Na początku kwietnia prezydent USA Joe Biden zaproponował jednolity 21-proc. minimalny CIT dla całego świata. Prace nad tym rozwiązaniem mają toczyć się w ramach grupy G20 (dwadzieścia najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw świata). Ma to pomóc zakończyć „trwający od 30 lat wyścig aż do dna stawek podatków dochodowych od firm”.
Zaproponowana przez Bidena globalna minimalna stawka CIT ma być powiązana z eliminacją ulg podatkowych od dochodów z państw, które nie wprowadzą takiej minimalnej stawki. Zdaniem administracji USA, zniechęci to korporacje do przenoszenia miejsc pracy i zysków za granicę, do państw „wabiących” niskimi podatkami. Co ciekawe, propozycja ta zyskała wstępną aprobatę Komisji Europejskiej. Równocześnie wyrażona została nadzieja, że do lipca państwa zrzeszone w OECD wypracują porozumienie w dwóch kwestiach: podatku cyfrowego oraz globalnych minimalnych stawek CIT. Wynikałoby z tego, że w zakresie CIT zmierzamy w kierunku tego, co w UE dotyczy już zharmonizowanego VAT, w którym od dawna już (na mocy dyrektywy VAT) obowiązują minimalne stawki tego podatku.
Stawki minimalne
Stawki minimalne mają to do siebie, że w państwach, w których obowiązują takie reguły, podatek nie może być ustalany na poziomie niższym niż przyjęte minimum. Może być jednak wyższy. I tak np. na podstawie dyrektywy VAT podstawowa stawka tego podatku nie może być niższa niż 15 proc. Wiele państw, w tym Polska, stosuje jednak wyższe stawki podstawowe. W Polsce jest to obecnie 23 proc., a na Węgrzech 25 proc. Teraz zgodnie z propozycją USA podobna reguła miałaby obowiązywać w zakresie CIT, tyle tylko, że nie w UE, a na całym świecie.
Pytanie tylko, czy takie porozumienie jest w ogóle możliwe. W UE od lat toczy się bowiem bezowocna, póki co, dyskusja na temat częściowego przynajmniej zharmonizowania CIT (w ramach UE zharmonizowane są obecnie tylko VAT i akcyza, a podatki dochodowe na szczęście już nie). Co ważne, w unijnych planach nie było dotychczas mowy o harmonizacji stawek CIT, bo temu konsekwentnie i stanowczo sprzeciwiało się wiele państw członkowskich zainteresowanych utrzymaniem stosunkowo niskich stawek tego podatku, które traktowane są jako istotne narzędzie zachęt inwestycyjnych.
Korzysta na tym m.in. Irlandia, w której stawka CIT wynosi 12,5 proc. Ale niskie stawki CIT ma także wiele innych, mniejszych państw unijnych (Łotwa ma np. stawkę 10 proc.). W Polsce stawki CIT to 19 i 9 proc. Z kolei w dużych państwach unijnych, takich jak Niemcy, Włochy czy Francja, stawki CIT przekraczają 30 proc.
Wspólna podstawa opodatkowania
Dotychczas pomysł na zharmonizowanie CIT oparty był na zupełnie innym pomyśle. Dotyczył on tzw. wspólnej skonsolidowanej podstawy opodatkowania (czyli Common Consolidated Corporate Tax Base – w skrócie CCCTB). Dyskusje na ten temat toczą się w UE od 2000 r., a zatem od ponad 20 lat. I to raczej bez większych efektów. Warto się zatem zastanowić, dlaczego w przypadku jednolitej stawki CIT miałoby być inaczej. Wydaje się, że ustalenie takiej stawki jest dziś mało prawdopodobne, chociaż oczywiście nie niemożliwe.
Koncepcja CCCTB w dużym skrócie sprowadza się do tego, że w taki sam sposób miałaby być we wszystkich krajach unijnych ustalana podstaw opodatkowania CIT, co oznaczałoby, że w każdym z państw członkowskich firmy ustalałyby tak samo swoje przychody, koszty uzyskania tych przechodów oraz (gdyby takie miały pozostać) korzystały z dokładnie takich samych i przyznawanych na tych samych zasadach zwolnień podatkowych. W koncepcji tej chodzi zatem o to, by dwie firmy o takich samych parametrach ekonomicznych działające jedna np. we Francji, a duga w Polsce, zgłosiły do opodatkowani dokładnie taki sam dochód.
