Popa). Ta scena otwiera film „Hardware” z 1990 roku, cyberpunkową, postapokaliptyczną antyutopię, pokazującą życie na świecie po katastrofie nuklearnej. Na skażonej radioaktywnie planecie można się poruszać tylko w określonych miejscach. Najlepiej nie wychodzić z przypominających bunkry mieszkań. A na co można liczyć? Na pewno nie na to, że w radiu ogłoszą dobre wiadomości.
Dokładnie tak samo wyglądają serwisy ekonomiczne w środku wakacji na świecie pogrążonym w postpandemicznym kryzysie. Wystarczy posłuchać danych z drugiego kwartału w gospodarce poszczególnych państw. W Stanach Zjednoczonych PKB skurczyło się o 9,5 proc (mierząc rok do roku). We Włoszech – 17,3 proc. w dół. We Francji – spadek o 19 proc. W Niemczech – redukcja wysokości PKB o 11,7 proc. Oficjalnych liczb z Polski jeszcze nie ma, ale szacunki mówią, że nasza gospodarka w drugim kwartale skurczyła się o 8-10 proc. Żadnych dobrych wiadomości.
Ale to było wiadomo właściwie od chwili wybuchu pandemii. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wprost pisze, że obecne załamanie gospodarcze na całym świecie jest najgłębsze od czasu wielkiego kryzysu w 1929 roku. Pytanie brzmi co dalej? Nie brakuje opinii, że dobrych wiadomości nie usłyszymy jeszcze bardzo długo – ale też są komentarze o tym, że odbicie gospodarcze po koronawirusie będzie szybsze i wyższe niż dziś się uważa. Jakich scenariuszy można się spodziewać?
Ciągle nadzieja na literę V
Najmniej prawdopodobny wydaje się być scenariusz najbardziej pożądany – a więc w kształcie litery V. Ale też nie znaczy, że już należy go całkowicie odrzucić. W ostatnich dniach dwie osoby z otoczenia Donalda Trumpa zajmujące się gospodarką – Larry Kudlow i Steven Mnuchin – przyznały, że taka sytuacja jest cały czas możliwa.
– Cały czas uważam, że odbicie w kształcie litery V jest możliwe – powiedział Kudlow, doradca ekonomiczny Trumpa w wywiadzie dla CNN. I dodał, że spodziewa się w trzecim i czwartym kwartale wzrostu PKB o ok. 20 proc. – Naprawdę spodziewamy się silnego odbicia – mówił z kolei w rozmowie z dziennikarzem Fox News Steven Mnuchin, sekretarz skarbu USA, dodając, że oczekuje w najbliższym czasie kwartalnego wzrostu PKB o 17 proc.
Można by zarzucić Kudlowowi i Mnuchinowi urzędowy optymizm, w końcu ich szef (Trump) ma w tym roku wybory. Ale w podobnym duchu wypowiada się Mark Mobius, jeden z najbardziej znanych ekonomistów. Słychać też podobne tony w innych państwach. Obicia w kształcie litery V spodziewa się Nand Kishore Singh, jeden z najbardziej wpływowych ekonomistów w Indiach. W podobnych tonie wypowiadał się Mateusz Morawiecki. „Dzisiaj widzę, że mamy szanse na wyjście z kryzysu w kształcie litery V” – mówił w czerwcu polski premier.
Właściwie we wszystkich krajach oczekiwania na odbicie w kształcie V opierają się na tym samym założeniu: że zbiorowa kwarantanna wprowadzona w zdecydowanej większości państw zamroziła tamtejsze gospodarki, ale ich nie przemroziła. Jeśli tak, to pod ich odmrożeniu sytuacja szybko wróci do przedpandemicznej normy – i błyskawicznie odrobi stracony czas.
Pierwsze dane zdają się potwierdzać te oczekiwania. W Wielkiej Brytanii zamówienia dla przemysłu w lipcu urosły najszybciej od 2017 r. Szybki wzrost zamówień zanotował także przemysł amerykański i chiński. Podobnie w Polsce. Wskaźnik PMI dla przemysłu naszego kraju wzrósł w lipcu do 52,8 pkt. W czerwcu wynosił on 47,2 pkt. Ważne, że przekroczył on 50 pkt, gdyż ten poziom jest uważany za granicę między optymizmem i pesymizmem w gospodarce.
Ale nawet jeśli wykres PKB rzeczywiście ułoży się w kształt litery V, to już sama gospodarka będzie miała inny kształt niż przed pandemią. Jak się zmieni? Pokazały to ostatnie wyniki GAFA. Cztery najważniejszy spółki nowej gospodarki: Google, Apple, Facebook, Amazon. Podane przez te firmy wyniki finansowe za drugi kwartał były wyższe niż jakiekolwiek szacunki rynków. Choć też trudno się temu dziwić.
