fbpx
Strona głównaWiadomościLibchaber: „Nie jesteśmy państwem, u podstaw którego jest prawo, ale administracja”

Libchaber: „Nie jesteśmy państwem, u podstaw którego jest prawo, ale administracja”

-

Le Point: Gospodarka kraju została odmrożona, stan wyjątkowy zagrożenia epidemiologicznego skończył się 10 lipca. A pomimo to rząd nadal, przez cztery następne miesiące, będzie dysponował wyjątkowymi uprawnieniami. Czy to wydaje się Panu normalne?

Rémy Libchaber: Stan wyjątkowy został zakończony, ale jednocześnie nadal trwa. Przyznaję, że nie rozumiem tego zamiłowania do sprzeczności!

Czy powinniśmy się martwić o nasze swobody obywatelskie?

Są one oczywiście niezbędne, ale w pewnych okolicznościach na pierwszym miejscu musi być stawiany interes zbiorowy. Aby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, przed którym nie potrafiliśmy się w żaden sposób ochronić (maski, testy…), podjęliśmy decyzję, rodem ze średniowiecza, o izolowaniu ludzi w domach. Było to działanie uzasadnione, ponieważ nie mieliśmy żadnego lepszego sposobu na walkę z wirusem. Ale…

Ale co?

Władze kraju ogarnął jakiś rodzaj szaleństwa i postanowiła przekształcić każdego obywatela w ogniwo łańcucha administracyjnego, czyniąc go zarówno podmiotem jak i przedmiotem pozwoleń – każdy musiał sam sobie wydawać pozwolenie na opuszczenie domu w przypadku gdy miał „uzasadniony powód”. Zaświadczenia pozwalające na przemieszczanie się poza strefę swojego zamieszkania – ten rodzaj własnoręcznie zarządzanych Ausweisów – jest uosobieniem najwyższego poziomu administracyjnego szaleństwa! Cel jest zrozumiały: ograniczyć czas trwania wyjść. Ale dlaczego ograniczać go tylko do godziny, do kilometra? Mogliśmy zaplanować te działania w sposób bardziej delikatny, licząc na poczucie odpowiedzialności obywateli Francji, którzy zresztą udowodnili, że są odpowiedzialni. Do tego jednak administracja musiałaby się zgodzić na poluzowanie kontroli jaką sprawuje.

Zamiast tego administracja sprawiała wrażenie, że nie ufa ludności.

Istnieje we Francji ten rodzaj administracyjnej pychy, ten brak umiaru w podkreślaniu swojej wyższości, który wyraża się często poprzez poniżanie obywatela. I tak np. odnowienie paszportu zajmuje cały ranek: liczy się tylko czas urzędników (obywateli już nie). Jest chęć ciągłego pokazywania, kto tu rządzi. W czasie autoizolacji domowej taka skłonność urzędników wyrażała się w sposób nieprzyjemny: ich codzienne poirytowanie było tym bardziej nieznośne, że przecież czas ten był dla ludzi okresem pełnym niepokojów, a zalecenia, które można by mieć nadzieję usłyszeć ze strony sumiennej administracji okazały się niewystarczające.

Szacuje się, że z powodu łamania zasad autoizolacji domowej, zostało wystawionych ponad 20 milionów mandatów.

Jakże uciążliwą rzeczą jest słuchanie każdego wieczoru jak Christophe Castaner recytuje (w telewizji) liczbę mandatów wypisanych danego dnia! Staruszka została ukarana grzywną podczas powrotu z pogrzebu… Nie wspominając o plażach, gdzie wystarczyło, że ktoś wyszedł z wody i spędził chwilę na słońcu po to, by wyschnąć, a już jakiś typ w mundurze rzucał się na niego.To po prostu śmieszne!

Czy ograniczenia nałożone podczas powszechnej autoizolacji domowej były uzasadnione?