Drugim filarem CCCTB miał być podział podatku firmy między poszczególne państwa członkowskie. Miało się to odbywać w ten sposób, że ustalona w ramach CCCTB podstawa opodatkowania (czyli faktycznie dochód do opodatkowania) byłby dzielony pomiędzy poszczególne państwa, na terenie których był on uzyskiwany. Czyli do każdego państwa przypisana byłaby określona część przychodu skonsolidowanego. W ostatnim kroku tak podzielone dochody byłyby opodatkowane według lokalnych (obowiązujących w danym kraju) stawek CIT. Jeśli zatem skonsolidowany dochód na poziomie dajmy na to 100 mln euro byłby w 20 proc. przydzielony do Polski, a w 80 proc. do Irlandii, to 20 mln euro (po przeliczeniu na złote) opodatkowane byłoby stawką 19 proc. (polską), a pozostałe 80 mln euro stawką 12,5 proc. (irlandzką).
Mimo że koncepcja ta nie wymuszała ujednolicenia stawek, nie udało się jej dotychczas wprowadzić w życie, a końca prac nad nią nadal nie widać.
Powiedzmy to sobie jasno. Kraje unijne niechętnie patrzą na próby harmonizowania podatków bezpośrednich (dochodowych). Dzieje się tak dlatego, że podatki te nadal są postrzegane jako ważne narzędzie prowadzenia polityki gospodarczej (przede wszystkim CIT). Są też wykorzystywane jako narzędzie polityki społecznej (w przypadku PIT, czego dobrym przykładem są różnego rodzaju ulgi prorodzinne), chociaż skuteczność tego narzędzia w tej właśnie roli jest więcej niż problematyczna.
To właśnie dlatego, mimo że ich znaczenie z punktu widzenia generowanych do budżetu wpływów w ostatnich latach raczej malało, niż rosło, jakiekolwiek próby uregulowania zasad dotyczących tych podatków na poziomie unijnym postrzegane były jako bezpośredni zamach na fiskalną suwerenność krajów członkowskich. Również przez polskich polityków i to niezależnie od ich przynależności partyjnej.
Polityka niefiskalna
Warto w tym miejscu zauważyć, że konkurencja podatkowa w zakresie podatków dochodowych nie sprowadza się wyłącznie do licytowania się na stawki podatku, lecz do tworzenia takich mechanizmów, po zastosowaniu których płacony rzeczywiście podatek jest niższy, niż ten który firma zapłaciłaby w kraju, z którym zamierzamy konkurować. Zamiast obniżać stawki, można zatem np. wprowadzić zwolnienia, ulgi lub poluzować zasady dotyczące kosztów, tak by można było do kosztów podatkowych zaliczać takie wydatki, których w innych państwach zaliczyć się nie da. Z tego punktu widzenia wprowadzanie minimalnej stawki CIT, bez ujednolicenia zasad ustalania podstawy opodatkowania, nie ma sensu. To właśnie dlatego UE ma w miarę jednolite zasady rozliczania VAT, mimo że stawki są różne.
Przyczyny dla których tak trudno w ramach Unii było dotychczas uzyskać porozumienie, co do ujednolicenia podstawy opodatkowania CIT, są zatem natury politycznej, a nie prawnej czy ekonomicznej. Przede wszystkim wprowadzenie jednolitych zasad ustalania kosztów podatkowych oraz listy zwolnień mocno ogranicza swobodę rządów krajowych w zakresie kształtowania efektywnych stawek podatkowych, a zatem i prowadzenia polityki fiskalnej.
Wspólna podstawa opodatkowania utrudnia również tworzenie mechanizmów amortyzujących z punktu widzenia dochodów budżetu krajowego, skutki obniżania podatku. Samo zaś obniżanie podatku jest prostym narzędziem tworzenia pozornie przyjaznej przedsiębiorcom polityki fiskalnej. I to takiej, która stwarza równocześnie wrażenie, że dany kraj staje się inwestycyjnie bardziej atrakcyjny niż kraje z wyższymi, nominalnymi stawkami CIT.
Z punktu widzenia celu, jaki stawia sobie prezydent Biden, ale także i UE, konieczne zatem byłoby zbudowanie systemu CIT na wzór unijnego systemu VAT. Systemu, który przewidywałby wspólne zasady ustalania podstawy opodatkowania, określał stawki (lub stawkę) minimalne (co pozostawia poszczególnym krajom pewną swobodę w kwestii kształtowania własnej polityki fiskalnej) oraz zakresu dopuszczalnych zwolnień (tak jak zrobiono to w załącznikach do unijnej dyrektywy VAT). Tylko tak ukształtowany system spełniłby zakładane w deklaracjach prezydenta USA założenia, uniemożliwiając (a raczej utrudniając) firmom wędrówkę za niższymi podatkami.