Te globalne koncerny były głównymi wygranymi faktu, że głównym narzędziem walki z pandemią były kwarantanny oraz praca zdalna. Ludzie spędzali więcej niż zwykle czasu w domu, siłą rzeczy firmy działające online mają swój złoty czas. Wystarczy sprawdzić, jak podskoczyły w ostatnich miesiącach ich wyceny giełdowe. Przy okazji pandemii doszło do przyspieszenia procesu zmiany technologicznej – przechodzenia coraz większej części gospodarki do internetu. Ten proces i tak był nie do uniknięcia. Z powodu koronawirusa gwałtownie przyspieszył.
Szampan nie wystrzeli
Nie brak głosów optymizmu – ale są one w zdecydowanej mniejszości. Generalnie w prognozach ekonomicznych dominuje przekonanie, że załamanie gospodarcze będzie długie i poważne. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że w tym roku PKB Stanów Zjednoczonych skurczy się o 8 proc. Według Komisji Europejskiej gospodarka strefy euro straci w tym roku 8,7 proc. PKB, a gospodarka Polski 4,6 proc. Firma konsultingowej EY wylicza, że brytyjska gospodarka dopiero w 2024 roku wróci do stanu, jaki notowała przed pandemią (oddzielna sprawa, że odzyskanie równowagi Londynowi komplikuje jeszcze brexit).
Kryzys widać też na poziomie miękkich danych. Choćby dotyczących sprzedaży szampana. Według zrzeszenia producentów tego typu wina z Szampanii spadła ona w tym roku aż o jedną trzecią – najwięcej od czasu wielkiego kryzysu. Na koniec roku w piwnicach pozostanie 100 mln niesprzedanych butelek szampana – zdarzenie, które nigdy wcześniej nie miało miejsca.
Choć też bezprecedensowy kryzys wywołał też bezprecedensową reakcję. Amerykański Fed wpompował w gospodarkę USA biliony dolarów – tak, by mogła ona zachować płynność. W Unii Europejskiej Niemcy zgodziły się na ostatnim szczycie na specyficzną formę uwspólnotowienia długów w UE (podkreślając jednocześnie, że to sytuacja, która się może zdarzyć tylko raz) – choć przecież przy kryzysie z 2008 roku taka sytuacja była dla Berlina nie do zaakceptowania.
Także w Polsce NBP rozpoczął na masową skalę skup obligacji, przeznaczając na to sumy liczone w setkach miliardów złotych. Cytat z Adama Glapińskiego z marca tego roku („Fizycznej gotówki mamy nieprzebrane ilości”) przejdzie do annałów polskiej ekonomii, na tej samej zasadzie, jak słynna wypowiedź Mario Draghiego („Whatever it takes” – cokolwiek się wydarzy) z 2012 roku stała się symbolem gotowości obrony euro przez Europę do samego końca.
I właśnie te wszystkie programy pomocy dla gospodarki utrudniają precyzyjną ocenę sytuacji. Bo niewykluczone, że one sprawią, że rynki rzeczywiście szybko zaczną rosnąć w trzecim i czwartym kwartale, pojawi się wiele komentarzy utrzymanych w duchu wypowiedzi Kudlowa i Morawieckiego – o odbiciu w kształcie litery V. Ale to nie byłaby pełna prawda. Bo nawet jeśli w drugim półroczu 2020 dane będą świetnie wyglądać na papierze, to wcale nie będzie oznaczało, że kryzys już przełamany, a wszyscy ci, którzy porównywali go do Wielkiej Depresji z 1929 roku to grafomani nie umiejący utrzymać proporcji w metaforach.
Wręcz przeciwnie. Ten kryzys na pewno jest potężny. Pytanie brzmi: jak bardzo jego uderzenie uda się rozciągnąć w czasie? Pierwsze uderzenie (w drugim kwartale tego roku) było bardzo silne, co pokazały dane PKB. Programy ratowania światowej gospodarki okazały się tamą. Wszystko wskazuje na to, że skuteczną – bo jest szansa, że druga połowa 2020 będzie lepsza.
Ale to nie koniec. Ten kryzys będzie pełzał jeszcze bardzo długo. Jego skalę najlepiej widać choćby patrząc na to, jak wzrasta zadłużenie poszczególnych państw. Teraz programy pomocowe zadziałały. Ale to były tylko silniki ułatwiające hamowanie. Rozpędzony kryzys wyhamował – ale też paliwo do tych silników bardzo szybko się wyczerpuje. A przecież skutki kryzysu trzeba też będzie amortyzować w kolejnych latach. Dlatego nawet jeśli rok 2020 uda się zakończyć w miarę dobrymi danymi gospodarczymi, nie należy się przedwcześnie cieszyć. Bo im lepszy obecny rok będzie, tym gorszy okaże się rok następny.
Agaton Koziński, publicysta „Polska Times”