Tak, ale z zastrzeżeniami, które przedstawiłem powyżej. Natomiast wydaje mi się, że jedna z nałożonych restrykcji była zupełnie nie nieuzasadniona: izolowanie ludzi, pod koniec ich życia, w całodobowych domach opieki dla osób starszych i chorych. Niemożność zaspokojenia potrzeby takiej czy innej osoby, która spodziewa się śmierci, zobaczenia swoich dzieci (ten ostatni raz) jest nie do zaakceptowania. Podobnie jak nie do zaakceptowania jest niemożność zorganizowania komuś godnego pogrzebu. Wydaje mi się, że doszło tutaj do nadużycia ze strony władzy, które jest nie do zaakceptowania i trudno mi sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że nie było osób na wzór Antygony, które byłyby zdolne powiedzieć „nie” takim przepisom.

Dotknięto świętości.

Rozumiem, że władza ogranicza liczbę osób, które mogą uczestniczyć w pogrzebie do dziesięciu. Ale potrafiłbym też zrozumieć, że ktoś może naruszyć ten zakaz będąc zdania, że mowa tutaj o istotnym rytuale, z którego nie można zrezygnować. Potrzeba pożegnania się z krewnym, potrzeba, aby uczestniczył w tym duchowny, potrzeba zorganizowania pogrzebu mogą być mocniejsze niż reguły ochrony społeczeństwa – zresztą bezpieczeństwo społeczeństwa nie byłoby w takiej sytuacji zagrożone.
Poczucie wielkiej niesprawiedliwości może prowadzić do ominięcia przepisu prawnego. Taki jest właśnie sens filozoficznej i prawnej doktryny jusnaturalizmu: pewne kwestie wynikające z prawa natury stanowią prawo nadrzędne w stosunku do wartości wyrażanych w prawie pozytywnym (a więc wynikającym z ustalonego porządku prawnego).
Nad regułami ustanowionymi przez prawomocne władze istnieją powinności święte, dyktowane przez sumienie – są one kompasem, który pozwala nam osądzać ustanowione prawo; to one usprawiedliwiają opór wobec niesprawiedliwości ustanowionego przez człowieka prawa.

Wróćmy do swobód obywatelskich. Czy powinniśmy się obawiać, że niektórzy zagubią się po drodze, gdy ustanie stan wyjątkowy?

Widzieliśmy to już w związku ze stanem zagrożenia terrorystycznego: tymczasowe środki zapobiegawcze, które miały być odpowiedzią na zaistniałe wyjątkowe okoliczności (wyposażanie radiowozów w dodatkowe systemy dźwiękowe, podsłuch administracyjny itp.) zostały ostatecznie na stałe wprowadzone do przepisów prawnych. Władze państwowe nie mogą się powstrzymać od zżerania powolutku naszych swobód obywatelskich. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że ​obecne środowisko technologiczne już i tak swobody te ogranicza. Czy można ufać władzom państwa gdy twierdzą, że aplikacja StopCovid będzie działać tylko przez okres epidemii? Że żadna informacja o obywatelu, poza tymi informacjami, które dotyczą stanu jego zdrowia, nie zostanie w jakiś sposób wykorzystana? Czy w przyszłości, w ramach śledztwa, policja lub sędzia śledczy unikną pokusy użycia takich informacji?

Rząd zapewnia, że nie należy obawiać się żadnych nadużyć.

Ale wszyscy mają co do tego wątpliwości, ponieważ nigdy nie jesteśmy całkowicie zabezpieczeni przed jakąś zasadzką administracyjną: wyjątek od reguł prawnych, przeciwko któremu obywatele się nie zbuntowali, ostatecznie staje się regułą…

Istnieją mechanizmy zabezpieczające.

Tak, ale organy kontrolne, które mają czuwać nad naszymi swobodami obywatelskimi (sądy administracyjne, Rada Konstytucyjna itp.) nie są w rzeczywistości niczym innym jak częściami składowymi systemu władzy. Żyjemy zgodnie ze starą, bzdurną doktryną: „osądzanie administracji to nadal administrowanie”, która usprawiedliwia fakt, że administracja jest kontrolowana tylko i wyłącznie przez siebie samą, a więc przez to, z czego sama się wywodzi. Wszędzie rozmieszczono członków Rady Stanu, aby upewnić, że polityka prowadzona przez rządzących nie będzie ignorowana – są oni nawet w Radzie Konstytucyjnej, której sekretarz generalny, zgodnie z tradycją systemu, wywodzi się właśnie z tego organu (z Rady Stanu).

Czy należy pan do tych osób, które uważają, że Rada Stanu nie odegrała roli obrońcy wolności w stanie wyjątkowym zagrożenia epidemiologicznego?

Nie nauczam prawa publicznego, ale jestem przekonany, że Rada Stanu ”stoi na straży” systemu państwowego. Przyczynia się ona, poprzez swoje działania, do utrzymania pewnej równowagi pod warunkiem, że jej decyzje nie mają zbyt wielkich konsekwencji; w momentach, gdy system państwowy jest zagrożony, Rada Stanu odnajduje swoją pierwotną rolę (DNA) i natychmiast przeistacza się w swoistego strażnika-obrońcę Świątyni. Taka postawa Rady Stanu może jest dopuszczalna, z punktu widzenia władz państwowych, ale trzeba zauważyć, że nie jest to, tak naprawdę, organ niezależnej jurysdykcji.Warto zauważyć, że gdy tylko pojawia się poważny problem, powracają dawne odruchy obronne. Hannah Arendt dobrze to ujęła: swobody obywatelskie są w naszym kraju szanowane, gdy wszystko idzie dobrze. Natomiast, kiedy sytuacja wymaga, aby ze swobód w pełni korzystać, ponieważ cześć ludności jest swobód (w jakimś stopniu) pozbawiana, to zapomina się o nich. W czasach epidemii COVID-19, Rada Stanu poświęcała godziny, aby ustalić, w jakich miejscach można jeździć na rowerze, ale nie sprzeciwiła się rządowi w kluczowych kwestiach, takich jak automatyczne przedłużenie tymczasowego aresztu.

A więc nadal żyjemy w praworządnym państwie?

Jestem przekonany, że tak w głębi państwo francuskie nie jest państwem gdzie przepisy prawne stoją ponad wszystkim, lecz państwem w sercu którego leży system administracji. W naszym kraju nie ma tradycji swobód obywatelskich: państwo kocha administrację i władzę, jaką ona posiada, ale zaniedbuje równowagę oraz utrzymywanie jednakowego stosunku wszystkich do przepisów prawnych. Przeczytajcie Tocqueville: rewolucja może była symbolem zerwania z przeszłością, ale została ciągłość (opisanego powyżej systemu funkcjonowania państwa) z epoką Ancien Regime i jest ona wyraźna… i pozostaje do dziś…

Podobnie jak inni prawnicy wskazuje pan na „upadek” prawa w naszym kraju…

Ten upadek rozpoczął się wraz z konstytucją z 1958 roku i już się dopełnił. Od kilku lat, wraz z mnożeniem się tak zwanych „niezależnych” organów administracyjnych, ważą się losy podziału władzy, ponieważ te organy administracyjne ustalają regułę, stosują ją, a następnie same decydują o nałożeniu sankcji. Wraz z takimi działaniami, zostały wyjęte spod jurysdykcji sędziego orzekającego wszystkie tematy dotyczące rozstrzygania sporów między obywatelami a państwem. Gdybym chciał uprościć moje stwierdzenie powiedziałbym, że sędziom pozostało tylko rozstrzyganie spraw karnych i rozwodowych!
W głębi, widać niechęć władz państwowych do sądów, ponieważ stanowią one sferę wolności, którą państwo nie jest w stanie w pełni kontrolować. Może dlatego przyznaje im się tak małe środki…

Niezawisłość władz sądowych jest względna. Éliane Houlette mówiła o „presji” jaką hierarchia wywierała wobec niej, w sprawie Fillon, tzn. w sprawie, która była obiektem badań Krajowej Prokuratury Finansowej…

Widać tutaj jasno zależność prokuratury, która ma charakter instytucjonalny. Można nam wmawiać, że prokuratorzy nie otrzymują żadnych wytycznych przy sprawach przeciwko osobom prywatnym, trudno uwierzyć, że może tak być w przypadku tak hierarchicznego organu, na czele którego stoi Minister Sprawiedliwości! Można uzasadniać takie naciski, jeśli miałyby miejsce w przypadku prowadzenia polityki odpowiedzialności karnej, która leżałaby w interesie społecznym. Natomiast, w momencie, gdy hierarchia władzy sądowniczej godzi się na podejmowanie działań motywowanych polityką i zajmuje się ściganiem wrogów istniejącej władzy, to sądownictwo staje się wasalem polityków, a to już zupełnie zmienia postać rzeczy. Możliwe, że tak właśnie się stało w przypadku sprawy Fillona. Kiedy sprawiedliwość dotyka sfery polityki ona sama staje się polityczna – co nie jest przecież jej rolą.
Krajowa Prokuratura Finansowa (PNF) została stworzona przez prezydenta Hollande’a do walki z naruszeniami prawości. Ta wyspecjalizowana prokuratura po prostu musiała stać się instrumentem politycznym, ponieważ uczyniono ją odpowiedzialną za zapewnienie przejrzystości życia w demokracji – a to jest przecież tak subiektywne pojęcie!
Le Point wyjawia nam, że PNF prowadził śledztwo w sprawie Nicolasa Sarkozy’ego z niewielkim szacunkiem dla zasad regulujących sprawy podsłuchów. Czy to jest zaskakujące, skoro Sarkozy został wskazany jako przeciwnik François Hollande’a w wyborach prezydenckich w 2017 roku?

Ostatecznie to Fillon wygrał prawybory w partii. Wówczas, jakby z rozpędu, PNF zajęło się nim.

Oskarżenie jakie zostało wystosowane wobec niego, mocno odbiło się na jego elekcji jako kandydata partyjnego na fotel prezydenta i naznaczyło ją mocno podejrzliwością. Historycy mogą być zdziwieni, że obecny prezydent (E. Macron) został wybrany, w momencie, gdy dwóm pozostałym jego bezpośrednim przeciwnikom z pierwszej tury (Marine Le Pen i François Fillon) postawiono zarzuty tuż przed wyborami, właściwie w kontekście starych już spraw. PNF i ci, którzy go pilotowali podjęli ryzyko zranienia ducha demokracji, który przecież jest zawarty w procesie wyborczym.

Sędziowie orzekający są niezawiśli…

W zasadzie jest to prawda. Ale we Francji te dwie grupy (prokuratorzy i sędziowie orzekający) stale są mieszane: sędziowie opuszczają tę samą szkołę, przechodzą z sądu do prokuratury i odwrotnie i tak przez całą karierę. W jednym przypadku wymaga się, aby byli podlegli, w drugim, aby byli niezależni.
Takie praktykowanie nieustannego ruchu nie czyni prokuratury bardziej niezależną, to jest niemożliwe. Za to ruch ten sprawia, że sędziwie popadają w godną pożałowania pułapkę nawyku uległości. Podsumowując – system nie sprzyja niezależności, powinien on raczej wznieść szczelną przegrodę między tymi sędziami, którzy wymagają przestrzegania przepisów prawnych, a tymi, którzy interpretują prawo.

Źródło: Nicolas Bastuck/„Le Point”

Kategorie

Najnowsze

Najczęściej czytane

Zobacz również